To było do przewidzenia.
To było wiadome.
To było jak gotowa do odpalenia bomba z zawleczką.
Wiedziałam przecież i wiem to od zawsze, że prędzej czy
później moja ukryta na pozór natura łowcy da o sobie znać...
Ale dlaczego akurat teraz wybrała sobie ów drugi obiekt do
upolowania, gdy na pozór w tej relacji jaką mam obecnie, jest stabilnie, dobrze
i jestem szczęśliwa?
Tego nie umiem pojąć.
Nigdy nie umiałam.
Ot jak ptaki automatycznie wylatują z Polski do ciepłych
krajów, łososie wracają na pierwotne targowiska, pająki bezwiednie tkają sieć,
tak u mnie to całkowicie naturalne, że jeśli jakiś nowy, ciekawy obiekt męski
pojawia się na horyzoncie, to go muszę mieć.
Bo kto jak nie ja?
I oczywiście musiałam się odezwać pierwsza, zaczynając całą
znajomość.
Od słowa do słowa, od sms do sms, od zagadek do
dwuznaczności nagle, niespodziewanie poczułam dziwną więź z osobą, którą
jeszcze - co najlepsze - nigdy na żywo nie widziałam.
Za ową więzią - jakby to było zupełnie naturalne i wcale nie
niepokojące - poczułam uśpione od ponad roku przysłowiowe motylki w brzuchu i
dreszcze niepokoju...
A cały paradoks polega na tym, że on kompletnie nie ma
pojęcia z kim wdał się w dyskusje.
Że tak naprawdę zna mnie, choć jako zupełnie inną osobę...
...bo okazało się, że mamy wspólnych znajomych.
Czuję się zgoła dziwnie i nie wiem co w tej sytuacji robić
mam...
Wmawiam sobie i powtarzam, że ta chemia i prądy nie znaczą
nic, że to tylko chwilowe, że muszę się uspokoić, zająć obecnym związkiem i
wszystko mi przejdzie.
Ale - póki co - nie przechodzi...