wtorek, 30 grudnia 2008

…rodzice zawsze mają rację?…

Po paru miesiącach spotykania się z absztyfikantem oko w oko prawie sam na sam,  przyszła pora aby poznał moich rodziców.
Dziwnie że podszedł bardzo entuzjastycznie do tego pomysłu, mimo że uprzedziłam go że może być ciężko.
No i było.
Rozmowa do najbystrzejszych nie należała. No i do najpłynniejszych też nie…
Dziadkowie, rodzice, brat.
Starcie 10 stopnia…
Wprawdzie dzięki błyskotliwym uwagom dziadka jakoś się wszystko rozkręciło później ale to się czuło wyraźnie trzecim okiem że nie jest to coś prawdziwego, spontanicznego.
Sam absztyfikant też ten fakt doznać musiał, gdyż widok jego drżących rąk pod stołem i nerwowe tupanie butem w podłogę było jednoznacznym objawem zestresowania.
Jakoś jednak te półtorej godziny wytrzymało się wspólnej konwersacji i konsumpcji.
Potem chwilę posiedzieliśmy kulturalnie u mnie rozmawiając na tematy błahe, pod czujnym uchem reszty domowników gdyż drzwi zostawiliśmy nie zamknięte.
Myślałam że ogólne wrażenie tego zapoznania było dobre.
Myliłam się…
Rodzicom się absztyfikant nie spodobał.
Zrobili mi długi wykład że jego uroda wyraźnie różni się od mojej.
Że jest za niski, małomówny i dziwny.
A i że takim jak on się nie wierzy.
Że za bardzo się angażuję i mu nadskakuję…
Ostatnia uwaga brzmiała mniej więcej tak:
„Powinnaś znaleźć sobie kogoś ładniejszego, wyższego, najlepiej bruneta  „
XXX
 
…Mają rację?
Rodziców się zawsze powinno słuchać?…

niedziela, 28 grudnia 2008

…zostać Bloggerem Roku…

To już będzie trzeci raz, kiedy biorę udział w konkursie onetowskim na Bloga Roku.
Nie ukrywam że zawsze bardzo chciałabym dostać to złote pióro i mieć satysfakcję że jestem genialna w tym tworzeniu…
Chciałabym aby inny docenili moje radosne pisanie.
Chciałabym aby te trzy lata spędzone tutaj z wami były wynagrodzone może czym więcej niż tylko kolejnymi „komciami”, którymi oczywiście też nie pogardzam.
Ale to tylko moje marzenia.
Takie same jak innych 900 osób co się zgłosiły również do kategorii konkursowej w której biorę udział.
Czy jednak mimo wszystko liczę skrycie na wygraną?
Powiem wam że minimalnie.
Dlaczego?
A dlatego że od zeszłego roku Szanowny Onet zmienił zasady głosowania.
Teraz oddaje się proste i szybkie smsy.
Wysyłasz raz i gotowe…
XXX
Tylko niestety to już nie jest darmowe głosowanie…
Jeden sms kosztuje około 3 złotych.
Jednak ile tych głosów trzeba do wygranej?
Oj bardzo dużo…
Nie wystarczy duża zatem ilość pieniędzy na karcie telefonicznej.
Nie wystarczy duża ilość komentarzy czy statystyki na blogu.
Tu potrzeba w zawartości bloga czegoś ekstra.
Czegoś co porusza tłumy do głosowania, co pobudza w blogowiczach manię popierania danego bloga.
Historia chorego dziecka?
Listy miłosne do kogoś kto nie żyje?
Opisy miłości homoseksualnej?
Takie coś ma szansę przebicia.
A ja?
Czy moje opisy studenckiego życia i abszytikanckich humorów są wystarczająco porywające?
XXX
Patrząc obiektywnie na to co tu piszę mogę stwierdzić tylko że takich jak ja są tysiące.
Miliony potencjalnych marzących o wygranej młodych  i trochę starszych blogerów.
Tu potrzeba chyba rzeczywiście cudu w głosowaniu.
 
…a podobno cuda się zdarzają?
Cóż nie zaszkodzi przekonać się przecież …
A jeśli nie wygram pozostaje zawsze spróbować…
Za rok.
Do skutku…
Dopisek z dnia 28.grudnia b.r.
Ten sms do głosowania w konkursie Onetowskim, jak oświeciła mnie Anowi, kosztuje jednak nie około 3 złote ale dwa złote, a dokładnie 1,22 bodajże.
Nie mniej jednak to i tak mnóstwo pieniędzy jeśli liczyć w tysiącach głosów.
Wiem że zaniedbuje linki.
Nie martwcie się, kiedyś je tam uzupełnię.

sobota, 27 grudnia 2008

…wielki powrót Karii…

Już wszystko ok. ze sprzętem zwanym komputerem.
Mogę niniejszym zatem ogłosić z trumfem wielki powrót Karii.
Tęskniłam okropnie.
W przerwie między czytaniem jednego artykułu a drugiego myślałam Kochani o was.
I się strasznie złościłam że nie mogę nic tworzyć .
Trzy tygodnie to kawał czasu…
Ale nie wracając do przeszłości, mówię z perspektywy teraźniejszej że tak szybko się mnie nie pozbędziecie.
XXX
Wesołych świąt tak na spóźnionym marginesie.
  
…witaj elektroniko z powrotem… !

poniedziałek, 22 grudnia 2008

…przymusowa przerwa…

Kochani żyję.
Tylko nie mogę pisać ze względu na brak sprzętu.
Jak tylko się naprawi znów do was wrócę.
trzymajcie się jak i ja się trzymam

środa, 10 grudnia 2008

…to nie tak…?

„Karia uspokój się!”
Nie mogę…
„Karia nie wariuj!”
Za późno już mi odbija…
„Karia a absztyfikant to co?
Pryszcz? „
XXX
Ale on nie ma takiego samego spojrzenia, jak Ten Ktoś, co jak rzuci przelotnie wzrokiem to dostaję wypieków…
Ale on nie pachnie tak samo jak Ten Ktoś, którego ten dziwny zapach perfum, ni to z jakąś domieszką żywiołu ziemi czy też może powietrza, ciągnie się za mną cały dzień…
Ale on nie jest osobą z tą samą nutką tajemniczości, która każe mi głowić się parę razy na dzień jaki Ten Ktoś jest naprawdę , w tym swoim właściwym wnętrzu na co dzień, którego nie okazuje spontanicznie jak niektórzy…
 
…Karia ma problem, wielki problem.
Ale poza tym że wariuje emocjonalnie to jest wszystko ok…
Chyba.

niedziela, 7 grudnia 2008

…jak się student zabiera do nauki…

We wtorek czeka mnie straszne kolokwium.
Ba, straszne.
Wręcz okropne.
Od ponad tygodnia się zabieram do nauki ale jakoś mi to idzie umiarkowanie.
A to oczy mnie zaczynają boleć po powtarzaniu tej samej definicji prawa otwartej sylaby, albo mózg przestaje współpracować kiedy słyszy hasło przegłos prasłowiański.
XXX
Dziś jednak, zmobilizowałam wszystkie siły i tylko co się obudziłam wzięłam do ręki książkę z lekturą o języku Słowiań.
Wytrzymałam nad nią 15 minut, gdyż ni z tego niż owego poczułam nagły zew do zrobienia porządków w torbach, w których trzymam pozostałości z notatek licealnych i gimnazjalnych.
Z wielką werwą wywaliłam cała zawartość toreb na podłogę i zaczęło się.
Tu jakieś zadania z matematyki pomazane zielonym markerem i przekreślone po 10 razy nie wiadomo czemu.
Do kosza z nimi!
Tam notatki o biologii i układzie rozrodczym ssaków, wraz z rysunkami pomocniczymi
Też do kosza!
Gdzieniegdzie z kolei fragmenty rozmów z koleżankami na lekcji, typu:
„Ale mi się nudzi. Mi też”
Wywalić?
E, niech zostaną na pamiątkę.
W nawale tego porządkowania natknęłam się się także na kserówki z angielskiego kursy maturalnego.
A na nich szlaczki i bazgroły poczynione pewną ręką…
Dawna złość ożyła znowu i bez żadnych już sentymentów podarłam wszystko na drobne kawałeczki.
No od razu lepiej.
XXX
Po względnym czasie jednej godziny gdy uporałam się z pierwszą torbą, naszły mnie nagłe wyrzuty sumienia.
Kurczę przecież miałam się uczyć!
XXX
Skwapliwie wróciłam znów do tej wielce ciekawej książki, ale w myślach tak jakoś samoistnie powstała kolejna nieposkromiona ochota do działania…
…mianowicie pójście na zakupy.
 
…ale sumienie studenckie okazało się górą i stanowczo pohamowało mój kolejny zapęd…
Ciekawe na jak długo

środa, 3 grudnia 2008

…porozmawiajmy o przyjaźni…

W swoim 20-letnim życiu miałam kilka przyjaciółek.
Takich prawdziwych od serca.
Z pierwszą zapoznałam się w przedszkolu, wspólnie czekając na rozpoczęcie zajęć z gimnastyki korekcyjnej, z drugą nawiązałam znajomość w podstawówce, z trzecią w gimnazjum, czwartą męczyłam w  liceum, a z piątą osobą konwersowałam intensywnie na studiach.
Do każdej się bardzo przywiązywałam, traktując obcą nota bene osobę jak siostrę.
Wspólne sekrety, powierzane zwierzenia, zmartwienia. Kłopoty i troski razem rozwiązywane.
Tylko jak to w życiu bywa zwykle prawdziwa przyjaźń nie trwa wiecznie. A ja miałam wyjątkowe szczęście do tego by być idealnym przykładem ilustrującym tę mądrą sentencję. Zawsze bowiem z moimi wielkimi przyjaciółkami działo się coś niesprzyjającego. Pierwsza okazało się być totalną nudziarą po roku czasu, druga i jej dwulicowość dotknęły mnie strasznie. Z trzecią kontakt się urwał zaraz po ukończeniu gimnazjum, czwarta uznała że inna dziewczynka się nadaje na przyjaciółkę lepiej niż ja i zaczęła mnie olewać, a piąta po prostu zrezygnowała ze studiów.
Doświadczona jestem zatem w tym, że nie dla mnie prawdziwa przyjaźń na całe życie.
Pamiętam bowiem jak bardzo przeżywałam każdą z minionych końców znajomości z przyjaciółkami. Pamiętam także jak próbowałam szukać sobie na siłę innych koleżanek, zastępujących tę jedyną kochaną „siostrę”. To jednak nie było już tak samo…
Teraz dochodzę do wniosku że nie chcę znowu przeżywać podobnych rozczarowań kolejnych przyjaźni, które trafi szlak.
Mam wiele koleżanek, kolegów, znajomych.
Nie tracę kontaktu z ludźmi, nie alienuje się od nich.
Ale swej bratniej duszy już nie poszukuje.
Aby się znowu nie rozczarować powtórnie…
 

niedziela, 30 listopada 2008

…porozmawiajmy o Andrzejkach…

Dziś Andrzejki.
Dzień wróżenia, przepowiadania i lania wosku.
Dzień spełnionych przepowiedni bardziej lub mniej legalnych.
Dzień wizji sennych, koszmarów na jawie i jasnowidzenia
Zabobony?
Może trochę.
Ale w końcu raz do roku co szkodzi w zachowaniu się jak nasi przodkowie co ogień i światło księżyca mieli za najwyższych bogów.
Tradycja przecież najważniejsza w kultywowaniu.
XXX
Mnie osobiście, w moim słusznym wieku takie wróżenie z ustawiania butów jeden za drugim na przykład średnio teraz pociąga.
Powód?
Nigdy mi się nie sprawdziły takowe przepowiadania, gdyż bodajże w podstawówce czy gimnazjum na ogół za każdym razem w Andrzejkowych zabawach wychodziło mi że pierwsza szykuje się do zamążpójścia z moich podstawówkowych koleżanek i kolegów.
Jednak z tego co mi obecnie wiadomo już trzy osoby mnie wyprzedziły.
Nie to że mi jest strasznie smutno z tego powodu bo niby odczuwam już ogromną potrzebę własnego M4 i gromadką dzieciaków u boku.
Wcale nie odczuwam takiej potrzeby.
Wiek młody jest od tego by się naszaleć a nie od razu obrączkować.
Kolejne wróżenie z laniem wosku też mi się nie sprawdziło. Wyszło mi w 2 klasie gimnazjum podczas lania tym fachowym wróżbiarskim sprzętem iż nadaję się idealnie do służby zakonnej
 (figurką z wosku były bowiem złożone dłonie).
Pozwólcie że tego nie skomentuję już.
Aby nie umniejszać zasług wróżbiarstwa Andrzejkowego podam już tylko ostatni przykład który nie wypalił.
Mianowicie kładzenia karteczek z imionami panów pod poduszkę by znaleźć w ich tę wielką miłość.
Przez 3 lata nałogowo testowałam takie dochodzenie i za każdym razem wychodziło mi imię Łukasz.
A gwoli słuszności dodam teraz że żaden z moich absztyfikantów nigdy takowo się nie nazywał.
XXX
Zatem nie wnikając w wasze nastawienia zabobonne życzę wszystkim miłego wróżenia.
  

czwartek, 27 listopada 2008

…przeczytaj zanim skomentujesz…

Nie myślałam że będę zmuszona napisać notkę o niniejszym tytule ale z obserwacji poczynionych niedawno czuję że muszę takową dedukcję przedstawić.
Skoro już piszę tego bloga od słusznych 2 lat i 4miesięcy oczekuję tego że szanowni Czytelnicy przyzwyczaili się do mojego stylu tworzenia i stosowania różnych górnolotnych metafor.
Jednak cóż widocznie się myliłam.
Nie wszyscy bowiem rozumieją o czym piszę i komentuje mi pewnymi stwierdzeniami które nie są zgodne ze stanem faktycznym opisanym w poście.
Ciekawe z czego to wynika?
Czyżbym rzeczywiście aż tak mąciła słowotwórczo?
A może nie nadaje się na pisanie bloga?
Gdybym była bardzo skromna pewnie stwierdziłabym że istnieje taka możliwość.
Ale takową nie jestem.
XXX
Podejrzewam bowiem że nie chodzi o moje wybryki pisarskie.
Tylko o pewien niuans wynikający z tego że niektórzy Czytelnicy i Komentatorowie nie czytają po prostu moich notek na tyle żeby sensownie je skomentować.
Przecież wystarczy rzucić okiem na tytuł postu,czy na końcowe fragmenty jego i już daje się „komenta” byle szybciej byle bez wysiłku.
Może takie „inteligentne” komentarze są dobre dla innych blogerów.
Dla mnie na pewno nie.
Nie satysfakcjonuje mnie tego typu „szybka wymiana opinii”.
Bo bez sensu prowadzić takowe dialogi jeśli ktoś w tytule przeczyta np.”jak mi wesoło” (użyte w tym wypadku w sensie ironicznym), i już sadzi się mądry komentarz „o mi też wesoło”.
Tak doprawdy wielki powód do radości mam jeśli czytam coś takiego , napisawszy w zamyśle o jakimś przejściowym dołku.
XXX
Specjalnie dla Was staram się pisać także krótko bez rozwlekłości.
Dostosowałam obrazem i tło aby litery nie skakały przed oczyma.
Nie używam miniaturowych ani wielgachnych czcionek.
Tworzę w wizytówce kulturalnej bez wulgaryzmów i błędów gramatycznych.
I mimo to zdarzają się osoby co po prostu olewają me wielce ciekawe posty skupiając się na częściach składowych?
Doprawdy to już nie wiem zatem co mam zrobić by było jeszcze lepiej na tym blogu.
Aby każdy czytał to co pisze.
 
…Może po prostu jeśli nie masz w zamyśle napisać nic sensownego to nie pisz mi tego komentarza?
Obejdę się bez niego…

poniedziałek, 24 listopada 2008

…reasumując…

Może to rzeczywiście przejściowe?
Może to tylko przez moje zimowe nad-myślenie zrobiłam się emocjonalne roztrzęsienia?
Może wystarczy tylko spojrzeć głęboko w oczy absztyfikanta z kolei by znaleźć tam ten spokój jakiego doświadczam już 8 miesięcy?
I chyba właśnie tak zrobię.
Uspokoję się.
Bez sensu wariować z powodu pary chwil dłuższych gapienia się na tego na którego nie powinnam.
XXX
Zatem wszystko pod kontrolą.
Tak myślę przynajmniej.
 
… ech długie siedzenie przed komputerem to jednak nie dla mnie gdyż zaraz mnie oczy bolą. Chyba nie nadaję się na komputerowca w specjalizacji mego zawodu przyszłego wyrobionego na studiach…

piątek, 21 listopada 2008

…niewierna?…

Wpadłam w dziwny stan.
Emocjonalny nota bene.
Coś za mną chodzi od jakiegoś miesiąca, nie pozwala się skupić prawdę mówiąc na tym na czym powinnam, czyli na studiach i absztyfikancie.
Te oczy…
Tak znajome od ponad roku całkiem mniej czy więcej koleżeńsko do niedawna…
Teraz przywołują wspomnienia.
Bo kiedy się w nie za bardzo zagłębie w sporadycznej rozmowie staje mi przed oczami pewna postać z przeszłości…
To niby dlatego przez to podobieństwo moje niepokojące wyskoki?
Niby to tylko reakcja psychiczna zakorzeniona gdzieś głęboko we mnie włączyła się w sygnał alarmowy który wciąż pamięta tamto spojrzenie i teraz materializuje je na nowo tylko że w innej osobie?
Która na dodatek nie jest absztyfikantem?
Karia głupieje?
Karii zaczyna zależeć na tym by koleżeństwo się przerodziło w coś więcej?
Karia szuka wzrokiem tego kogo nie powinna?
Co Karia o nim więcej wie tak naprawdę?
XXX
A czy Karia pomyślała co dalej z absztyfikantem?
Nie.
I na tym problem zasadniczy polega.
  
..
dopisek z dnia 22 listopada br.
W związku z tym że nie wszyscy czytają uważnie posty bo im się po prostu nie chce albo uważają że wystarczy przelotny look na notkę, podaję tu sprostowanie dla paru „niezorientowanych”.
Absztyfikant to mój chłopak, z którym jestem od prawie 8 miesięcy.
Natomiast ten o którego oczach tu pisze nie jest absztyfikantem.
To tylko kolega.
A skąd to pozwólcie że pozostawię to swojej wiedzy.

wtorek, 18 listopada 2008

…stypendium przeszło koło nosa…

Mówi się trudno.
Nie dostałam stypendium.
Zaważyły o tym pewnie ułamki procentów, gdyż moja średnia (ok.4,1), o ile dobrze wyliczyłam ją, powinna być brana pod uwagę w rankingu tych lepszych.
Ostatnia osoba jaka szczęśliwie dostała się na listę tych uhonorowanych finansowych wsparciem miała bowiem 4,1444 średnią.
Nic więc dziwnego że czuje się trochę smutno z faktem stypendialnym no ale cóż…
Przecież nie będę pisała podania o te niuanse wyliczeniowe.
Chciałabym powiedzieć że za rok będzie lepiej…
Ale co przyniesie ów rok na studiach to jest wielką zagadką…
Zwłaszcza że ta sesja zimowa będzie najcięższa z dotychczasowych…
4 egzaminy…
 
…potrzebuje mocy psychicznej…

piątek, 14 listopada 2008

…zimowe refleksje…

Zima tuż tuż…
Święta tuż tuż…
Mikołaj tuż tuż…
Zaraz zaraz.
Co ja plecę.
Przecież Dziadka z Wielką Brodą Siwą nie ma.
To rodzice nasi przebierali się za niego wykładając brzuchy poduchami i operując strasznie niskim głosie.
Mamili nas rozkazami o ładnym śpiewaniem kolęd dla otrzymania prezentów.
A na apel czemu nie zostaną na kolacji wydawali dziwny znajomy kaszel mówiąc że im się spieszy.
I zaraz potem pojawiał się niby zasapany tata czy dziadek, którzy przed tą całą paradą udawali się niby do toalety albo do sąsiadów po mąkę.
I iście aktorsko okazywali zdziwienie kiedy to mówiło się mu że przegapił wizytę Mikołaja.
„Za rok na pewno go poznam”- obiecywali.
Jasne.
Przez parę lat ta wymówka była dobra.
Potem już niestety przestała być potrzebna gdyż przyszła brutalna prawda o mistyfikacji
XXX
Moje dziecięce złudzenia co do istnienia realnego Św. Obdarowywacza rozwiały się z wiekiem 6 lat, kiedy to tatuś uznał żem na tyle dorosła do tego, iż z godnością przyjmę fakt o przebierańcach z Mikołajem.
Nie powiem że byłam zachwycona.
XXX
Tak..
Małe dzieci wierzą w takie bajki.
Im łatwiej jest wmówić że kraina marzeń jest blisko na wyciągnięcie ręki.
Duże dzieci już nie są łatwowierne.
  

wtorek, 11 listopada 2008

…a ja lubię czytać romanse…

Wypożyczyłam sobie na długi weekend,
( który nawiasem twierdząc zaraz się skończy i przejdzie do historii jako miłe wspomnienie czterech dni nicnierobienia)
parę książek.
A dokładnie mówiąc były ich dwie.
Jedna jakieś romansidło na powszechną literaturę i na te same zajęcia druga – grube, opasłe tomisko o kompozytorze co wszedł w pakt z diabłem.
Przynajmniej tak sugerowała karta tytułowa.
Za pierwszą powieść wzięłam się od razu po wypożyczeniu, gdyż szczerze mówiąc wciągnęło mnie.
Tu kochanka blondynka, tam kochanek brunet.
Wielce zauroczeni w sobie ale być razem nie mogą bo konwenanse ku temu przeciwne.
Nie wdając się w dalszą fabułę przejdę pokrótce do zakończenia niestety niemiłego, gdyż wszystko się kończy tym że dama wychodzi za bogatego snoba i umiera wariując przy połogu, a porzucony kochanek dostaje również szału gdyż ma pragnienia przytulenia ukochanej po 18 latach od jej pogrzebu.
Nekroofilizm się tu wkrada ale co zrobić.
W końcu romansem rządzą inne prawa.
Ogólnie fajne.
Tylko wczuwając się w klimat powieściowy nie chciałabym jednak mieć przy swym boku amanta co po mej (hipotetycznej śmierci w wyniku nerwicy studenckiej) miałby nie poklei w głowie i grzebałby w trumnach.
XXX
Co do drugiej książki, mimo tak zachęcającego wprowadzenia z karty tytułowej nie wciągnęła mnie wcale.
Doszłam z wielkim trudem do momentu wczesnej młodości bohatera kiedy to był zainteresowany on dziewczyną ze stajni co krów doglądała.
A co dalej się z nią stało to już nie wiem bo nie wytrzymałam dalszego ciągu lektury, odkładając ją na półkę z wielkim ziewem.
XXX
Romanse mimo swoich dziwnych zwrotów akcji są lepsze do czytania.
 

piątek, 7 listopada 2008

…studenckie finanse…

Jak wiadomo z wiedzy teoretycznej i praktycznej, żaden student do majętnych obywateli kraju nie należy.
No chyba że jakimś cudem wygra w lotto.
Ale że cuda się w naszym kraju rzadko zdarzają to bardzo małe prawdopodobne.
Zatem w jaki sposób zdobyć fundusze na godziwe życie w studenckich  murach i poza  nimi?
Sposobów jest kilka.
Najlepszy z nich niewątpliwie to tak zwana reguła rodzica.
Idzie się mianowicie do mamy i taty i robiąc błagalne oczy prosi się ich o wspomożenie finansowe. Najlepiej byłoby na takie spotkanie stawić się w stroju dość niedbałym, z podkrążonymi oczami, i potarganymi włosami. To da lepszy efekt niewątpliwie.
Drugi sposób, równie skuteczny, to reguła dziadków.
Postępuje się podobnie jak w przypadku pierwszym tylko że szczęśliwymi wybrańca mina darczyńców jest babcia i dziadek. W końcu nie pozwolą żeby ich ulubiona wnuczka czy wnuczek cierpieli męki uczelnianej biedy.
Trzecia metoda na szybką kasę to z kolei życzliwy przyjaciel.
Tylko tu niestety pożyczka ta nie jest bezzwrotna i kiedyś ofiarodawca będzie liczył na jej zwrot.
O ile nie z procentami.
Kolejny sposób jaki mi przychodzi do głowy apropo zdobycia środków finansowych nie jest już niestety taki łatwy i prosty jakimi wydawały się te wyżej wymienione. Bo przecież pójście do pracy nigdy do rzeczy przyjemnych nie będzie zaliczone. I ciężko czasami pogodzić harówkę robotną i humory szefa z nauką na kolejne zajęcia. Ale do czego to ludzie nie są zdolni jeśli chodzi o pieniądze…
A i ostatnie jeszcze jedno wyjście ze studenckiego debetu finansowego. Zawsze można jeszcze się udać (w kapturze na głowie na konspiracji żeby nas potem Urząd Skarbowy nie ścigał) na ulicę, rozstawić w dogodnym miejscu futerał na gitarę z napisem zbieram na piwo i z tą gitarą w ręku zacząć tak przejmująco grać aż poruszone zostaną wszystkie serca przechodniów.
XXX
 
…ja się stosuje co do metody pierwszej i drugiej. Choć nie ukrywam że i czwarta chodziła mi po głowie…

poniedziałek, 3 listopada 2008

…noś czapkę i przy pogodzie…

Mama miała rację.
Mówiła mi ciągle i zanudzała żebym na jesienne chłody nosiła zawsze i wszędzie czapkę.
 Żebym nigdy ale to przenigdy nie zdejmowała jej choćby nie wiem co.
Bo jak zdejmę nie daj Boże to już będę chora.
A Karia potakiwała, słuchając tych rad jednym uchem a wypuszczając drugim.
XXX
Zwykle dzieci nie muszą się zgadać w kwestii ubioru z rodzicielami jednak w tym względzie moja mama miała akurat rację.
Bo wykrakała.
Przewiało mnie mianowicie na rodzinnych zlotach po cmentarzach i teraz zmuszona jestem wręcz do paradowania w jasnej czapie naciągniętej dokładnie na uszy.
I muszę wkładać sobie także dyskretną kulkę waty do ośrodka słuchowego dla ich lepszej bariery ochronnej.
XXX
Ale dobra przemęczę się jakoś .
Bo jeśli kolejne prognozy rodzicielki ,o tym że zaziębione ucho może ogłuchnąć tudzież odpaść, się sprawdzą to wtedy wesoło już nie będzie…
 

…a tak poza tym wrażenia po Wszystkich Świętych normalne – raz do roku da się przeboleć entuzjastyczne komentarze ciotek typu dziecko jak ty urosłaś…

piątek, 31 października 2008

…krajobraz po zdradzie…

Mówią że miłość jest wieczna.
Że nic jej nie zniszczy ani nie zatrzyma.
Cóż…
Słowa to tylko słowa.
Piękne, lecz ulotne…
Skrajny pesymizm?
To sami w takim razie oceńcie.
Gdyby te powyższe definicje miłości były prawdziwe, nie byłoby rozwodów,rozbitych małżeństw czy rozstań związków cywilnie nieuregulowanych.
Nie byłoby kobiet płaczących w samotności ani mężczyzn upijających swe smutki w alkoholu.
Nie byłoby dzieci pytających bez ustanku gdzie tata?
Gdzie mama?
A nowy wujek to kto?
A nowa ciocia kim jest?
XXX
Co jest w takim razie głównym powodem tego typu sytuacji, kiedy to nasz ukochany/na przestaje być już tym kimś najważniejszym w życiu?
Opcji jest wiele.
Nuda w pożyciu partnerskim.
Szukanie mocniejszych wrażeń z wielce atrakcyjną koleżanką czy kolegą z pracy.
Ciągle narzekania teściowej…
Wszystkie to nakładając się na siebie, sprowadza się jednak zawsze do jednego, najbardziej powszechnego rozwiązania sytuacji…
ZDRADA.
Utkana z sieci intryg i przekłamań, wywołująca rumieńce tajemnicy, tajna alternatywa w opozycji do spokojnie płynącego czasu z chrapiącym małżonkiem/ką u boku i dwójką dzieci, co tylko hałasować potrafią.
Jej współistnienie w szczęśliwej na pozór sielance rodzinnej zależy tylko i wyłącznie od tego, kiedy druga strona zacznie wysnuwać podejrzenia.
Mogą być one różnego typu.
Ato współpartner później wraca z pracy tłumaczą się pilnymi spotkaniami biznesowymi, po których to spotkaniach pachnie jak cała drogeria perfumiarska a czerwony ślad ust odbity tu i ówdzie tłumaczy bruderszaftem z kierowniczką.
Albo z kolei dziwne smsy z obcego numeru telefonu tłumaczy się jako żart kolegi z podstawówki który sobie popił i robi innym dowcipy.
Pojawiają się nagle też niespodziewanie liczne wyjazdy służbowe, podczas których komórka połówki milczy jak głucha.
Niektórzy potrafią tak udawać przez długie lata.
Innym wena w wymyślaniu coraz to nowych tłumaczeń kończy się po paru miesiącach i mówią jasno i wyraźnie swym kochankom że to koniec, a współmałżonkom nie przyznają się nigdy do malutkiego skoku w bok.
Jeszcze niektórzy poruszeni wyrzutami sumienia  mówią swym partnerom jasno i wyraźnie co zaszło, licząc na ich wyrozumiałość.
Najczęściej jednak jest tak, że niegrzeczna połówka, rozochocona wspaniałymi przeżyciami z tajemniczą kochanką/kiem, definitywnie żąda rozstania/rozwodu. Wówczas przez jakiś czas uczestniczy się we wspaniałym związku nieformalnym, którzy szybko zamieni się także w rutynę, by potem szukać kolejnych przygód w charakterze rozwodnika po ciężkich przejściach…
XXX
Co zatem robić gdy na szczęśliwe z pozoru partnerskie życie nadciągnie chmura zdrady?
Czy da się to wybaczyć i żyć jak dawniej?
Nie.
Skoro już raz jedna ze stron zdradziła, prędzej czy później zrobi to ponownie.
A to może tylko bardziej boleć.
Po co tracić zatem kolejne nerwy na obietnice i przysięgi które nie będą warte nic?
Lepiej natomiast przeboleć odpowiedni czas, wyciszyć się, przestać rozpamiętywać. W końcu ten pierwszy żal minie a wtedy być może serce złamane zacznie mieć znowu marzenia o ułożeniu sobie dalszego życia.
Znowu się zakocha w kimś kto będzie wart tego..
Jednak to nie będzie już ta sama pierwsza miłość bogata w ufność do potęgi entej. Teraz liczyć się będzie przede wszystkim zaufanie które ma być poparte nie słowami ale czynami.
XXX
Jeśli chodzi  o mnie ja nigdy więcej nie wybaczę ani nie zaufam nikomu ponownie, kto raz na to zaufanie nie okazał się godny. W zeszłym roku tak zrobiłam. Uwierzyłam w piękne słówka, że tym razem będzie dobrze, że naprawimy to co było złe…Po dwóch tygodniach takiego obiecywania pewien osobnik jednak znowu zrobił to co wcześniej. Wybrał sobie kogoś innego. I powiem wam że to bolało jeszcze bardziej niż jego pierwszy wyskok..
Stąd właśnie takie a nie inne jest moje podejście do zjawiska zdrady…
  
…notka napisana na konkurs Onetu. Znowu się rozpisałam…

wtorek, 28 października 2008

…strasznie zaraźliwe ziewanie…

Wpadłam w chorobę zwaną ziewadło.
Od rana do wieczora nic tylko otwiera mi się szczęka górna i rozlega się z niej donośne „aaaaaa”.
Nie wiem jaka jest tego przyczyna.
Może winną przenoszenia niniejszego wirusa jest jesień i jej melancholijne klimaty?
Jedno jest pewno.
Jest zaraźliwa niestety.
Gdyż jak dopadnie mnie w swe szpony to od razu koleżance w ławce też się udziela.
Potem kolejnym dwóch z naprzeciwka, i tak ni stąd ni zowąd koledze z tyłu też.
A jak tak wnikać w prątkowanie ziewadła dalsze to zataczając swe mordercze kręgi dojdzie w końcu i do pani wykładającej.
A kiedy i ją dopadnie ta straszna choroba to wówczas następuje rozkaz otwarcia okna i 5 minut zajęć definitywnie przepada.
XXX
 
…Co do notki poprzedniej, pisząc opowiadanie o koczowniku zainspirowałam się autentycznym przypadkiem, mianowicie jednym panem z mego osiedla, który od samych godzin porannym z pewnym białym psem robi obchód po Sezamach. Postanowiłam stworzyć historię o nim, co prawdopodobnie mogła mu się zdarzyć
Postać Młodego natomiast nie jest poparta autentycznością. To czysta fikcja …