To, co ostatnio mi się przydarzyło, nadawać by się mogło iście do scenariusza jakiegoś soczystego romansu kolumbijskiego.
Wiecie, takiego z milionem wątków pobocznych, dziwnych zwrotów akcji, nieplanowanych sytuacji i pokręconych zachowań.
Otóż nagle, nieświadomie, całkowicie niechcący spadło na mnie zauroczenie.
I to w sumie od pierwszego wejrzenia.
Jakkolwiek to brzmi i jakkolwiek to jest pokręcone i paradoksalne - przecież jeszcze nie tak dawno serce me złamano i miałam odruch wymiotny na samą myśl o facetach w kolorze włosów blond - nic z tym nie poradzę.
Stało się i już.
Wystarczyło spojrzenie, uśmiech, zapach i rozmowa, która napędzała się sama.
A potem to już poszło.
XXX
Ziomki z pracy się śmieją, że tego wiekopomnego dnia nawąchałam się byłam jakiejś kocimiętki czy czegoś w ten deseń podobnego, stąd też doznałam owej nagłej iluminacji.
Ale nie.
Całkowicie będąc w stanie trzeźwości umysłu, na widok obcej osoby, co przyszła podpisać umowę za statystowanie w serialu, poczułam energię.
Jakby jakaś dobra fala przepłynęła przeze mnie na wskroś, lecząc momentalnie całą wcześniejszą uczuciową historię.
Dodam, że ów prąd był wzajemny.
XXX
Ciężko na razie mówić o jakiś deklaracjach czy planach na dalszą przyszłość.
Poznajemy się dzień po dniu i uczymy siebie nawzajem.
A co będzie dalej - czas pokaże.