czwartek, 30 grudnia 2010

13. na Nowy Rok

O Roku Nowy przynieś mi lepsze dni.
Daj radość oczekiwania tego wszystkiego, co dopiero ma się wydarzyć.
Niech to będą tylko pomyślne sprawy.
Bez cofania się myślami wstecz i roztrząsania minionego czasu
XXX
O Roku Nowy niech po prostu będzie już dobrze..
Niech w niepamięci pozostanie to, co boli i rani.
Niech zgubiony sens wróci na miejsce swoje i będzie jak dawniej, kiedy to znana i praktykowana była definicja spokoju i szczęścia.
XXX
O Roku Nowy niech powrócę znowu do wirtualnej przestrzeni.
Nie jako Idalia ale jako Karia.
Taka silna jak zawsze.
  

czwartek, 23 grudnia 2010

12. tak jakoś

Co u mnie?
Dobre pytanie.
Nic się nie zmienia w pewnych sprawach…
Mimo najszczerszych chęci nie zapominam M2.
Śledzę jego opisy na gg (tak tak miałam usunąć jego numer…), wpisy na „fejsbuku” (tak tak miałam go zablokować i usunąć go ze znajomych…), komentarze do różnych „śłitaśnych” małolat (tak tak przecie mnie to NIC obchodzić miało…)
A potem nadchodzą mnie melancholijnie przemyślenia że jestem głupia jak stary kamasz i zakręca mi się łezka w oczodole, niewątpliwie narażając mnie tym samym na przedwczesne zmarszczki mimiczne.
Koleżanki uważają że mi odbiło/odbija dogłębnie, gdyż taki stan nie jest normalny (haha odkrycie Ameryki?) i winni mnie umieścić w jakimś zakładzie, gdzie dominującym panaceum na wszelakie dolegliwości emocjonalne byłoby przede wszystkim pranie mózgownicy.
XXX
Najśmieszniejsze jest to że gram.
Przed samą sobą i w tłumie.
Życie moje teatrem się stało…
Przedstawieniem że wszystko jest w porządku i nic się nie stało.
I że nic już nie pamiętam…
 
Blog woła do mnie „Kario wróć!”.
Nie mogę odpowiedzieć jednakże na ten zew.
Nie teraz…

sobota, 20 listopada 2010

11. ciężko

Czas upływa, a sercu wcale lżej nie jest.
Wspomnienia związane z M2 ciągle powracają jak bumerang i ranią.
Bardzo.
Na dobrą sprawę P. nie działa jak oczekiwane lekarstwo…
Owszem jest miło i sympatycznie ale bez porywów.
Bez emocji.
Na sucho.
By zapomnieć…
XXX
Najgorsze jest przechodzenie koło „naszych” miejsc.
Ot chociażby głupi przystanek autobusowy, na który M2 mnie odprowadzał i czekał ze mną…
Tudzież mijanie kina, gdzie to wybraliśmy się na jakąś kreskówkę i mieliśmy niezły ubaw, będąc jedynymi dorosłymi widzami w sali projekcyjnej.
Znajomy pub także wywołuje wspomnienia. Tu była nasza pierwsza randka, tu się spotykaliśmy ze znajomymi, tu mnie po raz pierwszy wziął za rękę.
Park, centrum handlowe, pewna ulica główna mego miasta…
Wszystko mi się kojarzy z nim.
XXX
Łudzę się, że to zły sen.
Że to wszystko śni mi się i raptem się obudzę szczęśliwa znowu, tak jak wtedy, gdy wiedziałam, że M2 gdzieś tam myślami jest ze mną i tak jak on w moich myślach gościł.
Powiecie że czas ukoi serce, że przyniesie zapomnienie. Szczerze powiedziawszy naprawdę już nie pamiętam, żeby mi tak na kimś zależało jak na M2.
Mimo jego wyskoków wszystkich, mimo tego że mnie tak potraktował okrutnie znajdując sobie 16-pannę na moje miejsce, że zniszczył z błahego powodu to co było piękne, że w stosunku do swych znajomych zrobił ze mnie jakiegoś natręta co to podobno do niego ciągle wypisuje, nie potrafię zapomnieć.
Próbowałam.
Jest ciągle tak samo…
PS. Przepraszam że was nie odwiedzam tyle czasu…
Zbiorę siły i powrócę… jak dawniej…
Jako ta co była na szczycie…
Mam nadzieję przynajmniej że tak będzie znowu.
  

czwartek, 11 listopada 2010

10. wszystko inaczej

Wiem, obiecałam wrócić na bloga…
Ale ciężko mi tej obietnicy u licha dotrzymać.
Głównie to chyba przez ów życiowy pęd losu, który tak układa zdarzenia człekowi, że czasem nie wie się w co ma się ręce włożyć.
XXX
Pokrótce może zdradzę co tam ze mną się dzieje.
Studiuję nadal, na wyższym co prawda stopniu wtajemniczenia (czyt. magisterka) choć nie czuję różnicy aby większa ilość szarych komórek mi przybyła od tego nadmiaru wiedzy.
Brat na polibudzie również ma się dobrze.
Dzielnie wydaje swe stypendium na poszerzanie horyzontów myślowych (czyt, gry) i nie ma czasu na życie towarzyskie.
Co do mego życia towarzyskiego tu sprawa się przedstawia nieco inaczej.
Z M. mianowicie rozstaliśmy się  w pokojowej atmosferze jakiś czas temu. Byliśmy ze sobą prawie rok, no ale cóż tak czasem bywa, że pewne niezgodności charakteru zgrzytają że aż uszy bolą, i trzeba coś na ten temat zaradzić.
Mamy jednak  kontakt nadal ze sobą, i mam nadzieję nie wyzywamy się za plecami.
XXX
Jednakże nie dla mnie stan singielski. Po M. nastąpił krótki epizodzik w moim życiu z pewnym innym M. (nazwijmy go M2). Kilka krótkich chwil totalnego odjazdu emocjonalnego (dajmy na to miesiąc) minęło szybko jak samolot odrzutowy, ustępując miejsca złości, żalowi, i cierpieniu.
M2 bowiem, ni stąd ni zowąd stwierdził nagle że nie ma czasu na mnie i musi się pracą zająć. Ja głupia uwierzyłam naiwnie w to wytłumaczenie i czekałam jak wariatka aż zmieni może zdanie. Cóż zmienił zdanie owszem, wchodząc cichociemnie w związek z pewną 16-letnią dziunią. O wszystkim na dobrą sprawę dowiedziałam z pewnego portalu społecznościowego.
Sam mi przecież nic nie napisał, pewnie brakło mu czasu na prawdę i przyznanie się do kłamstwa…
Od 4 lat nikt mnie tak nie wystawił…
Od 4 lat nie czułam się tak beznadziejnie…
Od 4 lat to ja byłam zawsze górą.
M2 zrzucił mnie na ziemię. Bardzo boleśnie…
XXX
Próbując zapomnieć o tym draniu, co nie jest łatwe, gdyż rana jest wciąż świeża, nawiązałam kolejną znajomość damsko-męską (nazwijmy go P. ). Spotykamy się już jakiś jakiś czas i mam nadzieję iż pomoże mi zapomnieć i przywróci wiarę w człeka.
Zdarza mi  się owszem, mieć chwilę melancholii i dumać nad tym jak było zajebiście z M2, jak całował bosko i jak mi się dobrze z nim konwersowało… Jednakże zaraz po owej zadumie przychodzi gorzka prawda co stawia na nogi, i działa jak kubeł zimnej wody.
Nie zmienię przeszłości, choćbym chciała. Stało się jak stało i nie odstanie.
Wiem jednak jedno.
Nie wybaczę.
Tak jak nie wybaczyłam 4 lata K. (to ten osobnik od dwukrotnej zdrady jeśli sobie przypominacie moje najwcześniejsze notki), nie wybaczę M2.
Szansę ma się tylko jedną.
  

niedziela, 22 sierpnia 2010

9.pokomplikowało się

Tak tak to znowu ja.
Nie pisałam od ponad (o matko i córko!) miesiąca bodajże…
Nie wiem czy powinnam się tłumaczyć konkretnie, czemu mnie tu tak mało, bo niektórzy z was na pewno wiedzą, tudzież domyślają się tejże nieobecności. Wszystko bowiem zaczyna się i kończy na kwestii zmiany miejsca owej pisaniny mojej.
Przeprowadzka adresu bloga (bo to o tym mowa), jaka nastąpiła kilka miesięcy temu pod głupim impulsem i kwestią chwili, była chyba jedną z gorszych decyzji jakie postanowiłam w przeciągu ostatniego czasu.
Na karię18 chciało mi się wchodzić, chciało mi się pisać, komentować was i nasze notki. Miałam chęć do istnienia blogowego i mnóstwo weny do kolejnych postów.
Jako Idalia88 rzec muszę szczerze, że się wypalałam.
Blogowo sie wypalałam.
To już nie to samo co dawniej.
XXX
Spytacie się pewnie dalej co u mnie słychać.
Ano wiele rzeczy się pozmieniało i pokomplikowało jak głosi tytuł.
Nie zawsze uśmiech ostatnio gości na mej facjacie. Pojawiły się chwile gorsze, chwile złości i nerwów, które aby przeminąć potrzebują czasu.
Co do pracy wakacyjnej i ona dobiegła końca. I mimo wszystko powiem wam iż podobało mi się bardzo. Żałuję że me zastępstwo w perfumeryjnej spółce dobiegło końca.
Źle oceniłam to na początku. Teraz mogę z przekonaniem rzec iż to była praca marzeń.
Marzeń z lat dziecinnych i nastoletnich.
XXX
Teraz jeśli chodzi o mą dalszą twórczość jako Idalia.
Powrócę na pewno na stale.
Nie mogę skasować tego bloga.
Za dużo wspomnień, za dużo myśli moich się tu przeplatało.
W końcu 18 czerwca minęła 4 rocznica mej twórczości w sieci.
Skrycie się wam przyznam że nęci mnie powrót na stare śmiecie (jako karia18), do starych podpisów pod notkami, do starych nawet szablonów, wśród których przez ponad rok prym wiodła pewna pomarańcza.
Tęsknię za tym blogowym światem, za wami, nawet za wyróżnieniami Onetowskiej braci, których to też niemało się doczekałam.
Nęci mnie powrót do przeszłości blogowej jako karia18 nawet nie wiecie jak bardzo…
 

wtorek, 13 lipca 2010

8. „praca marzeń”

W perfumerii chciałam pracować od zawsze.
To było jedno z moich nastoletnich marzeń.
Pamiętam ilekroć wchodziłam do jakiegokolwiek sklepu drogeryjnego wpadałam w trans i zaczynałam namiętnie testować na swej osobie niezliczone ilości kremów, blyszczyków, tuszów do rzęs, cieni do powiek czy perfum.
Ciężkie życie miały ze mną sprzedawczynie takowej perfumerii, gdyż jak już weszłam to nie mogłam wyjść i na pytania o pomoc czy doradztwo reagowałam zawsze burknięciem.
Byłam w swoim żywiole, gdyż na punkcie kosmetyków mam i miałam bzika.
XXX
Nigdy jednakże nie przypuszczałabym że to marzenie się spełni.
Nie sięgałam w mych ambicjach aż tak wysoko jeśli chodzi o zatrudnienie wakacyjne.
Od kilku tygodni szukałam pracy obojętnie jakiej.
Już zrezygnowana chciałam się poddać i pozostać w statusie osoby „bezrobotnej wakacyjnie” gdy wtem stał się cud. Dzięki niespodziewanej interwencji Tymczasowej Agencji Pracy (którą również odwiedziłam), dostałam telefon że jedna z perfumerii mego miasta potrzebuje kogoś takiego jak ja, jako pomocy w sklepie. Z bliższych szczegółów wynikało dalej że jedna z tamtejszych pracownic wylądowała w szpitalu i miejsce po niej zostało puste.
Na miesiąc.
Nie wierzyłam własnym uszom.
Ja i perfumeria!!!
Jak na skrzydłach leciałam na rozmowę z szefową… i oczarowawszy ją (jak się dobrze domyślacie) zostałam przyjęta.
XXX
I tak oto od prawie tygodnia pracuje w perfumerii jako panna do pomocy.
Moja pomoc ogranicza się do pięknego uśmiechu, wyginania od czasu do czasu bioderkami i zalotnego chodu, aby tymi kobiecymi sztuczkami zachęcać miłych klientów do kupna najdroższych rzeczy.
Cóż, mimo wszystko nie tak wyobrażałam sobie ową pracę marzeń.
Byłam przekonana że mam doradzać ludziom, a nie tylko ich przyciągać do kupna.
Na moje delikatne zastrzeżenia co do roli przeze mnie wykonywanej, szefowa stwierdziła że od handlu są konsultantki a od promocji i przyciągania ja.
Dziwne.
To zabrzmiało tak jakby inne panny sklepowe, będące przecie kobietami, nie potrafiły nikogo zachęcić do kupna, tylko aż potrzebowały do tego mnie.
XXX
Zatem wabię ludzi, nęcę i wodzę na pokuszenie kupna.
I powiem wam że nawet mi się to podoba.
Podobałoby mi się jeszcze bardziej gdyby nie okropna atmosfera w sklepie.
Panny sklepowe zainteresowane są głównie plotkami na różne życiowe tematy typu „ach jakie sobie tipsy piękne zrobiłam wczoraj!”. W owych bogatych konwersacjach towarzyszy im ochroniarz ( jakieś 160 w kapeluszu), którego ulubioną rozrywką jest mówienie słowa na k* i h*.
Atmosfera jest okropnie sztuczna, dziewczyny niby są miłe dla mnie, ale wiem że nie podoba im się iż zabieram im klientów, co się skusili na moje wdzięki. Szkoda tylko że nie mogą zrozumieć że mi się sprzedaż nie liczy do pensji, a to co sprzedam trafia i tak na konto kierowniczki.
XXX
Poruszę jeszcze kwestię pensji.
Liczyłam że zarobię ok 1300 zł.
Przeliczyłam się.
Za niepełny wymiar godz. i pracę nieregularną otrzymam jakieś 700 zł.
Cóż dobre i to.
XXX
Jak widzicie marzenia owszem się spełniają.
Ale ich tor realizacji różni się nieco od naszego „widzimisię”.
  
Nie odwiedzam was bo czasu brak.
Zrozumcie.

sobota, 3 lipca 2010

7. pani licencjat

Witajcie po przerwie!
Spieszę was powiadomić o nowinie wspaniałej.
Mianowice ukończyłam chwalebnie trzyletni okres studiowania FP, i obroniwszy pracę dyplomową uzyskałam tytuł licencjata.
Ciekawi mnie tylko jak się teraz do mnie zwracać powinno?
Pani licencjat?
Pani licencjatka?
Czy po prostu pani lic.?
Cóż uzgodnijcie to między sobą już.
XXX
Co do samej obrony mogę powiedzieć tylko tyle że była bardzo przyjemna.
Podyskutowałam sobie z szanownym „jury” na tematy niekoniecznie związane z tematem mojej pracy. Ba, zagadałam nawet całą komisję o trudnym dzieciństwie Mickiewicza, i usłyszałam zaraz po tym miły komplement iż naprawdę „czuję swój temat”.
Wyszłam z egzaminu dyplomowego z wielkim uśmiechem i satysfakcją.
XXX
Jeśli chodzi natomiast o pracę wakacyjną to nadal nic.
Szukam…
 

czwartek, 24 czerwca 2010

6. czasu brak

Opuściłam bloga na dobry prawie miesiąc.
Nie miałam i nie mam po prostu czasu na pisanie niestety.
Skoro tylko czas sesji się skończył pozytywnie (wszystko zaliczone i dwa kilo mniej z wagi), nastał  zaraz czas ostatecznych poprawek pracy licencjackiej i urwanie głowy z szukaniem recenzenta.
Obrona tuż za pasem, czyli w bieżący poniedziałek.
Nie ukrywam że mam stracha, bowiem nieźle przekroczyłam dopuszczalny limit stron, i może być różnie z opinią szanownego recenzenta w recenzji.
Poza tym całym sajgonem uczelnianym rozpoczęłam szukanie pracy na wakacje.
Złożyłam ponad 20 cv, odzew na razie z jednego tj. sklepu z odzieżą męską, ale to też nic pewnego gdyż mam czekać na wiadomość do piątku.
Mówię wam można zwariować.
XXX
Powinnam wrócić do blogowego świata po obronie.
Jak na razie więc uzbrójcie się w cierpliwośc i trzymacie kciuków za mnie.
A tak w ogóle…
Idalia to nie to samo co kiedyś Karia…
  

czwartek, 27 maja 2010

5. chwila przerwy

Kochani, wybaczcie nieobecność.
W tej chwili jestem okropnie zdenerwowana i nawet nie wiem ile to jest dwa plus dwa.
Jutro bowiem mam ciężki egzamin i już teraz zaczyna mi się lekka panika.
XXX
Lekka panika jak wiadomo charakteryzuje się omamami różnego rodzaju, a głównie ze zwidami dotyczącymi profesora prowadzącego egzamin. Mam wizję że się potykam po wejściu przez drzwi i leżę jak długa u stóp profesora, a on się lekceważąco śmieje i odsyła mnie z dwóją za brak równowagi.
Tudzież dręczy mnie wizja że w momencie wejścia, uderzam osobistość naukową drzwiami, gdyż ów pan prof. lubi tak osobiście podchodzić do drzwi i zapraszać kolejne ofiary na rozmowę egzaminacyjną.
Nie zapominam również o wizji, gdzie dostanę pytania o ideologią poetycką siostry matki ojca z pierwszego małżeństwa nieślubnej ciotki Herberta.
Ciężka panika natomiast to stan tożsamy z depresją, a charakteryzujący się tym, że na każde słowo „egzamin” dostaje się gęsiej skórki i ma się objawy epileptyczne. Ów stan przybędzie do mnie niechybnie dnia jutrzejszego.
XXX
Tak więc uprasza się o mocne trzymanie kciuków rąk, nóg i wszystkiego innego.
Powracam do książek z panicznym okrzykiem na ustach: aaaaaaaaaaaaaaa!

piątek, 21 maja 2010

4.kwestia sesji

Z każdą sesją sprawa jest wielce dziwna.
Przychodzi mianowicie z zaskoczenia.
Niby nic nie zapowiada jej przybycia. Nie widać przecież wcześniej żadnych znaków na niebie i ziemi, które by można było utożsamiać z koszmarem zaliczeniowym. Normalnie się imprezuje, spotyka ze znajomymi czy randkuje.
Nie czyta się żadnych lektur, bo co się spieszyć, jeszcze jest czas.
Nie robi się notatek, bo ręka będzie boleć.
Nie uczy się dat wydania tomików poetyckich Miłosza, bo na co to komu.
Dopiero, gdy egzaminatorzy podają terminy egzaminacyjnych zmagań intelektualnych, nadchodzi wielkie zdziwienie i rozczarowanie.
Jak to sesja?
Znowu?
Przecież z racji kryzysu miało jej nie być w tym semestrze…
XXX
I tak oto tydzień przed każdą sesją zaczyna się panika.
Książek, które trzeba przeczytać jako obowiązkowe z listy lektur, oczywiście już nie ma dostępnych bowiem w bibliotece, wszystkie wypożyczono bowiem wcześniej.
Notatek nikt ci nie pożyczy, bo oczywiście zaczyna grasować i zataczać coraz szersze kręgi zarażonych, złośliwa choroba „mam ale nie dam”.
Ba, nawet na ksero nic nie można odkserować bo tłok i ścisk niemiłosierny. Raptem wszyscy się rzucili na drukowanie opracowań, wybłaganych cudem (na rzecz postawienia piwa tudzież innego trunku wyborowego) od starszych roczników.
Jednakże czasem i pomoc starszych studentów zawodzi. 
Co zatem pozostaje?
Depresja i nieunikniona dwója w indeksie?
Oczywiście że nie !
W sytuacjach kryzysowych na pomoc spieszy Wikipedia i tajne streszczenia od życzliwych ludzi zgromadzone na chomikuj.pl.
Ważne przecież by się nie poddawać.
XXX
Sesja bowiem może zaskoczyć studentów.
Ale pokoleniowym obowiązkiem braci studenckiej jest przechytrzenie sesji.
Każdy sposób dozwolony.

poniedziałek, 17 maja 2010

3. złote rady babci

Starsi ludzie mają to do siebie że ciężko im przystosować się do nowych warunków obyczajowości i kultury naszych czasów. Niektórzy wciąż żyją tym co było kiedyś.
Moja babcia właśnie do takich osób należy…
I nie dochodzi do świadomości mojej babci fakt, że żyjemy już w wieku XXI i nieco się zmienił świat.
Może co prawda nie umieściłabym jej mentalności w średniowieczu.
Odpowiednim dla niej wiekiem byłby wiek XIX, kiedy to wszędzie panoszyła się cenzura.
Skąd mam takie przypuszczenie?
A poniekąd z jej złotych myśli którymi raczy mnie i mojego brata kilka razy dziennie.
XXX
Kiedy oznajmiałam że spotykam się z jakimkolwiek chłopakiem (dajmy na to raz na tydzień), to słyszałam pełen potępienia głos babciny:
- Dziecko kiedy ja byłam w twoim wieku to z dziadkiem się spotykaliśmy raz na trzy miesiące!
Mało tego. Babcia twierdzi że spotykając się z kimś raz na tydzień narzucam mu się.
-Dziecko bo ty sobie złą opinię wyrabiasz! I nikt nie będzie chciał się z tobą spotykać potem! I zostaniesz starą panną!
Bo trzeba wiedzieć iż:
-Najwyżej na godzinkę dwie się umów, to cię będzie potem szanował że masz swoje zdanie, ale żeby na cały dzień???
Dopowiadając jeszcze fakt że:
 -Dziecko ty nie śpiesz się w ogóle z niczym, bo faceta nigdy w życiu do końca nie poznasz! I za młodzi jesteście!
Kiedy słyszę ten argument chce mi się śmiać, gdyż sama babcia w wieku 20 lat wyszła za mojego dziadka po 3 miesiącach znajomości no ale wtedy:
-To były inne czasy, zupełnie inne czasy! Trzeba było zakładać rodzinę by przeżyć!
Jeśli natomiast chodzi o kwestię odwiedzin jakiegokolwiek chłopaka w jego domu rodzinnym to zapomnij!
-Dziecko to zło jeździć do mieszkania chłopaka! Ja NIGDY nie byłam u twego dziadka sama, zawsze mi ktoś towarzyszył! Nie jedź tam nigdy bo to grzech!
Ach jak dobrze wiedzieć że przekroczenie progu domu gdzie mieszka jakikolwiek mężczyzna  przysporzy mi więcej ognia do piekielnego kotła gdzie się smażyć niechybnie będą według babci.
Może najlepiej zmienię orientację bo w końcu:
-Dziecko pamiętaj, chłopaki nic nie robią to lenie, całe życie będziesz na niego robić, aż ci obrzydnie to małżeństwo, dziecko wiem co mówię!
XXX
Mój brat jest raczony uwagami o odmiennej treści, gdyż jego życie towarzyskie jest zerowe, ku uciesze babci, a jedyna forma rozrywki jest komputer.
-Ł. nie graj tyle bo ci oczy wyjdą i uciekną, przed tobą całe życie!
 albo:
-Ł. dziecko drogie opamiętaj się z tym telefonem, odłóż go bo ci wybuchnie!
tudzież;
-Ł. na litość boską wyłącz komputer bo się popsuje jak tak będziesz ciągle na nim siedział.
XXX
Mówię wam, nie łatwo z takimi złotymi radami wytrzymać. Czasem mam ochotę odszczeknąć babci jakąś łaciną podwórkową co myślę na temat jej uwag.
Jednak zawsze się jakoś powstrzymuje bo szacunek do rodziny trzeba mieć.
Mogę jedynie mówić po raz enty:
- Babciu teraz są inne czasy…
Wiedząc i tak że mi powie:
-Dziecko ty o życiu nic nie wiesz, NIC.
  

czwartek, 13 maja 2010

2. kwestia przyzwyczajenia

Ciężko mi się przestawić na nowe wcielenie blogowe…
Sentyment do poprzedniego bloga nigdy nie minie i zawsze będzie gdzieś obecny…
Karią18 byłam ponad 4 lata… Mam mnóstwo wspomnień, zarówno dobrych jak i złych, związanych z tym moim alter ego blogowym…
XXX
Dlatego też nie mogłam, po prostu nie byłam w stanie skasować Karii.
Kiedy bowiem w złości i desperacji najechałam kursorem na podświetlony napis „usuń bloga” zakręciła mi się łezka w oku i rozkleiłam się jak dziecko.
Czemu byłam gotowa na taki drastyczny krok?
Adres dostał się w ręce pewnych osób, znanych z życia realnego…
I tu nie chodzi o samo czytanie notek.
Najgorsze było to, że poczułam się obdarta ze wspomnień, z przeszłości….
Tak jakbym nagle nie istniała kiedyś…
Stąd pojawiło się przekonanie, że po co dalej wcielać się w rolę Karii, skoro jej już nie ma…
XXX
Nie mniej jednak nie usunęłam bloga, zmieniłam tylko adres, ale podaję go do wiadomości publicznej.
Po pewnej bowiem rozmowie, na której dostałam zapewnienie że ktoś nigdy tu nie zajrzy, jestem spokojna, bo jakoś paradoksalnie ufam temu komuś.
XXX
Jednakowoż kończę przygodę z dawnym nickiem Karią18. Ktoś bowiem mi słusznie powiedział, że jako Karia żyłam przeszłością, i tym co mnie raniło (czyli głównie dawna historia z K. ). Po namyśle stwierdziłam że ten ktoś ma rację.
Karią pozostanę w sercu i duszy.
Natomiast jako Idalia88 wracam na blogowego świata.

środa, 12 maja 2010

musiałam

Wybaczcie zamieszanie.
Musiałam zmienić adres bloga…
Nie  było to łatwe, bo z dawną postacią się zżyłam jak nigdy…
i ciężko mi teraz zaczynać coś kompletnie nowego…
Nie mniej jednak muszę chronić swoją prywatność, zatem zrozumcie moją decyzję.
Tak będzie chyba lepiej..
Obym tu była już bezpieczna.
XXX
Bardzo proszę o zmianę w adresie linków, i nie używanie mego dawnego pseudonim

wtorek, 11 maja 2010

…pokomplikowało się…

Wiedziałam że tak będzie…
Okazało się, że koleżanka z roku czyta mego bloga już od dłuższego czasu, a po wczorajszej notce mnie dopiero powiedzmy zidentyfikowała gdyż zrobiła mi uwagi, że wykorzystałam jej informacje do swojej pracy…
Chodzi o biografię pewnego pana.
Tylko że te inf są dostępne powszechnie w necie (cała książka nawet ) i nie wiem o co to zamieszanie.
Nie mniej jednak muszę zastosować pewne środki ostrożności, bo chyba bym nie chciała żeby cały wiedział o tym miejscu…
  

środa, 28 kwietnia 2010

...dumam naukowo…

Pojawię się na blogu w przeciągu tego tygodnia.
Obiecuję.
Na razie nad pracą siedzę i dumam.
W sumie na brudno jest już prawie zasadnicza całość.
Dojdą na pewno poprawki teraz do głosu i uzupełnianie pracy mądrymi cytatami.
XXX
Byłam nieco przybita gdy po lekturze jednego rozdziału promotor mi napisała że mój styl to gruda i w ogóle masło maślane.
Wściekłam się na początku a potem trzeźwym okiem zaczęłam czytać jeszcze raz to co napisałam.
Przeczytałam raz.
no co ona chce.
Przeczytałam drugi.
no może trochę błędów.
Przeczytałam trzeci.
o matko i córko ale głupoty napisałam !
 
…ciężkie życie naukowca…

czwartek, 22 kwietnia 2010

…o, licencjacie!…

Zbliża się powoli godzina zero, czyli nadchodzi wolnym krokiem termin oddania idealnie dopracowanych i wspaniale uszczegółowionych prac licencjackich.
Co prawda do tego zacnego wydarzenia pozostał wszelako ponad miesiąc z kawałkiem, nie mniej jednak lekka panika ogarnia wszystkich studentów.
Ja mam swej pracy już grubo ponad stron 30, a to dlatego, że ma promotorka jest wielce zachwycona tym co pisze, mało co mi poprawia a co najważniejsze zabroniła mi skracać biografię autora, jakby miała ona wielkie znaczenie. Nie ważne że zajmuje ona 10 stron.
Do końca pracy pozostały mi bodajże dwa rozdziały. Napisanych jest 6 już, jeden do rozbudowania. Wiadomo jednak że i tak wszystko ulegnie pewnie jeszcze ostatecznym poprawkom na koniec, nie mniej jednak chciałabym mieć już to za sobą.
Siedzenie i czytanie w koło Macieju kolejnych mądrych dzieł o Mickiewiczu troszkę mnie wprowadza w stan nadpobudliwy. Pewnie za dużo mądrości przenika do mej głowy.
XXX
Najbardziej dziwię się osobom, co na wieść o licencjacie wybuchają gromkim śmiechem i twierdzą że napiszą go w tydzień.
Nie muszę dodawać że niektórzy jeszcze wcale tematów nie wybrali…
Ale cóż ich sprawa.
Tylko ciekawe jak z tym wszystkim się ogarną na ostatnią chwilę.
 

niedziela, 18 kwietnia 2010

…i będę trendy aż do śmierci…

Dla niektórych bycie trendy tudzież jazzy czy cool w zmieniającej się modzie jest najważniejszym celem w życiu.
Nie liczy się cena danego ciucha, ozdoby czy buta ani stanie w wielkich kolejkach do przymierzalni.
Pieniądze to tylko pieniądze, głupie krążki. Co tam znaczą dwie godziny spędzone w pogoni za jedną bluzką wobec nieskończoności Wszechświata?
Nieważne że rodzice niektórych zarabiają poniżej średniej krajowej…
I tyrają po nadgodzinach.
Na image swej córuchny czy synka trzeba się dołożyć, bo jeszcze nikt go lubić nie będzie…
Są młodzi, niech sobie kupują co chcą.
Trzeba korzystać z życia, modnego życia, póki czas.
Nie można przecież w 21 wieku wciąż nosić spodni z dzwonami, kiedy wyszły już dawno z użycia.
Za nic w świecie się nie założy na nogi butów o wąskich noskach bo to już także przeszłość odchodząca do lamusa.
Bluzki odsłaniające pępek?
Zapomnij…
Teraz to im dłuższa tym lepsza.
Okulary z okrągłymi oprawkami?
Zgiń, przepadnij albo kup sobie takie co ci zasłaniają pół twarzy.
To jest trendy!
A co z włosami na gładko uczesanymi?
To dopiero wieś! Dziś na topie są cieniowania i falowania.
Rajstopy nosisz w ciemnym kolorze?
Idź się schowaj, teraz kolory rządzą!
Róż, fiolet, granat, czerwień…
Tak samo z torebkami.
Czarna to przeżytek…
Teraz liczy się to by zadziwiać przechodniów.
Na topie są torebki w cętki, kropki, postacie z komiksu, czy wielcy artyści.
Im więcej ludzi się obejrzy za tobą na ulicy tym lepiej.
XXX
Ludzie czy naprawdę moda musi być na niektórych na pierwszym miejscu?
A co z innymi, rzeczami mniej przyziemnymi?
Miłość, rodzina, przyjaźń?
Czy to wszystko nie najlepiej sprzedać w zamian za nową zdobycz w kolekcji?
 

wtorek, 13 kwietnia 2010

…kto zawinił?…

Po wypadku samolotu prezydenckiego pojawia się teraz pytanie kogo obarczyć winą za ową tragedię.
Pojawiają się liczne spekulacje że to wina złej pogody i warunków atmosferycznych, co uniemożliwiły pilotom lądowanie za pierwszym razem.
Tu się jednak powstaje pytanie czy aby na pewno to wina pogody?
Przecież piloci byli doświadczeni w swoim fachu.
Na pewno wiele razy przyszło im się zmierzyć z podobnymi trudnościami z czego wychodzili obronną ręką.
Lotnisko było przecież oświetlone, nawet jak na mgłę winno być widoczne z góry.
Ponadto co z różnego rodzaju radarami i nawigacją?
Też by zawiodła?
Ciężko uwierzyć…
Zatem jeśli nie pogoda to co?
Celowy zamach terrorystyczny?
Może ktoś z załogi był w zmowie i przekupiony niczym japońskie kamikadze zdecydował się na jakiś manewr podczas lądowania np. wyrywając pilotowi stery i prowadząc pojazd hen ku zagładzie?
Pozostaje jeszcze  jedna możliwość.
70-rocznica zbrodni katyńskiej.
W Rosji niechętnie się o niej mówiło, przez długie lata zatajając prawdę.
Temat Katynia był tematem tabu.
Może to duchy poległych oficerów były w zmowie z bezlitosnym losem i  tak uradziły razem ,by posyłając załogę prezydenckiego pojazdu powietrznego na śmierć w Smoleńsku w pobliżu miejsca zagłady katyńskiej, sprawić aby zarazem pamięć o tym miejscu już nigdy nie zginęła?
Może potrzeba było takiej tragedii aby mówić jawnie o tym, co się stało 70 lat temu…
Teraz Katyń stał się miejscem podwójnej kaźni.
Tej sprzed lat i tej z 10 kwietnia 2010 roku, tej współczesnej…
  

niedziela, 11 kwietnia 2010

…potrzebna była tragedia?…

Jeszcze nie tak dawno, na każdym prawie portalu plotkarskim można było przeczytać nieprzychylne opinie o parze prezydenckiej i niektórych z osób, co poległy pod Smoleńskiej.
Żartowano się z nich, wyśmiewano, pisano o nieudaczności i głupocie.
Robiono fotomontaże ośmieszające ich wizerunki, układano kawały o wątpliwej jakości.
A teraz co?
Rozbił się samolot i nagle wszystkich oświeciło.
Teraz wielkie rozpaczanie i tragedia narodowa.
Tysiące wpisów do księgi kondolencyjnej, pokazywanie uśmiechniętych zdjęć ofiar tragedii, wychwalanie ich zalet pod niebiosy.
Wpisy oczywiście na każdym blogu w różnych portalach obowiązkowe.
 ”Stała się nam tragedia” i tak dalej.
 Teraz nagle prezydent był świetny, nie okradał Polski, robił wszystko idealnie.
A jego małżonka?
Również wzór cnót i inteligencji.
O reszcie osób nie wspomnę.
Czy naprawdę potrzebna była taka tragedia narodowa by ludzi oświeciło co inni dla nich znaczą?
I na ile to rozpaczanie jest prawdziwe?
Czy takie nagłe zjednoczenie się narodu nie minie równie szybko jak się zaczęło?
Zaraz nastaną kolejne wybory.
„Umarł król niech żyje król” będzie.
Jacy jesteśmy zakłamani…
 
…wieczny odpoczynek…[*]