piątek, 15 sierpnia 2008

…wrażenia z Jasnej Góry…

Lubię Częstochowę.
Nie tylko jako miasto samo w siebie , słynące z licznych sanktuariów ale przez tę atmosferę wielkiego zgromadzenia, który narasta z każdą minutą i sekundą przybywania coraz to nowych pielgrzymów.
I nie ważne że muszę wstawać tego dnia o 4.30 rano, by zdążyć z na pociąg.
Warto jest się trochę przemęczyć.
Już trzeci rok z rzędu tego jednego dnia, dzielnie razem z rodzicami przemierzamy chyboczące się chodniki, zatłoczenie i kałuże na ulicach częstochowskich i jakoś zawsze trafiamy na miejsce.
Tu, nie obrażając wcale mego taty, wcale pragnę dodać że chodzenie na skróty w mało znanym mieście, zwłaszcza w mym stanie „nie do końca sprawnej nogi”, bywa męczące, gdyż się można nałazić jeszcze bardziej.
Albo zgubić ostatecznie.
XXX
Co do pogody to zawsze jakoś nam sprzyja, nawet dziś, mimo początkowych obaw że będzie ciągle „piękna” ulewa jak z cebra, chmury po wylaniu wyznaczonej ilości deszczu, przestały pracować.
Wnioskuje że zrobiły sobie urlop.
I jeszcze jedno.
Polskie bociany jeszcze nie odleciały do ciepłych krajów.
Mieliśmy szczęście ujrzeć aż dwa dorodne osobniki kroczące po okolicznych polach, które widzieliśmy z okna pociągu.
Były prawdziwe.
Ewidentnie.
Bo się ruszały.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz