czwartek, 8 sierpnia 2013

Jak ja nie lubię upałów…

Wczoraj po prostu myślałam, że się ugotuję, lub zniosę w bólach jajo na twardo.
Albo wyparuję jak woda na pustyni.
Czemu?
No zgadnijcie..
Dobrze się domyślacie…
Upały…
Nienawidzę takiej pogody.
Czuję się jak masło na patelni, lub tłuszcz wyciekający na kartofle.
O ile jeszcze 30 stopni ciepła mogę przeżyć jakoś, to 38 stopni to już lekka przesada. A taką oto temperaturę w robociźnie pokazywał dnia wczorajszego ciepłomierz wiszący nad biurkiem szefowej.
Nie muszę mówić, że wszyscy pracownicy – jak i kursanci – wyglądali jak siedem nieszczęść.
Mimo przewiewnych ubrań z lekką nutą elegancji, siedzieliśmy w szkole językowej i pociliśmy się jak świnie.
Włosy lepiące się do czoła, ubrania przesiąknięte wilgocią…
Antyperspiranty, dezodoranty czy perfumidła – nic to przy takiej pogodzie.
Ciało i tak będzie się ochładzać, skoro klimatyzacji brak.
Jedynie picie hektolitrów zimnej wody z kranu – pozdrawiam moje chore gardło z zeszłego tygodnia – jakoś pomogło przetrwać mi te 8 godzin.
A dziś ma być jeszcze bardziej upalniej…
O losie, czemu nie może być stopni 25, lekkiego wietrzyku?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz