poniedziałek, 5 grudnia 2016

Z menu anorektyczki…

Nie da się ukryć, że notki o anoreksji są najchętniej czytanymi postami na blogu.
Dostaję sporo pytań odnośnie tego jak się żywiłam w czasach choroby, co jadłam, jak ćwiczyłam, by szybko schudnąć w krótkim czasie.
Głupotą byłoby wskazywanie przeze mnie punkt po punkcie jakie były wtedy moje nawyki żywieniowe i dietowe.
Anoreksja nie jest chorobą do naśladowania, ale do unikania.
Nie mniej jednak, z racji na ową czytelniczą ciekawość, napiszę – bardzo ogólnie – jak to się stołowałam, gdy byłam chuda jak tyczka.
1. Śniadanie
Tu najczęściej spożywałam pół kromki chleba, bez masła, jedynie posmarowane cienko jakiś chudym twarożkiem czy serkiem. Do tego była sałatka warzywna (sałatka w rozumieniu jeden liść sałaty) i mnóstwo pietruszki na sam wierzch – by zabić głód. Do popicia? Albo herbatka oczyszczająca – nie ma jak wybieganie w środku lekcji do toalety – albo dwa kubki wody przegotowanej.
2. Drugie śniadanie
Drugie śniadanie szykowała mi zawsze babuszka do szkoły, tak więc, chcąc nie chcąc, musiałam ów – kusząco pachnący świeżą bułka i szynką – pakunek zabierać, by się nie wydały za szybko me uniki żywieniowe. Niestety – ach ta głupota Leona – gdy tylko próg domu przekroczyłam, drugie śniadanie lądowało w śmietniku, albo było rozkruszone dla ptaszków ulicznych… Poprzez powyższe działanie cały czas lekcji w szkole chodziłam głodna i zła, patrząc jak inne dzieci sobie gryzą to i owo…
3. Obiad
Po powrocie ze szkoły, pora na największy posiłek dnia. Czyli obiad. W naszym domu zawsze się jadało tłusto; babcia z przyzwyczajenia smażyła kotlety na tak głębokim w olej sosie, że po położeniu na kartofle wszystko w owym sadle i kaloriach pływało. Anorektyczka – rzec jasna – od tłuszczu i kotletów uciekać musiała. Co jadłam zatem na obiad? Dwa suche ziemniaki gotowane z wody, posypane koperkiem – duża ilość by zabić burczenie w brzuchu – oraz polane sosem pomidorowym/koncentratem. Do tego standardowo woda lub herbatka pobudzająca jelitka.
4. Podwieczorek
Czas podwieczorku był to moment, gdy w brzuchu Leona burczało jak w kopalni węgla. Żołądek się buntował całodniową głodówką i chciał paliwa, coby jakoś funkcjonować. Ale oczywista Leonowi żal było jeść, więc zamiast kanapki słusznej, konsumował jedynie mało jabłko, żując cierpliwie każdy kawałek 15 razy.
5. Kolacja
Na kolację z kolei istna rozpusta nadchodziła, gdyż w nagrodę dla samej siebie za utrzymanie całodniowej diety, pozwalałam sobie na pół szklanki mleka z płatkami typu Corn Flakes. Rzecz jasna coś takiego nie wypełniła pustego żołądka należycie, dlatego dopełniałam trzewia dwiema szklankami wody.
Oprócz powyższej ścisłej diety dochodziły także paranoiczne ćwiczenia podczas każdej wolnej chwili.
A to przysiady, a to skłony, a to podskoki.
Nie powiem Wam dokładnie ile wynosił w tamtych czasach mój dzienny przychód kaloryczny, ale myślę, że kształtowało się to w granicach 500 kalorii… podczas gdy normalna pula wynosi ok. 2000.
Gdy sobie teraz pomyślę o diecie tamtych czasów to mi się robi słabo…
Jak można bowiem funkcjonować dzień cały o suchych ziemniakach, jabłku, płatkach i kromce chleba?