sobota, 31 października 2009

…stało się…

Wybaczcie moją długą nieobecność, ale pochłaniały mnie sprawy w jak najmniejszym stopniu związane z blogiem.
Przede wszystkim studia i absztyfikant.
Czasu miałam bardzo mało nawet na to by wejść na chwilkę na bloga i coś napisać.
Ale musicie mi wybaczyć to z racji czegoś, co się zdarza nie co dziennie.
Otóż mianowicie…
 

sobota, 24 października 2009

…nigdy więcej horrorów!…

Poszłam byłam z absztyfikantem do kina.
Na jakże kultową szóstą część „Piły”.
I tu przyznam się szczerze że zrobiłam błąd nie oglądając poprzednich wersji zbyt dokładnie (czyt. słyszałam tylko o nich). A że znajomi mówili że to tylko taka komedia wcale niestraszna, czasem tylko sie krew poleje, chciałam się przekonać na własnej skórze, mimo że do horrorów nigdy przekonana nie byłam. Zawsze bowiem ilekroć ma szanowna osoba znalazła się w kinie i podziwiała jelita wędrujące, oczodoły wyłupiane, czy uciekającą krew, nie mogła potem spać w nocy.
Myślałam jednak że z „Piłą” będzie inaczej i może się już zdołam przekonać choć do tego horroru.
Jednak wcale się nie przekonałam…
Nie będę streszczać całej fabuły, gdyż na pewno większość doskonale z was się orientuje w „Piłowej” pięciologii.
Rzeknę zatem tylko oględnie, że w szóstej części jest sobie facet, co kontunuuje tradycję poprzednich oprawców w poprzednich wersjach i lubuje się w torturach. Żeby było ciekawiej tortuuje nie siebie lecz innych ludzi.
Tak więc na wstępie mamy dwójkę szczęśliwców, co w zamian za przeżycie i uwolnienie muszę się najpierw rozbebeszyć. Jednemu się idealnie udaje, w nagrodę za to umiera śmiercią przez rozerwanie czaszki. Druga osoba odcina sobie tylko ramię niestety więc skazana jest na dalszy, jakże interesujący żywot bez jednej ręki.
Potem następuje zmiana akcji i ofiar, co się je rozstrzeliwuje, miażdży, obcina, podpala, przebija, rozcina, łamie.
A na końcu przeżywają tylko ci, co mieli farta.
Wnioski ogólne?
Oprócz odgłosów co mi do gustu nie przypadły, z filmowych obrazów niewiele widziałam.
Trzy-czwarte filmu bowiem miałam zamknięte oczy.
Być może nie znam się na klasyfikacji horrorystycznej ale jeśli jej rangą ma być obrzydzenie widza to „Piła” spełnia swe wymogi w 110%.
Wnioski szczegółowe?
Teraz mam pewność że ma psychika nie nadaje się do horrorów.
Ewidentnie wolę bajki.
  

niedziela, 18 października 2009

…rodzinne konwersacje…

Niedziela wieczór.
Każdy zajęty swymi sprawami.
Ja robię ambitnie ściągi na koło, brat ogląda Kubicę w telewizji, babcia gotuje w kuchni, tata coś szuka w przedpokoju, a mama czyta.
Cisza błoga iście jak w arkadii.
Wtem miłe chwile wieczornej nostalgii przerywa dziwny okrzyk taty.
Zaciekawieni zrywamy się czym prędzej i w te pędy podążamy do przedpokojui. Podświadomie każdy snuje sobie wyobrażenia co takiego strasznego mogło naszego protoplastę rodu wyprowadzić z równowagi.
Czy to nadnaturalnej wielkości szczur co się przegryzł przez ścianę od sąsiadów i teraz żeruje niecnie u nas?
Albo li też to kosmita zabłąkany z rozbitego UFO co go podobno ostatnio sąsiad widział u siebie na oknie na parapecie siedzącego?
Jednak to ani szczur ani kosmita.
Tylko mały czarny robal, dziwnych kształtów co ewidentnie wygląda jakby go ktoś zmutował. Bliżej się nie zdążyłam jemu przyjrzeć, gdyż mama, szybkim ruchem ścierki, leżącej obok na segmencie, rozmaśliła robala na ścianie.
- Dlaczego nie zabiłeś tego insekta wcześniej? Jeszcze jakieś zarazki poroznosił i dopiero będzie – mama trzymając w ręku ścierkę z zwłokami robalowymi zaczęła robić wyrzuty tacie.
 -Tylko stoisz i sie gapisz na niego. Co w tym takiego pięknego???
-No wiesz, jak mogłaś. Nie sztuką jest zabić robala ale wybadać przyczynę dla której się pojawił na ścianie.- zbulwersowany tata zaczął protestować.
-Gdybyś go oszczędziła byśmy gatunek mogli poznać, rodzaj, płeć i przyczyna dla której sie pojawił u nas może by się wyjaśniła sama, a tak to teraz nie wiadomo co go zaprowadziło w  nasze skromne progi.
-Tak, tak chciał się schować przed końcem świata w 2012 roku ale coś mu nie wyszło- mama dodała z przekąsem i zabierając ścierkę, wyrzuciła ją do kosza, razem ze szlachetnymi zwłokami robala, dla którego koniec świata nastał o wiele wcześniej niż zakładano.
  
…straszne nie?…

piątek, 16 października 2009

…jesienne zarazki…

Ambitnie się zaszczepiłam jakies dwa tygodnie temu.
Szczepienie  owe miało chronić skutecznie przed grypą, katarem, gardłem bolącym, kaszlem itp.
Jednak działanie tego medykamentu najwyraźniej się nie sprawdziło.
Dopadły mnie niecne szpony wirusów typu katarus pospolitus.
I tak oto zamiast romantycznych randek z absztyfikantem raczę go jakże miłym dla ucha smarkaniem połączonym z kichaniem.
Jednakowoż znając jego mocne nerwy dzielnie znosi ów fakt czerwonego nosa mego, który podrażniony został chusteczkami w ilości dużej.
Tak więc dla wszelakich zwolenników medycyny szczepiennej  mówię dobitnie i wyraźnie:
To nic nie daje!
 

sobota, 10 października 2009

…hajże na studia…

Skończyły się wakacje i odpoczynek od nauki.
Trzeci rok studiów stoi otworem teraz.
Rok pracy licencjackiej i dumania nad jej napisaniem tak nawiasem mówiąc.
Brzmi poważnie u licha. Ale skoro dwa lata przeżyłam to i w tym roku dam sobie radę.
W końcu Karia wszystko zniesie.
Gorzej tylko z zajęciami się sprawa przedstawia.
Tak bowiem mi plan ułożyli inteligentnie że zajęcia mi kolidują ze sobą w tym samym dniu o tej samej porze. Jedne ze specjalizacji drugie z bloku podstawowego. I za Chiny przenieść nie mogę ani jednych ani drugich gdyż tylko te terminy wykładowcom pasują.
I co teraz uczynić mam? Prosić koleżanki aby mówiły za mnie i za siebie i wierzyć że nikt się nie skapnie że prawdziwej Karii nie ma na zajęciach jednych?
Może się rozdwoję najlepiej.
Albo sklonuję metodą rozdwajania jaźni.
I wszyscy będą zadowoleni.
Ja z racji tego, że pilnie na zajęcia będę uczęszczać a wykładowcy z racji tego że nie będzie ich nikt męczył podaniami o przesunięcie godzin zajęciowych.
 

wtorek, 6 października 2009

…magia…

Wszystko zaczęło się od przepuszczonego tramwaju, którym miałam wcześniej wrócić z trzeciego (a w zasadzie drugiego) rande-vu z nim. Użył wtedy delikatnej perswazji niewerbalnej, mającej swe korzenie hen hen w starożytności. I tak od tamtego zdarzenia siłami tajnych mocy czaruje mnie nadal od ponad miesiąc.
Wodzi komplementami i ukochanymi frezjami.
Rozśmiesza do bólu szczęk.
Pachnie perfumami, które sama mu wybrałam.
Rzuca się pod samochód co stoi na parkingu i udaje trupa.
Wytrzymuje sklepowe turnee po różnych centrach handlowych i wcale tak bardzo nie narzeka, kiedy widzi, że go ciągnę do kolejnego sklepu.
Stawia czoła dziwnym dziadkom w parku, którzy za bardzo wytężają ucho podczas naszych wielce inteligentnych rozmów i śledzą nas czyhając w krzakach.
XXX
Ogólnie więc mówiąc jest fajnie. Bardzo fajnie.
Bo ów amant jest pozytywnie porąbany.
 
…Kto by pomyślał, że to sie tak nieoczekiwanie rozwinie wszystko z pewnej znajomości…