wtorek, 24 grudnia 2013

„Nie wyśniłam Cię…”

Myślała, że to już wszystko za nią.
Że jej serce, tak wyzute przez wcześniejsze rozczarowania uczuciowe, nie zdolne jest kochać na nowo.
Że jest i będzie skazana na stagnację miłosną i bycie z kimś z przyzwyczajenia.
Myślała, że się już nigdy nikim nie zauroczy…
I wtedy pojawił się On.
Taki tam.
Ot, kolega z pracy.
XXX
Gdy Go zobaczyła pierwszy raz, nie spodobał się jej.
Zwykły, przeciętny, przemądrzały gość.
Coś na kształt pewnego lovelasa z przeszłości.
Wszędzie Go było pełno, nie sposób było nie słyszeć tego charakterystycznego głosu, śmiechu i docinków.
Zagadywał każdą pracownicę, każdej coś powiedział miłego, pożartował, poklepał po ramieniu i pędził w swoją stronę.
Z nią również złapał kontakt praktycznie od samego początku.
Przekomarzania się, docinki, uśmiechy.
Ale wszystko w ramach koleżeństwa – przynajmniej z Jego strony.
Jej głupie bowiem serce, spragnione działania, reagowało inaczej…
XXX
Zaczęła wyczekiwać na Niego.
Jak w gorączce trwała w napięciu, ilekroć zbliżała się „ta” godzina, kiedy miał przyjść do pracy. Specjalnie wtedy kręciła się w pobliżu, przypadkiem wpadała na Niego i zagadywała.
On czasem napisał, czasem zadzwonił, ot tak po koleżeńsku.
Czuć jednakże było pewne napięcie między nimi.
Ni to chemia, ni to porozumienie, ni to koleżeństwo.
Wszystko i nic.
Ale bez słów.
Ona mówiła jedynie oczami, wpatrzonymi w niego.
On zdawał się jej na to wezwanie odpowiadać.
XXX
Traf chciał, że umówili się razem na pewne koleżeńskie spotkanie w centrum miasta.
Czekała na to z nadzieją, że to być może wreszcie wyjaśni ich dotychczasowe, dziwne relacje…
Ale nic takiego się nie stało.
Pogadali, posiedzieli chwilę w nerwowej atmosferze.
I rozstali się jak para znajomych.
XXX
Po owym spotkaniu sam na sam, On zaczął jej unikać.
Ilekroć widział jej sylwetkę na horyzoncie, odwracał się i szedł w drugą stronę. Przestał ją zagadywać, zaczepiać.
Jakby na złość flirtował na jej oczach z każdą inną dziewczyną z pracy.
Gdy natomiast jakiś cudem udało się jej nawiązać rozmowę z Nim, zbywał ją krótkimi słówkami i ciszą…
A ona?
Cóż mogła zrobić.
Nie miała siły na dalszą walkę.
O uczucie, o wyjaśnienie, o Niego.
Nie wyśniła Go dla siebie.
Poddała się.
Zamknęła się znowu w sobie, by ponownie otulić swoje serce dawną skorupą…
XXX
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest przypadkowe.

piątek, 20 grudnia 2013

Zimowa ospałość

Naszła mnie ochota w dniu dzisiejszym, na podzielenie się z Wami refleksją pewną.
Odkąd nastał czas srogi, grudniowy i mroźny, coraz częściej przyłapuje się na poczuciu, że nic mi się nie chce.
Najchętniej bym tylko siedziała w domu, pod kocykiem, z kubkiem gorącej herbaty czy kawy i np. czytała książki.
Perspektywa wychodzenia na dwór, do ludzi, do robocizny, nie wydaje mi się fajna.
A jeszcze nie tak niedawno miałam wielką werwę do kontaktu z klientami, czy wspólpracownikami.
Z radością łaziłam na zakupy, na spotkania ze znajomymi, czy po prostu na tzw. szwendanie się.
Spontaniczność była moim drugim imieniem…
Teraz natomiast poruszam się jak automat nakręcany taką korbką.
Na żądanie robię uśmiech, na żądanie mówię żart, na żądanie z kimś rozmawiam.
Czuję się wypalona, bez werwy.
Z wielką niecierpliwością wyczekuję więc Gwiazdki i wolnego.
Być może to właśnie kilka dni urlopu jest mi potrzebnych, by odetchnąć i z nową energią zacząć działać.
Wy też tak macie teraz?
Czy tylko ja tak smęcę?

niedziela, 8 grudnia 2013

Zima to zło…

Zacznę na samym początku od tego, że bardzo nie lubię zimy…
Nie cierpię jak mi wieje, pada i chłodzi wszędzie.
Ja jestem człekiem ciepłokrwistnym.
Kocham bowiem ciepełko,lato, woń kwiatków i słoneczko.
Chłód i mróz jest wstrętny i ohydny…
Dlatego wyobraźcie więc sobie jak się poczułam, gdy dnia wczorajszego wieczorem wyjrzałam przez okno i zobaczyłam, że sypie śnieg.
I to grubo.
Płatek za płatkiem płatka poganiał.
Od razu mi się zrobiło smutno na duszy, i aż musiałam zjeść jakiegoś batonika na pocieszenie i mówić sobie, byle do wiosny…
Wy też tak macie?
Czy wręcz przeciwnie, lubujecie się w zimie?

niedziela, 1 grudnia 2013

O doświadczeniu zawodowym.

Dziś trochę bardziej refleksyjnie będzie.
Porozmawiam z Wami bowiem o finansach…
5 lat temu, zanim zaczęłam pracować i zdobywać własne przychody, to zawsze, gdy potrzebowałam kasy szłam do babci, mamy tudzież dziadka. I żuliłam o kilka złotych polskich, że mi trza tyle i tyle.
I co najdziwniejsze nie czułam się z tym źle, mimo że od dawna byłam w wieku pracującym i powinnam była wcześniej już zacząć harówkę robotniczą jak przystało dorosłej osobie.
Mi się jednak nie chciało użerać się z pracodawcą i współpracownikami więc swe pierwsze doświadczenie w biznesie odwlekałam na czas przyszły.
Na drugim roku studiów się jednak zmobilizowałam.
Koniec darmozjadztwa!
Ruszyłam swoje cztery litery i prawie trzy miesiące poznawałam arkana handlu w sklepie obuwniczym…
Co przeżyłam nerwów i stresów to moje.
Co jednak zarobiłam własną, ciężką pracą to też moje.
Dalej była praca w sklepie perfumeryjnym.
Ciężka, stresująca, wyczerpująca, ale i dająca niezmierną satysfakcję.
W końcu świat kosmetyków to mój świat.
Kolejny przystanek na drodze kariery zawodowej?
Cóż, to już był nieco wyższy level, mianowicie pracowałam w call center przez ponad rok czasu.
Byłam również audytorem, copywriterem.
Aż wreszcie wylądowałam w szkole językowej, gdzie ludziom wciskam kursy językowe.
Co mogę rzec, po tych 5 latach bycia na rynku?
Że łatwo i sympatycznie nie jest.
Praca to nie studia, ani nie szkoła.
Nikt się nad nami nie będzie litował, ani przytulał.
Praca to odpowiedzialność, to liczne zadania do wykonania, to poczucie przynależności do firmy jak i do swego stanowiska.
No i najważniejsze nieco przyjemniejsze aspekty robocizny – własne pieniądze i niezależność finansowa.
To motywuje najbardziej.
Dlatego, choćby nie wiem jak było ciężko, zaciska się zęby i się haruje dalej.
Parafrazując słynne słowa Małego Księcia: „Jesteś odpowiedzialny za oswojenie się z pracą swoją…”
A u Was jak to było z pierwszymi doświadczeniami na rynku pracy?