sobota, 1 lipca 2017

A na imię było jej Śmierć…

Śmierć…
Nikt przed nią nie ucieknie.
Nikt jej nie stawi czoła.
Nikt jej pokonać nie może.
Nie znamy dnia ani godziny, kiedy przyjdzie po nas.
Czasem dzieje się to szybciej, czasem wolniej.
Wypadki drogowe, katastrofy lotnicze, udary, wylewy, nowotwory, czy wreszcie zwykła starość.
Czy tak naprawdę mamy 100% pewności, że przechodząc na zielonym świetle, nie zginiemy pod kołami jakiegoś pędzącego szaleńczo samochodu?
Albo pociąg, którym jedziemy na ważne zebranie, czy mamy gwarancję, że się nie wykolei za zakrętem?
Lub też czy wiemy na pewno, że te bolące stawy to zwykłe przeziębienie, a nie objawy np. choroby nowotworowej kości?
Każdy, kto się urodził – umrze.
Niby banał znany każdemu od zarania pokoleń, ale jednak… ciężko się do tej prawdy przyzwyczaić, gdy dotyka kogoś z naszych bliskich…
XXX
Dlatego też, gdy w tym tygodniu dowiedziałam się, że nasza Babcia od strony Taty nie żyje, początkowo nie mogłam w to uwierzyć…
Wydawało mi się, że to jakiś głupi kawał, niemądry psikus, że za chwilę usłyszymy dzwonek telefonu, a po drugiej stronie słuchawki lekko kpiący głos mówiący nam o tym, że truskawki na działce ładnie obrodziły, ale za to szpaki paskudy wszystkie czereśnie co do jednej zeżarły…
Zaraz jednak po tym jak o tym pomyślałam, smutna prawda dotarła do mnie jak kujące igiełki mrozu zimowego…
Babcia od ponad pół roku do nas już nie dzwoniła… i nie zadzwoni.
Na początku stycznia, gdy były takie silne mrozy, Babcia wracając z osiedlowego bazarku poślizgnęła się na lodzie, dostając ciężkiego udaru, który z silnej, i pełnej życia osoby, zrobił niezdarną do życia marionetkę…
Wszyscy myśleli, że to już wtedy na Babcię przyszedł kres…
Że to już pora na pożegnanie…
Ale wbrew wszystkiemu i wszystkim, Babcia nie poddała się.
Zacieknie walczyła o przełknięcie każdego łyku zupy, cierpliwie przyjmowała lekarstwa, żartując, że jeszcze nam wszystkim pokaże…
Tak bardzo chciała wrócić wrócić na wiosnę do swojego ogródka…
Tak bardzo chciała zostać z nami dłużej…
Tak bardzo chciała żyć…
Jej organizm miał jedna inne plany.
Marniał z dnia na dzień, tracąc siły do walki… aż wreszcie tego feralnego poniedziałku poddał się.
XXX
Dowiedzieliśmy się, że Babcia zmarła o 6 rano.
Pielęgniarka znalazła Ją leżącą w łóżku z uśmiechem na ustach i wypisanym spokojem na Jej zastygłej twarzy.
Bardzo chcę wierzyć, że umarła we śnie, niczego nie świadoma, że z jednej formy życia, przechodzi do drugiej.
Wiecznej.
Spokojnej.
Szczęśliwej.
Pozbawionej bólu i cierpienia.
XXX
Pisząc ten post płakałam jak bóbr.