środa, 27 lutego 2013

W amoku…

Od dwóch dni żyję w innym wymiarze. Wymiarze mądrości tworzenia. Zapominam jak się nazywam, nie odbieram telefonu, nie wchodzę na pocztę. Siedzę tylko czterema literami na podłodze w pokoju, dookoła mnie notatki i rozwalone książki. W międzyczasie między napisaniem kolejnego mądrego zdania a przerwą na podłubanie w nosie, włosy rwę z głowy, wybałuszam gały i dumam filologicznie na potęgę.
Czemu? A bo w poniedziałek dostałam od promotorki wiadomość następującej treści:
„Pani Kasiu, proszę mi wysłać to wszystko co pani napisała do tej pory w czwartek. Dzięki temu sprawdzę od razu”.
Skoro moja zacna promotor będzie łaskawa i miłościwa poświęcić mi czas na sprawdzenie pracy, którego to nie mogłam doprosić się od ponad dwóch tygodni to  muszę coś z tym zrobić. Dlatego piszę tak na chybcika. Już mi naprawdę przestało zależeć na 5 z pracy. Chce to mieć odbębnione, bo naprawdę ostatni miesiąc jest kompletną paranoją.
Doszłam do tego stopnia opętania naukowego, że kolejne zdania mgr śnią mi się po nocach i straszą błędami ortograficznymi tudzież jakimiś innymi kulfonami. A jak słyszę pytania od rodziny, brzmiące „czy już to napisałam prackę” to mam ochotę komuś przywalić toporem i tasakiem.
Jak nie oszaleję, to wrócę.

niedziela, 24 lutego 2013

Brat się zinżynierzył…

Mamy święto narodowe w domu.
Brat mój po 3 latach bojów i znojów, zdobył w zeszły poniedziałek poważany i szanowany tytuł naukowy i można do niego mówić per „panie inżynierze”.
Nie muszę mówić, że to wydarzenie podniosło ważność brata mego w hierarchii rodzinnej. Od tygodnia tylko słychać o tym jaki to on jest mądry, i jaką to on karierę zrobi.
Fajnie, że jak ja uzyskałam licencjata to nikt mi nie wróżył podobnego podboju świata…
„Jak się obronisz na mgra to wtedy pogadamy. Licencjat to nie tytuł naukowy”
I takim oto sposobem jestem uważana w rodzinie za osobą niewykształconą.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Z archiwum: zdaniem specjalisty…

Przyjmuje się, że różnorodna brać medyczna licznego grona lekarskiego kształcona była na podobnych zasadach, gdyż przecie program nauki na studiach medycznych nie zmienił się aż tak bardzo w przeciągu lat.
A jeśli już nawet wprowadzono jakieś drobne poprawki do owego kanonu, to odwieczne prawo Hipokratesa, ojca medycyny nie uległo zmianie.
„Po pierwsze nie szkodzić pacjentowi”
Taka zasada powinna przyświecać każdemu, kto marzy o fachu lekarskim.
Nic jednak nie szkodziłoby zasięgać porady u więcej niż jednego specjalisty ot tak na wszelki wypadek.
Choćby po to by mieć pewność że zdania różnych medyków się zgadzają i czy owo prawo Hipokratesa wypełniają.
Zwłaszcza gdy idzie o zdrowie seniora rodu…
XXX
Parę tygodni temu dziadek zaczął narzekać na ból w udzie, który nasilał się podczas intensywnego poruszania się.
Nie pomagały domowe masaże, nagrzewania termoforem, czy samoleczenie metodą BSM.
W końcu zdenerwowana mama stwierdziła że koniec z taką nieprofesjonalną opieką zdrowotną.
Pora wezwać specjalistę.
Zadzwoniła gdzie trzeba i tak oto za jakieś parę dni (bo oczywiście wcześniejsze terminy były już zajęte ) przybył lekarz.
Doktor medycyny ogólnej.
Starszy, wyglądający statecznie, ale mało rozmowny.
Opukał, obadał pacjenta z groźną miną i zainkasowawszy 160 zł (domowa wizyta niestety kosztuje ) wydał wyrok.
Rwa kulszowa.
Recepta, leki, maści, naświetlania, bolesne zastrzyki, i żadnego ruchu.
Leżenie plackiem.
Nie muszę mówić że dziadziuś wytrzymał tydzień takiej kuracji.
Nie pomogło nic.
Noga jak bolała tak bolała.
Co gorsze przeszło na drugą kończynę.
Co tu robić?
Mama zadzwoniła do innego lekarza. Znajomego znajomych.
Miał przybyć we własnej osobie, jednak coś mu wypadło pilnego i przysłał swoją zastępczynię.
Młoda paniusia, dopiero po studiach. Wystrojona, wypachniona.
Wizyta 100 zł.
Badanie dziadka trwało 10 minut i potwierdziło poniekąd zdanie kolegi po fachu.
Rwa kulszowa z przerzutem na stawy.
Przepisała maści. Zastrzyki wyśmiała jako staromodne. Trzeba leżeć jednakże i wypoczywać.
Pogadała poza tym o pogodzie i o polityce i poszła.
Mama natomiast od razu po jej wyjściu, poleciała do apteki i wykupiła maść z recepty. Może to pomoże.
Dziadek smaruje nogę ową maścią i smaruje i nic.
Nadal nic.
Boli. Spać nie może. Chodzić nie może.
Czyżby kolejny lekarz potrzebny?
Na to wygląda…
Co zrobić, mama umówiła trzeciego specjalistę.
Jednak ile na to pieniędzy pójdzie znowu to woleliśmy nie myśleć…
Jednak tu nastało miłe zaskoczenie.
O dziwo ów trzeci lekarz (skąd nikąd najsympatyczniejszy z tej trójcy) wziął jedynie 50 zł.
Usłyszawszy wcześniejsze opinie swoich ziomków medycznych wyśmiał ich.
Toż to nie żadna rwa kulszowa ale nadwyrężenie stawów!.
Przepisał jakieś proszki, zlecił dużo ruchu i porządnie wygadał się z dziadkiem, któremu od razu zrobiło się lepiej gdy usłyszał że  nie musi leżeć.
Zastosował się z miejsca do poleceń pana doktora, łykając proszki i wybywając na długie , powolne spacery i o dziwo wracając z niego bez bólu w nodze.
I nie muszę dodawać że jest mu już lepiej.
…Jak to się mówi do trzech specjalistów sztuka…
Zapraszam na mojego bloga kosmetycznego: http://kathyleonia88.blogspot.com

środa, 6 lutego 2013

Z archiwum: Amant kontra moi rodzice…

Ponad pół roku przekonywałam rodziców do tego że warto by zaprosić amanta do nas na wspólny miły niezobowiązujący obiadek rodzinny.
Czemu tak długo?
Gdyż pozostawali ciągle w szoku po poprzednim mym lubym, którego widzieli ponad rok temu przed Sylwestrem, a którego niezbyt urodziwa aparycja ciągle im się śni po nocach.
To że mój poprzedni był mało atrakcyjny to im teraz musiałam przyznać rację.
Ale żeby aż rok przeżywać jego „urodę” to chyba trochę za dużo.
Postanowiłam że o tamtym koszmarze muszą zapomnieć i najwyższy czas na nowe zapoznanie.
Z amantem.
W jego przypadku na pewno nie doznają szoku jeśli chodzi o aparycję, gdyż  amant jest według mego widzimisię przystojny, o czym tez może świadczyć fakt licznych opinii mych koleżanek które na widok jego zdjęcia mówią „ale ciacho.”
Zatem pełna najlepszych odczuć wyznaczyłam termin spotkania.
Oczywiście znając moich rodziców i ich różne dziwactwa przekazałam wcześniej stanowczo amantowi kilka złotych rad:
-Żadnego przytulania na ich oczach, bo nie lubią klejenia się.
-Żadnego dyskutowania o Bogu i religii, bo amant lubi ten temat poruszać a moi rodzice nie bardzo.
-Żadnego przeklinania, słów dwuznacznych, kopania się pod stołem, itp. bo kultura musi być.
-Żadnej dyskusji o studiach, gdyż moi rodzice na temat urlopu dziekańskiego amanta mają jedno zdanie że to zło bo bez studiów pracy nie ma.
Amant powiedział że się postara ale nie obiecuje…
XXX
Nadszedł dzień obiadu.
Ja się denerwowałam bardziej niż amant. Jeszcze przed godziną zero przypomniałam mu wszystkie za i przeciw dobrego zachowania.
Amant potaknął że pamięta.
No i pamiętał.
Grzecznie się przywitał, podał rękę mojej mamie, mojemu tacie.
Pochwalił jedzenie.
Kulturalnie wysłuchał opowiadań mej mamy z czasów dzieciństwa, i mojego taty z czasów studiów.
Nawet nie zdenerwował się kiedy tatuś zaczął go maglować o jego rodzinę,przerwane  studia i o przyszłość.
Pominął szarmancko uwagę mojej mamy na temat dzieci i rodziny.
Przyjął idealnie taktykę sztucznego uśmiechu mych rodziców że „jacy są oni fajni”.
Po obiedzie natomiast kulturalnie się pożegnał, rozpłynął się podziękowaniach i wyszedł nie trzaskając drzwiami.
XXX
„Jakoś poszło” myślałam zadowolona.
Jednak oczywiście się myliłam.
Po wyjściu amanta usłyszałam bowiem że nie pasujemy do siebie.
Że jest za prosty jak dla mnie (!)
Że za młody, nie ma pracy stabilnej, ani przyszłości.
Że za chudy że źle wygląda.
I coś tam jeszcze.
Słowem się nie spodobał.
Wkurzyłam się u licha.
To oni mi mają wybierać chłopaka?
dla wyjaśnienia: seria z Archiwum… napisana była ponad 3 lata temu, jednakże w szkicach. To są notki stare, nie publikowane. Ich ważność minęła dawno temu, więc nie mają odniesienia do dnia dzisiejszego. Z owym amantem już nie jestem. Howgh.
Zapraszam na mojego bloga kosmetycznego: http://kathyleonia88.blogspot.com

piątek, 1 lutego 2013

Z archiwum: dziadek swat…

W dawnych czasach, popularne było kojarzenie przyszłych współmałżonków.
Najczęściej odbywało się to bez wcześniejszej wiedzy samych zainteresowanych, gdyż takowe działanie najlepiej przecież wychodzi z zaskoczenia.
Obustronne zapoznanie młodych następowało dopiero jeśli nie podczas zrękowinowej kolacji, to na samej uroczystości zaślubin.
Lecz czy potem żyli długo i szczęśliwie pogodzeni ze swym losem to już pytanie względne.
Nie będę wysnuwać domysłów typu prób ucieczki sprzed ołtarza czy późniejszych potajemnych rozwodów…
Cóż.
Tradycja swatania była i minęło.
W XXI wieku nie organizuje się już ślubów według rodzicielskiego wyboru.Pary młode same decydują z kim chcą spędzić resztę życia..albo przynajmniej miły czas aż do rozwodu.
XXX
Jednak nie wszyscy widocznie rodzice wiedzą jakich czasach żyjemy obecnie.
Ba rodzice…
Dziadkowie też…
XXX
Już przechodzą do sedna sprawy.
Otóż jakieś dwa dni temu zawitał przed bramę naszej działki wnuczek dobrego znajomego rodziców.
Razem z inną osobą roznosili gazety lokalnej społeczności wiejskiej .
Mój dziadek, jak to on – wielki gaduła, wdał się z nimi w dyskusję.
W dość burzliwą dyskusję gdyż trwała ona ponad pół godziny.
Kiedy dziadek powrócił z udanej konwersacji zaczął dziwnymi aluzjami rzucać.
Szeroko opisał mi zalety wyglądu i charakteru swego rozmówcy, pokreślił parę razy jaki to on ładny, zgrabny, szczupły, inteligentny, pachnący, czysty no po prostu ideał.
Po wyliczeniu wszystkich jego zalet stwierdził dziadek że szkoda że bałagan w domu, to by go mógł zaprosić do środka bym sobie zapoznała go i porozmawiała z nim.
Zatkało mnie.
Chłopaka nigdy na oczy nie widziałam, nic o nim nie wiem a tu proszę, takie zachęty ze strony dziadka do nowej znajomości?
Dziwne dziwne…
Kolejne rozważanie dziadka jednak zupełnie mnie dobiło.
Powiedział że on już wcześniej rozmawiał z panem M, czyli dziadkiem tego chłopaka, o tym że kiedyś go musi przyprowadzić do nas.
Bo musimy się poznać, bo coś tam.
XXX
Co to ma być przepraszam bardzo?
Biuro sąsiedzkich znajomości ?
Żeby dziadkowie w ich wieku bawili się w swatki młodych ludzi?
Średniowiecze.
Jak kogoś chcę zapoznawać nowego to zapoznaję sama i żadni pośrednicy mi nie są potrzebni…
„On będzie dla Ciebie najlepszy!” On??
Znajomy wnuczek znajomego rodziców???
Ręce i nogi i cztery litery opadają…
Zapraszam na mojego bloga kosmetycznego: http://kathyleonia88.blogspot.com