sobota, 28 września 2013

Uważaj na oszustów w sieci…

Mianowicie nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam wręcz buszowanie po Allegro. Kocham szukać różnych ciekawych ciuchów, dodatków i kosmetyków. Często zamiast pisać posty na bloga – tkwię pośród stronic allegrowych i przeglądam je z zapartym tchem.
Wiele rzeczy mam z tejże strony i nigdy, ale to nigdy nie zdarzyło mi się, żeby coś było podarte, stare czy nie zgodne z opisem. Zawsze starałam się wybierać mądrze aukcje, tak, aby mieć pewność że dany produkt będzie wręcz idealny…
Parę dni temu zachciało mi się miętowej marynarki.
Wiecie – taki tam kaprys na koniec lata.
Jak tylko więc o tym pomyślałam, przystąpiłam do allegrowych poszukiwań i uż po niecałych 10 minutach znalazłam zdjęcie mojego wymarzonego cuda – śliczna, przepięknie skrojona marynara w moim rozmiarze.
Na dodatek jak nowa, gdyż sprzedawczyni zapewniała że marynarkę założyła tylko jeden raz i okazała się za mała.
Napaliłam się więc na rzecz ową jak dziki byk na samicę i ją zakupiłam.
Czekałam trzy dni z zapartym tchem na przesyłkę, widząc w duchu mnóstwo stylizacji i możliwości ubiorowych z owym ciuchem.
Gdy tylko paczka przybyła, rozpakowałam z bijącym tchem zawartość i przystępując do mierzenia ciucha zamarłam…
Marynarka wcale nie wyglądała na nową…
Wyglądała raczej jak na bardzo dobrze znoszoną..
Materiał był wygnieciony i zmechacony, a na rękawach i na stójce kołnierzyka widać było wielkie, czerwone plamy…
Jak tylko to zobaczyłam, zawrzała mi krew…
Gdzie ta nowość do jasnej cholery?
Chyba że to nowość drugiej kategorii…
Nic tylko opieprzyć sprzedawczynię i sprawę skierować do Allegro!
Ale oczywiście sprzedawczynię szlak trafił, gdyż jak tylko chciałam cokolwiek na nią nawrzucać słownie, zawiesiła ona konto swoje, a nr telefonu nie odpowiada…
Jestem wściekła i zła…
W pierwszym momencie chciałam tego lumpa wywalić do kosza, ale ostatecznie zdecydowałam się go uprać…
Może to coś pomoże, bo jednak 60 zł to kwota dla mnie poważna…
A Wy miałyście sytuacje z nieuczciwym sprzedawcą?
Co robicie w takim wypadkach?
Zabijacie czy nasyłacie mafię?

sobota, 14 września 2013

O pracy w szkole językowej…

W poniedziałek miną dokładnie trzy miesiące, odkąd zaczęłam karierę w szkole językowej.
Zdaje mi się jednak ciągle, że dopiero zaczynam, że dopiero tydzień najwyżej minął, a tu proszę…
Już jedna czwarta roku na robociźnie edukacyjnej.
Co mogę rzec o powyższym doświadczeniu?
Ano chyba tylko tyle, że to niezła szkoła życia.
Życia z klientelę, wścibskimi współpracownicami, i szefową, która tylko zyski liczy.
Jeśli ktoś bowiem do tej pory myślał, że placówka językowa to miejsce miłe i przyjazne dla klientów i pracowników, jest w błędzie.
Błędzie błęda.
To tylko z pozoru miła i mało stresująca praca, obudowana otoczką uśmiechniętych konsultantek i zadowolonych klientów.
Tak naprawdę, w praktyce, wygląda to zupełnie inaczej.
Klienci są naprawdę różni. Od przyjaznych maturzystek i maturzystów, przez wylewnych starszych panów i panie, po natarczywych dresów i pijaków.
Każdego z powyższych gości, należy jednak obsłużyć według panujących standardów firmy.
Wiadomo – kupujący nasz pan.
Nieważne jak chamski i upierdliwy byłby ów pan klient, konsultant musi mu nieba przychylić.
Każdym możliwym sposobem -  uśmiechem, żarcikiem, zagadaniem, zagwostką.
Czasem po 9 godzinach pracy i uśmiechaniu się non-stop, mam wielką ochotę wstać, palnąć w głowę jednego klienta z drugim i powiedzieć im, żeby poszli precz.
Ów tajony syndrom wściekłości i agresji szczególnie ujawnia się teraz, w sezonie zapisowym.
Siedzimy z dziewczynami średnio po 9/10 godzin codziennie.
Siedzimy i obsługujemy ludzi.
Gdy wracam do domu jestem padnięta, czuję się jak truchło i jedyne o czym myślę to spać.
Nie mam czasu na jedzenie, relaks i myślenie…
Żyję od weekendu do weekendu…
Ot, na to mi się przydał tytuł mgr filologa polskiego…

wtorek, 3 września 2013

Spóźniona refleksja na Dzień Blogera

Jak większość piszących i tworzących wie – 31 sierpnia miało miejsce pewne ważne dla wirtualnej społeczności wydarzenie .
To Dzień Blogera był.
Każdego.
I takiego, co pisuje od dawien dawna i zarabia miliony złotych polskich na swej twórczości, mając tyleż samo lajków na fejsie.
I takiego, co dopiero zaczyna swą przygodę z blogiem i jeszcze nie wie dokładnie, o co w tym wszystkim chodzi.
Blogera młodego i starego.
To święto pisania i radosnego tworzenia w sieci.
Ja – z racji na siedmioletnie doświadczenie w pisaninie internetowej – mogę zaliczyć się do tej pierwszej grupy. Dwa, trzy lata byłam u szczytu blogowej sławy. Moje notki były polecane średnio trzy razy w miesiącu przez redakcję Onetu, i trafiając na główne strony portalu, robiły niezłe zamieszanie wśród publiki. Miałam tysiące wizyt dziennie, setki komentarzy i maili, mnóstwo pytań dotyczących mojej osoby. Czułam się kochana i doceniona.
Niestety, tamta dobra passa nie trwała długo. Traf bowiem chciał, że przez moją twórczość, pewna osoba, na której wtedy bardzo mi zależało, trafiła na tego bloga… I niestety przeczytawszy to, czego nie powinna, zraziła się do mnie, znikając mi z pola widzenia i z zasięgu sercowego.
I tak ja, trwając w żalu i złości na to, że niepotrzebnie uzewnętrzniłam się uczuciowo w świecie wirtualnym, podjęłam decyzje o zawieszeniu działalności Karii. Tym oto sposobem wycofałam się na długie dwa lata z blogerskiego półświatka.
Jednak czułam, że nie była to decyzja dobra.
Brakowało mi pisaniny, brakowało mi tworzenia, brakowało mi czytelników i wirtualnej akceptacji.
Dlatego, po przemyśleniu i rozważeniu wszystkich za i przeciw, w styczniu tego roku, powróciłam na łono blogosfery.
Mój powrót jednakże wiązał się ze stanowczym postanowieniem, że już nigdy więcej nie napiszę o uczuciach swoich bezpośrednio.
Jak na razie udaje mi się wytrwać w moim postanowieniu. I mimo, że nie tworzę na Karii tak często jak kiedyś, to jednak ten blog, to miejsce jest dla mnie najbliższe.
Kathy Leonia bowiem, w którą wcielam się na łamach kosmetycznego bloga, to nie to samo co Karia.
Karia miała duszę i serce.
Kathy Leonia ma tylko otoczkę.
Nie mniej jednak, kocham to co robię, i obiecuję Wam wszystkim solennie, że już nigdy Karii nie zawieszę.
Karia będzie jak Elvis – wiecznie żywa.