piątek, 9 marca 2018

Jak grom z nieba

To, co ostatnio mi się przydarzyło, nadawać by się mogło iście do scenariusza jakiegoś soczystego romansu kolumbijskiego.

Wiecie, takiego z milionem wątków pobocznych, dziwnych zwrotów akcji, nieplanowanych sytuacji i pokręconych zachowań.

Otóż nagle, nieświadomie, całkowicie niechcący spadło na mnie zauroczenie.

I to w sumie od pierwszego wejrzenia.

Jakkolwiek to brzmi i jakkolwiek to jest pokręcone i paradoksalne - przecież jeszcze nie tak dawno serce me złamano i miałam odruch wymiotny na samą myśl o facetach w kolorze włosów blond - nic z tym nie poradzę.

Stało się i już.

Wystarczyło spojrzenie, uśmiech, zapach i rozmowa, która napędzała się sama.

A potem to już poszło.

XXX

Ziomki z pracy się śmieją, że tego wiekopomnego dnia nawąchałam się byłam jakiejś kocimiętki czy czegoś w ten deseń podobnego, stąd też doznałam owej nagłej iluminacji.

Ale nie.

Całkowicie będąc w stanie trzeźwości umysłu, na widok obcej osoby, co przyszła podpisać umowę za statystowanie w serialu, poczułam energię.

Jakby jakaś dobra fala przepłynęła przeze mnie na wskroś, lecząc momentalnie całą wcześniejszą uczuciową historię.

Dodam, że ów prąd był wzajemny.

XXX

Ciężko na razie mówić o jakiś deklaracjach czy planach na dalszą przyszłość.
Poznajemy się dzień po dniu i uczymy siebie nawzajem.
A co będzie dalej - czas pokaże.