sobota, 16 stycznia 2010

…kochani…

Muszę zrobić przymusową przerwę w blogowaniu, z racji sesji.
Powoli głupieje czytając książki na egzaminy z trzech epok.
Ale wrócę bez obawy.
Jak tylko zrobi się normalnie.
Tymczasem…
Lekarza!
Najlepiej magicznego;p
Grrr:*
 
…poczekacie na mnie?…

sobota, 9 stycznia 2010

…to tylko sesja…

Myślałam że egzaminy na pierwszym roku będą najgorsze.
Że za nic nie przejdę przez historyczne zawiłości dat, łacińskie koniugacje,filozoficzne dumania całego stada filozofów a że staropolskie teksty i biografie poetów i pisarzy utopią mnie w łyżce braku czasu na naukę na pamięć tego wszystkiego.
Zaliczyłam jednakże to wszystko możenie na same 5 i 4 ale nie to przecież ważne. Ważne że zdałam pierwszy rok prawie bez wpadek (szybka poprawka z filozofii bez wstawiania dwójki do indeksu była jak sen z bajki braci Grimm).
Potem nadszedł rok drugi i zaczęły się schody.
Poetyka, gramatyka, specjalizacja i oświecenie w jednej sesji zdawały się być koszmarem ja jawie.
Hektolitry kawy, dumanie do drugiej w nocy nad stertą notatek, notateczek,kserówek, i kseróweczek i ogromna panika że na pewno dostane zawału.
Zawału oczywiście nie dostałam, przebrnęłam zwycięsko ten bój zaciekły i me nerwy skołatane dostały nagrodę za te trudy w postaci stypendium.
Ten rok jednakże szykuje się o wiele cięższy.
Ostatni rok notabene…
Przede mną dwa egzaminy z literatury (dwie epoki w jednym plus kolejna gratis), i gramatyka z dawnych dziejów rozwoju mowy ojczystej wraz z dialektalnymi różnicami w poszczególnych regionach Polski…
Masakra po prostu…
XXX
Za dwa tygodnie zacznę zatem bój.
Bój o honor studenta co ma się za inteligentną osobę we własnym mniemaniu.
Moim orężem będzie herbata z cytryną i kawa z mlekiem.
Nigdy bowiem nie kusiły mnie środki naukowe w postaci prochów na powera,tabletek na pamięć, czy wina z gwinta ciągnionego po każdej przeczytanej stronie danej lektury.
Ja używam metod li i jedynie naturalnych. Co prawda można się przyczepić do kofeiny w kawie, ale to tylko środek delikatnie pobudzający a nie działający szokowo jak inne”złote metody na zakucie”.
Skoro przez dwa lata moje sposoby nie zawiodły to i teraz zdadzą egzamin.
Mam nadzieję że na 5.
 

środa, 6 stycznia 2010

…przychodzi ksiądz po kolędzie…

O wizycie księdza wiadomo było od tygodnia z ogłoszeń parafialnych w zeszłą niedzielę.
Na ten uroczysty moment czekała cała rodzina, głównie ta jej starsza część (babcia, mama, tata) gdyż młodsza część (ja i brat) jak co roku, trochę się bulwersowała tym że pieniądze w kopercie zostaną przeznaczone na cele parafialne a nie na zakup nowego radioodbiornika dajmy na to.
Ale kwestie materialne tej wizyty są tylko kroplą w morzu.
Punkt kulminacyjny całej kolędy leży w rozmowie z kapłanem, który powinien zainteresować się historią rodziny do której się udaje, poznać wszystkie choroby i zmartwienia obywateli a na koniec wygłosić formułkę modlitwy pocieszającej i odpędzić święconą wodą złe moce z domostwa.
Równie ważne jest ustosunkowanie się wiernych do takowej wizyty. I fizyczne i psychiczne. Nie wypada przyjąć duchownego w stroju codziennym. Trzeba ubrać i uczesać się odświętnie.
Wystrój wnętrza także istotny  Mieszkanie winno lśnić czystością by szanowny ojciec duchowny nie potknął się nie daj Boże o jakiś pyłek kurzu.
Gdy to wszystko zostanie wykonane, pozostaje z wypiekami na twarzy czekanie do dnia i godziny zerowej.
U nas zawsze jest tak, że dokładna godzina przybycia księdza jest niewiadoma.
Wiemy tylko że początek kolędy ma być od 15 w dni powszednie a od 10 w soboty.
Nasze osiedle załapało się na tą drugą porę.
Tak więc w sobotę od godziny 10 wszyscy odświętnie ubrani i uczesani w nader czystym mieszkaniu czekaliśmy na księdza.
Mija jedna godzina, nie ma go.
Babcia zaczyna się niecierpliwić i wysyła tatę do okna by wyglądał na duchownego.
Mija druga godzina.
Księdza ni widu ni słuchu.
Wtem:
- Idzie! Tam daleko jest przy pierwszej klatce na rogu bloku! – tata wpada do pokoju zadowolony że wyśledził księdza.
Babcia biegnie do okna kuchennego sprawdzić.
- E pomyłka, to sąsiad idzie w czarnym płaszczu.
Czekamy zatem dalej.
Mija 10 minut.
Brat nadstawia ucha.
- Słyszę jak się modlą u sąsiada! To na pewno on!
Zasiadamy roztrzęsieni emocjami z powrotem w gościnnym pokoju.
Minął jakiś czas. Nikt nie dzwoni do drzwi.
Brat słucha znowu, tym razem ucho przystawiając do podłogi.
-To chyba nie ksiądz ale radio Maryjo sąsiad puścił, bo tak zawodzi…
Babcia się zdenerwowała wtedy na dobre i podleciała do drzwi wejściowych spojrzeć przez judasza na korytarz czy kogoś nie widać. Nie zdążyła jednak nic wybadać bo w tym momencie dzwonek do drzwi ozwał się wielokrotnie.
-Pewnie ci z reklamami łażą! W takiej chwili! Zawsze tak dzwonią! Skaranie boskie z nimi! – babcia z impetem otwiera futrynę
i już ma na końcu języka ostre słowo gdy wtem z głębi korytarza na cały regulator dudni wesoło:
- Szczęść Boże!
XXX
Tak doczekaliśmy się wreszcie.
Więcej było oczekiwania niż wizytowania.
Ksiądz bowiem po kilku pytaniach wstępnych, jak rzucił okiem na kopertę leżącą na stole nie mógł oderwać od niej oczu. Babcia, onieśmielona nieco,ręką przesuwa kopertę obok księdza i mówi:
-  A tutaj ofiara na…
Ksiądz wtedy błyskawicznie, ruchem zawodowca przechwycił kopertę, schował za pazuchę swej długiej, czarnej kurtki i wstał od stołu.
- Tak tak dziękuję Bóg zapłać.
No to co, szczęść Boże – i ruszył do wyjścia.
XXX
Na rozmowę duszpasterską nie było już czasu…
Cóż może za rok trafi się nam rozmowniejszy duchowny.