niedziela, 31 sierpnia 2008

…refleksje poślubne…

Byłam wczoraj na ślubie koleżanki…
Rówieśnica moja, 20 lat ma.
Pan młody tyle samo.
Znali się formalnie pół roku, chodzili ze sobą bodajże 4 miesiące.
Nawet nie wiedzieć kiedy odbyły się oświadczyny, i załatwianie formalności urzędowych.
Jakoś tak szybko dziwnie.
Nie mniej jednak w domyśle te wszystkie czynności robione były świadomie, gdyż od wczoraj funkcjonują formalnie jako mąż i żona.
Studiują oboje, nie pracują.
Będą mieszkać w mieszkaniu panny młodej, z wyrozumiałą treściową u boku…
Piękna iście perspektywa…
XXX
Co mogę rzecz o samej uroczystości…
Hm.
Nie wzruszyłam się składanymi słowami przysięgi odwiecznej ani wzniosłą mową urzędniczki.
Miałam raczej minę powstrzymywanego śmiechu, patrząc na pana młodego i jego skrywaną panikę.
Blade oblicze, drąży głos, trzęsące się kolana…
Wyglądał jakby miał zamiar czym prędzej stamtąd zwiewać.
Panna młoda co innego.
Promieniała wewnętrznym blaskiem.
Szczęśliwości oczywiście.
Cóż, może faceci inaczej przeżywają dzień zaślubin niż kobiety.
XXX
Obsypaliśmy ich równo ryżem i monetami kiedy wychodzili z urzędu.
Tak dla pomyślności.
Najwięcej drobnych ziarenek zboża spadło na głowę pana młodego.
Żeby mu się poprawił humor.
Bo nadal jego mina była grobowa.
 
…choć swoją drogą czemu w zaślubionych rzuca się akurat ryżem?
Przecież to ulubione danie Chińczyków…
Polacy według mnie powinni młodych polewać wódką zmieszaną z bigosem.
Tak dla uczczenia potraw narodowych.

czwartek, 28 sierpnia 2008

…z planów wakacyjnych nic nie wyszło…

Miałam iść do pracy, teoretycznie zarabiać na ksero w przyszłym roku studiów, a praktycznie, najprędzej, do gromadzenia uskładanych pieniędzy bo ze mnie chomik jak mało kto.
Razem z drugą ambitną koleżanką cały tydzień jeździłyśmy i zwiedzałyśmy potencjalne miejsca wyzysku robotniczego.
Aż w końcu się trafiło jedne całkiem znośnie, udało się nam nawet wystarać o spotkanie przedpoborowe.
Już byłam tę przygotowana na poważną rozmowę kwalifikacyjną do wyboru najlepszych pracowników na linie produkcyjną.
Atu niestety zły los chciał że dwa dni przed dniem rekrutacyjnym w tej firmie, musiałam walnąć się w schody na działce i złamać tę okropną kość w nodze, o której istnieniu, mimo pobytu w klasie bio-chemicznej,dopiero się dowiedziałam po diagnozie lekarskiej.
XXX
Planowałam także wyjechać we wrześniu razem z paroma osobami z grupy studenckiej na parę dni w góry.
Miały być kulturalne rozmowy, integracyjne piesze wędrówki i picie niskoprocentowych trunków spożywczych.
No i nie pojadę również przez tę zakichane złamanie, gdyż muszę oszczędzać nogę i żadne dalekobieżne spacery nie chodzą w grę.
A pomimo tego nie mam funduszy do wojaży podróżniczych, gdyż do pracy przecież nie poszłam.
XXX
Poza tym wszystkim, najgorszą rzeczą jest fakt, iż przez rok czasu po zrośnięciu się kości, nie mogę zakładać butów na obcasie.
Pracę mogę przeboleć, góry też…
Ale płaski obcas???
Kobieta bez szpilek na płaskim obcasie nie czuje się prawdziwą kobietą tylko jakimś osobnikiem babochłopowym.
Ato już przecież dyskryminacja głównego założenia naszej szlachetnej płci, jaką jest odróżnianie się od męskiej społeczności która na widok pantofelków 7 centymetrowych dostaje ataku zawałowego.
 
…wszystko przez te niefortunne złamanie z początków lipca…

wtorek, 26 sierpnia 2008

…pierwszy rok studiów za mną…

Odebrałam wczoraj indeks.
Z legalną pieczątką pani dziekan i jej osobistym błogosławieństwem na kolejny rok.
Powiem wam że byłam w wielkim szoku po takich słowach otuchy płynących z osobistych ust samej pani przełożonej mego wydziału.
Zawsze bowiem, ilekroć wstępowało się w drzwi słynnego pokoju numer 2 podczas minionego roku akademickiego, mina pani dziekan wyglądała wcale nie na przyjazną…
Raczej wskazywała niezbicie ochotę natychmiastowego wyrugania niewprawionych pierwszaków albo kogokolwiek innego…
A tu proszę taka zmiana.
Jak to dobrze wiedzieć że dopiero po roku władze uczelniane sprzyjają studentom na dalszą drogę ich nauki ciężkiej…
Na inauguracji początkowej także bowiem nie przypominam sobie słów zachęty które by od razu wpłynęły na pozytywne nastawienie do akademii.
Pamiętam tylko parę górnolotnie rzuconych idei o wiedzy, niedbale wyśpiewany hymn uczelniany, i wielki tłok podczas rozdawania indeksów…
Może prowadzący rozpoczęcie dla pierwszorocznych powinni zmienić taktykę uroczystości i zamiast tylko dobitnego rugania żeby od razu brać się do nauki przydałoby się parę miłych słów.
Może dzięki temu nastawienie psychiczne byłoby lepsze wśród studentów?
XXX
Co mi dał ten rok studiów?
Przede wszystkim poznałam wspaniałych ludzi, z którymi można było robić wszystko – od integracji w parku zaczynając, po pożyczanie pieniędzy na wielkie sterty kserówek kończąc.
Drugiej takiej paczki znajomych, mniej lub więcej gorliwych do zdobywania nauki nie da się poznać nigdzie indziej.
Nie ważna jest przecież czy przybyło się na studia z małej miejscowości czy wielkiego miasta.
Liczy się to że wszyscy, bez wyboru muszą się wpasować się w rytm grupy w jakiej się znalazło,  odnaleźć się jakoś w  natłoku obowiązków, w szukanie materiałów do nauki, w stawianie czoła profesorskiej kadrze.
Poza tym nauczyłam się też skąd nikąd ogromnej ilości pojęć i teorii, a co za tym idzie praktyki w zapamiętaniu na długi czas wiedzy z różnych filologicznych dziedzin, o których istnieniu nie miałam pojęcia…
XXX
Co jeszcze mogę rzec?
Może jako weteranka po 365 dniach spędzonych na uczelni dodam parę złotych rad dla przyszłych adeptów sztuki przetrwania na akademii.
Po pierwsze i najważniejsze studia to nie liceum.
Tu nauczyciel cię nie będzie gonił ani zachęcał do niczego.
Tu musisz sam szukać i dowiadywać wszystkiego się na własny rachunek.
Dlatego posiadanie zaufanych znajomych jest takie ważne.
Bez pomocy przyjaciół można zginąć w kserówkach, notatkach, czy kolokwiach.
Po drugie pamiętaj że jesteś tylko człowiekiem, i do wielkiego sprawdzianu z ilości materiału przekraczającego ponad 500 stron nie nauczysz się w ciągu dwóch dni…
Naucz się planować sobie czas na ogarnianie wiedzy.
I po trzecie, w każdej chwili, kiedy tylko możesz odsapnij nieco.
Przespaceruj się, wybierz się ze znajomymi na spotkanie.
Bo inaczej bardzo szybko wpadniesz w depresję studencką i staniesz się tylko cieniem, nie reagującym na nic innego oprócz słowa „NAUKA”.
  
…pozostaje kwestia czy polubiłam mój kierunek studiów.
Powiem Wam że to ciężkie pytanie…

niedziela, 24 sierpnia 2008

…słońce mnie nie lubi…

Nie ukrywam że jednym z moich celów przebywania na działce było zyskanie opalenizny.
Zwłaszcza że były słoneczne dni.
Pięknie grzało i piekło.
Ale nie opaliłam ani na brązowo ani na czerwono.
Nie złapałam słoneczka za rogi niestety.
Ba.
Nawet za promień żaden go nie złapałam.
Nie wiem zatem po co sterczałam na dworze tyle czasu.
Lepiej już było się samoopalaczem pomazać.
Na jedno by wyszło.
W końcu UV działa rakotwórczo a mazidła kosmetyczne z orzecha włoskiego albo wyciągu z marchwi alergicznie.
XXX
Jak się domyślacie wróciłam.
Grzeczna byłam.
A kto nie wierzy niech się spyta…
…mego sumienia.
 

czwartek, 21 sierpnia 2008

…znowu działka…

Wybywam znowu na działkę.
Dotlenić się oczywiście.
Będę grzeczna.
Obiecuję.
Nic nie zrobię niewłaściwego jako kulturalny znawca filologii polskiej.
Nie będę podglądać sąsiadów.
Nie będę używać słów niecenzuralnych w sprzeczkach z bratem o komputer bez dostępu do Internetu.
Tak więc wrócę w niedzielę z nową głową pełną inteligentnych pomysłów do pisania notek.
XXX
Troszkę się nie wyspałam faktem uczestniczenia wczorajszym wieczorem w integracji z dawno niewidzianymi paroma osobami z liceum.
Ale że byliśmy grzeczni i nie hałasowaliśmy siedząc w parku i konwersując to sumienia mamy czyste.

 

wtorek, 19 sierpnia 2008

…problem potliwości…

Wszyscy się pocimy.
To rzecz znana i niezmienna bo przecież natury naszej budowy filologiczno-metabolicznej nie poprawimy na super idealny.
Tylko problem tkwi w tym że niektórzy się, że tak powiem, pocą bardziej od innych.
I nie chodzi to tylko o płeć męską, bo niekiedy panie również zapominają pojęcia użytkowania dezodorantów.
Najlepiej można się o tym przekonać podczas jazdy środkami miejskimi albo stojąc w długich kolejkach do kasy sklepowej.
Jeśli już ktoś lubi pachnieć potem to niech sam siebie wącha w domowym zaciszu.
A gdy zechce wyjść do innych ludzi towarzysko to niech zainwestuje w coś do niwelowania zapachu.
W końcu po to wynaleziono środki kosmetyczne do uczucia świeżości by z nich korzystać a nie żeby zalegały na półkach sklepowych z przeterminowanymi datami ważności…
XXX
Jednak w tym poście niedyskretną kwestią potliwości kieruję negatywnie w stronę bardziej osobników rodzaju męskiego.
Panowie, choć nie wszyscy co od razu zaznaczam, jakoś do kwestii brzydkiego wonienia spod pach przykładają mniejszą uwagę.
Nie wiem czym jest to spowodowane.
Może sądzą że kobiety pociąga naturalna woń ludzkiego ciała?
Cóż jeśli już takowe panie istnieją to ja z pewnością się do nich nie zaliczam.
XXX
Ja jestem strasznie wyczulona na „męskie zapachy” tak zwane.
Denerwuje mnie kiedy osobnik z którym się spotykam lub jestem w sensie pary, zaczyna pachnieć nieprzyjemnie.
I nie chodzi tu o kwestię braku higieny
( bo z brudasami się nie spotykam)
ale o stres, chorobę…
( istnieje bowiem choroba „nadpotliwością” zwana, ale można ją wyleczyć farmakologicznie ze skutkiem zadowalającym).
Nie mniej jednak oczekuje od amantów by pachnieli miło dla mych kubków węchowych.
No a jeśli już wonieją nie tak jak trzeba?
Jak im w sposób dyskretny zwrócić uwagę?
„‚Kochanie śmierdzisz?”
Albo może lepiej:
„Misiu widziałam taką nową reklamę zapachu XXX, wypróbuj go specjalnie dla mnie coooo?”
Lub też:
„Pragnę zauważyć kochanie że woń wydobywająca się spod twych pach staje się dla mnie pod koniec dnia nie do zniesienia więc dla dobra mojego i twego psychicznego spokoju zainwestuj w dezodoranty o większej skuteczności bo inaczej nie wytrzymam?”
Tudzież:
„Albo zaczniesz pachnieć dłużej świeżo albo z tobą zrywam.
Wybieraj – pot albo ja”
XXX
Chyba najlepsze będzie to ostatnie.
Krótkie i dobitne.
 

niedziela, 17 sierpnia 2008

…za młoda na śmierć…

Miała 20 lat i całe życie przed sobą.
Piękne plany na przyszłość, marzenia w teraźniejszości.
Dopieroco zaliczyła pierwszy rok studiów, jak zwykle ze świetnymi wynikami,gdyż wszystko do czego się brała zawsze się jej udawało…
Ambicja, inteligencja i poczucie humoru to były nieodzowne domeny jej charakteru.
XXX
Miała 20 lat i niepospolitą energię życiową, która rozpierała ją ilekroć się z nią każdy spotykał.
Umiała zarażać optymizmem na kilometr, nawet nieznajomych.
Nic dziwnego że jej liczne grono znajomych ciągle się powiększało.
Wszędzie jej było pełno, na każdej imprezie 18-stkowej stawała się duszą towarzystwa.
Taką właśnie ją zapamiętałam – tańczącą na środku parkietu a dookoła niej tłum zachwyconych facetów…
Jej wewnętrzny blask bił nieprzerwanie aż do tego feralnego dnia…
XXX
Czy to zły los czy zwykły przypadek tak chciał że podczas tegorocznego obozu wakacyjnego spadła z konia…?
Czy bardzo cierpiała?
Czemu akurat ją to spotkało?
Dlaczego żaden z lekarzy nie był w stanie jej już pomóc?
Może za późno nadeszło medyczne wsparcie?
To pytania, na które niestety racjonalna odpowiedź nie przyjdzie z upływem czasu…
Za wcześnie jest na dochodzenie prawdy i jakiegokolwiek sensu tego co się stało…
XXX
Miała 20 lat.
Stanowczo za mało na śmierć…
To dzieci powinni żegnać uśpionych na wieki rodziców…
…a nie odwrotnie…

 
…wspólna klasowa znajoma z przyjęć 18-nastkowych, przyjaciółka naszej koleżanki…
M, pamiętamy…

piątek, 15 sierpnia 2008

…wrażenia z Jasnej Góry…

Lubię Częstochowę.
Nie tylko jako miasto samo w siebie , słynące z licznych sanktuariów ale przez tę atmosferę wielkiego zgromadzenia, który narasta z każdą minutą i sekundą przybywania coraz to nowych pielgrzymów.
I nie ważne że muszę wstawać tego dnia o 4.30 rano, by zdążyć z na pociąg.
Warto jest się trochę przemęczyć.
Już trzeci rok z rzędu tego jednego dnia, dzielnie razem z rodzicami przemierzamy chyboczące się chodniki, zatłoczenie i kałuże na ulicach częstochowskich i jakoś zawsze trafiamy na miejsce.
Tu, nie obrażając wcale mego taty, wcale pragnę dodać że chodzenie na skróty w mało znanym mieście, zwłaszcza w mym stanie „nie do końca sprawnej nogi”, bywa męczące, gdyż się można nałazić jeszcze bardziej.
Albo zgubić ostatecznie.
XXX
Co do pogody to zawsze jakoś nam sprzyja, nawet dziś, mimo początkowych obaw że będzie ciągle „piękna” ulewa jak z cebra, chmury po wylaniu wyznaczonej ilości deszczu, przestały pracować.
Wnioskuje że zrobiły sobie urlop.
I jeszcze jedno.
Polskie bociany jeszcze nie odleciały do ciepłych krajów.
Mieliśmy szczęście ujrzeć aż dwa dorodne osobniki kroczące po okolicznych polach, które widzieliśmy z okna pociągu.
Były prawdziwe.
Ewidentnie.
Bo się ruszały.
 

czwartek, 14 sierpnia 2008

…znowu w mieście…

Powróciłam tymczasowo z wakacyjnych pieleszy miłego odpoczynku w gronie rodzinnym na działce.
Opaliłam się typowo jak każdy Polak , czyli na polsko – najpierw  na czerwono, potem dopiero na lekko brązowo.
Jednak z wielkim żalem stwierdzam że do hiszpańskiej opalenizny dużo mi brakuje niestety.
Nie zniewalam wciąż czekoladowym odcieniem skóry i połyskującymi białawo oczami dla lepszego efektu kontrastowego.
Ale nie będę biadolić nad niedoskonałą ciemnotą mej karnacji, gdyż do rozpoczęcia roku studenckiego zostało jeszcze dużo czasu i zawsze jeszcze mogę się spiec ciemniej.
A do solarium chodzić nie będę.
Bo uparta żem jak Szkot i jeszcze nie zgłupiałam abym wydawała pieniądze na leżenie w jakiejś ciasnej kabinie, podczas gdy słońce na dworze praży.
XXX
Z moją biedną nogą już lepiej, dochodzę do dawnej sprawności w chodzeniu.
Już nie kuśtykam, tylko spaceruję powoli.
Choć jeszcze o bieganiu nie myślę.
 

sobota, 9 sierpnia 2008

…działkowe wieści…

Na działce było jak na działce, czyli działkowo.
Trochę krzyków sąsiadów, wrzasku dzieciaków z okolicy, zacinających się stacji telewizyjnych, i mokrej trawy mnóstwo na podwórku.
Nie wyspałam się przez te dni kompletnie, gdyż nasz zegar domowy ma uciążliwą tendencję do wybijania głośnym łomotem kwadransów, i godzin z dokładnością iście szwajcarską.
Świeże powietrze także nie uraczyło mnie swoim tlenowym powiewem, ponieważ niedaleko na polu inteligentny Ktoś wylał na ziemię nawóz w postaci (ekh) zawartości szambiarki.
Ale czego się nie robi dla natury.
XXX
Z racji tego że są wciąż wakacje znowu w jutrzejszą niedzielę się udaję na działkę, wcale niezrażona wyżej wymienionymi mankamentami.
Może trochę przez te wypady działkowe zaniedbam bloga i odpowiadanie na komentarze ale to mi musicie wybaczyć.