niedziela, 25 sierpnia 2013

O nadgodzinach…

Pamiętacie jak w zeszłym tygodniu skakałam pod niebiosa z radości, że 16.08 był dla mnie dniem wolnym?
Ano był…
Tylko nie do końca.
Dowiedziałam się bowiem, że owe wolne 8 godzin muszę odrobić, gdyż na okresie próbnym nie przysługuje mi ani krztyny dnia wolnego, a prawdziwy urlop dostanę dopiero… w listopadzie.
Na pytanie moje czemu zatem dostałam wolne 16-tego, usłyszałam odpowiedzieć, że mi się przecież należało.
Hahaha, dobre.
Odpoczynek, który muszę odrobić..
Fajnie, że mi o tym szefowa powiedziała już po fakcie.
Równie dobrze mogłabym się obyć smakiem wolności, byleby tylko nie zostawać po godzinach.
Już sam normalny przedział robocizny, czyli 8 godzin jest ciężko wysiedzieć, a co dopiero nadgodziny…
Krew mi się burzy i gotuje, że muszę codziennie zostawać jedną, lub dwie godziny dłużej.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Jak ja nie lubię upałów…

Wczoraj po prostu myślałam, że się ugotuję, lub zniosę w bólach jajo na twardo.
Albo wyparuję jak woda na pustyni.
Czemu?
No zgadnijcie..
Dobrze się domyślacie…
Upały…
Nienawidzę takiej pogody.
Czuję się jak masło na patelni, lub tłuszcz wyciekający na kartofle.
O ile jeszcze 30 stopni ciepła mogę przeżyć jakoś, to 38 stopni to już lekka przesada. A taką oto temperaturę w robociźnie pokazywał dnia wczorajszego ciepłomierz wiszący nad biurkiem szefowej.
Nie muszę mówić, że wszyscy pracownicy – jak i kursanci – wyglądali jak siedem nieszczęść.
Mimo przewiewnych ubrań z lekką nutą elegancji, siedzieliśmy w szkole językowej i pociliśmy się jak świnie.
Włosy lepiące się do czoła, ubrania przesiąknięte wilgocią…
Antyperspiranty, dezodoranty czy perfumidła – nic to przy takiej pogodzie.
Ciało i tak będzie się ochładzać, skoro klimatyzacji brak.
Jedynie picie hektolitrów zimnej wody z kranu – pozdrawiam moje chore gardło z zeszłego tygodnia – jakoś pomogło przetrwać mi te 8 godzin.
A dziś ma być jeszcze bardziej upalniej…
O losie, czemu nie może być stopni 25, lekkiego wietrzyku?

niedziela, 4 sierpnia 2013

Obsługiwałam polskiego żula…

Dnia wczorajszego przeżyłam istny szok szoka…
Mianowicie podczas obsługi jednego z panów kursantów, zostałam zaszczycona pocałowaniem w rękę mojej persony.
Może ten fakt nie wpłynąłby zbytnio na spaczenie mej psychiki, jednakże owym kursantem był żul.
Pan żul z ulicy, co śmierdział wódą i potem i moczem.
Czemu się znalazł w szkole językowej?
A tak mu się zamroczyło przed oczami i zawędrowało do nas.
A ja oczywista obsłużyć muszę każdego bez wyjątku.
Nawet żula.
Siedział prawie godzinę face to face przede mną i woniał masakrycznie.
I wcale nie chciał iść…
Opowiadał o życiu, rodzinie co go opuściła i o koczowniczym trybie życia.
Dowiedziałam się, gdzie śmietniki w Łodzi są najlepiej zaopatrzone, a w jakiej dzielnicy są ludzie najbardziej znieczuli na krzywdę innych…
Na szczęście podałam mu niebotyczną kwotę do zapłaty za kurs j. niemieckiego.
Dopiero po tym fakcie się ulotnił.
Uff…
Obym już nigdy czegoś takiego nie doznała…