wtorek, 1 sierpnia 2017

Jak to ze mną bywa


To było do przewidzenia.
To było wiadome.
To było jak gotowa do odpalenia bomba z zawleczką.

Wiedziałam przecież i wiem to od zawsze, że prędzej czy później moja ukryta na pozór natura łowcy da o sobie znać...

Ale dlaczego akurat teraz wybrała sobie ów drugi obiekt do upolowania, gdy na pozór w tej relacji jaką mam obecnie, jest stabilnie, dobrze i jestem szczęśliwa?

Tego nie umiem pojąć.
Nigdy nie umiałam.

Ot jak ptaki automatycznie wylatują z Polski do ciepłych krajów, łososie wracają na pierwotne targowiska, pająki bezwiednie tkają sieć, tak u mnie to całkowicie naturalne, że jeśli jakiś nowy, ciekawy obiekt męski pojawia się na horyzoncie, to go muszę mieć.

Bo kto jak nie ja?

I oczywiście musiałam się odezwać pierwsza, zaczynając całą znajomość.

Od słowa do słowa, od sms do sms, od zagadek do dwuznaczności nagle, niespodziewanie poczułam dziwną więź z osobą, którą jeszcze - co najlepsze - nigdy na żywo nie widziałam.
Za ową więzią - jakby to było zupełnie naturalne i wcale nie niepokojące - poczułam uśpione od ponad roku przysłowiowe motylki w brzuchu i dreszcze niepokoju...

A cały paradoks polega na tym, że on kompletnie nie ma pojęcia z kim wdał się w dyskusje.
Że tak naprawdę zna mnie, choć jako zupełnie inną osobę...
...bo okazało się, że mamy wspólnych znajomych.

Czuję się zgoła dziwnie i nie wiem co w tej sytuacji robić mam...

Wmawiam sobie i powtarzam, że ta chemia i prądy nie znaczą nic, że to tylko chwilowe, że muszę się uspokoić, zająć obecnym związkiem i wszystko mi przejdzie.

Ale - póki co - nie przechodzi...