piątek, 12 sierpnia 2011

wszystko ma swój czas

Nie od dziś wiadomo, że wierzę w przeznaczenie.
Ufam, że są takie dziwne moce w tym świecie, co zrobią wszystko, tak aby człowieka pokierować na tę właściwą drogę, choćby zbłądził wcześniej ze szlaku.
I nie ważne, co byśmy poczęli i tak na wszystko przyjdzie czas.
Czas, kiedy wszystko stanie się jasne i oczywiste  a przeszłość przestanie być udręką, a stanie się przyjacielem, który odszedł, ale nie ze łzami lecz uśmiechem.
XXX
Jak pamiętacie z poprzedniej notki przeszłość powróciła do mnie w postaci K.
Po tym pierwszym spotkaniu, widziałam się z nim jeszcze kilka razy.
Głównie chyba spotykałam się z nim po to, by sprawdzić starą maksymę czy ludzie się rzeczywiście zmieniają.
Doszłam do wniosku że niektóry tak ale K. na pewno nie.
Coś mu bowiem strzeliło do głowy, żeby zachowywać się jak dawniej, to jest prawić mi komplementy, proponować meetingi i ewidentnie podrywać na nich moją skromną personę.
„Kario nic się nie zmieniłaś, zawsze mi się podobałaś, masz to samo, niesamowite spojrzenie „
Trzymałam się na dystans co do tych jego wszystkich zagrań, by zobaczyć jak to wszystko rozegra, nie wspominając na dobrą sprawę nic o tym co mi kiedyś wyczynił.
„Kario wiesz że liczę na więcej niż tylko buziaki w policzki?”
XXX
Dziwne. Poza uczuciem niesmaku i blokady wewnętrznej widząc go nie czułam nic.
Zero.
Gdzie się podziały te wszystkie dawne zauroczenia osobą K., w których wydawał mi się ideałem bez skazy, mimo tej zdrady dwukrotnej?
Gdzie ta cała otoczka co go opromieniała w moich wspomnieniach?
I tak główkowałam i główkowałam aż w końcu olśniło mnie.
Osoba, którą wspominałam tak długo była jedynie takim wytworem mojej wyobraźni, jakim chciałabym aby K. był. Ubierałam go w piękne słowa, namiętne spojrzenia, czułe gesty.
Dopiero po tych 4 latach, widząc go i rozmawiając z nim dotarło do mnie że to zwykły, nader przeciętny facet, w chwili nudy szukający łatwej ofiary, mając za nic wierność i miłość.
Że to taki ktoś na równi traktujący kobiety, piwo i dobre jedzenie.
XXX
I kiedy tak to wszystko do mnie dotarło, cały czar przeszłości i wspomnień prysł jak bańka mydlana.
Uwolniłam się.
Wiem teraz że przecież nigdy do siebie nie pasowaliśmy ani nie będziemy pasować.
On ma swój świat i ja swój.
Z tą tylko różnicą że ja znam zasady gry związkowej i umiem się do nich dostosować natomiast K. nie dość że sam sobie te reguły stwarza to i tak ich nie przestrzega.
XXX
Potrzebowałam tego spotkania po tych 4 latach, nawet nie wiecie jak bardzo.
Potrzebowałam, by się obudzić ze snu niewyśnionego.
Nadchodzi bowiem czas nowej Karii.
Karii bez żalu nad wczoraj.
Karii otwartej na jutro.
Teraz nie ważne co będę chciała, wiem że wszystko mi się uda.
Odnalazłam zgubioną i zapomnianą siłę.
  

czwartek, 28 lipca 2011

ech przeszłości

4 lata nie rozmawialiśmy ze sobą.
4 lata nie widziałam ciebie, nie słyszałam twego uwodzicielskiego głosu, który sprawiał że każda panna ( w tym i ja haha) leciała na ciebie jak mucha na lep.
4 lata niczego i wszystkiego.
XXX
Tak, dobrze się domyślają niektórzy, ci co znali mnie hen hen dawno temu z początkowej działalności blogerskiej.
Ów osobnik, do którego kieruje swe słowa w tej notce to właśnie K. z przeszłości.
Ów K. co to mnie dwa razy zdradził i nic sobie z tego nie robiąc, pisał potem, że możemy być przecie przyjaciółmi.

Pamiętam co wtedy czułam, w jakim dole emocjonalnym byłam i jak to przeżycie mnie zmieniło.
4 lata…
XXX
Po tej całej historii z K. szukałam facetów albo kompletnie różnych od niego, albo z kolei będących jego kopią.
Dziwne ale prawdziwe.
I tak dni mijały, lata przemijały a ja ciągle czułam tę urazę w sercu, która nie pozwalała mi do końca ufać przedstawicielom płci przeciwnej i nie wchodzić w dłuższe relacje partnerskie.
XXX
Jesteście pewnie ciekawi co takiego zaszło, że powracam ponownie do owej starej historii. Otóż już spieszę z wyjaśnieniami.
Tak więc czy to przypadek czy dziwny zbieg okoliczności sprawił , że spotkałam owego K. w tramwaju.
Tak jakoś się potoczyło potem, że odnalazł mnie następnie na portalu społecznościowym i udając, że nic się nie stało, od słowa do słowa rozpoczęliśmy konwersację urwaną 4 lata temu.
Wrażenie interesujące.
Czułam się jakbym cofnęła wskazówki zegara i znowu była ową Karią z przeszłości.
I tak oto podczas owej konwersacji,  nagle jak grom z jasnego nieba, ni stąd ni zowąd K. zaproponował spotkanie po latach w celu odnowienia dawnej dobrej znajomości.
Nie ukrywam  że byłam ciekawa jak owo spotkanie po latach wypadnie więc się zgodziłam.
XX
I cóż i spotkaliśmy sie.
 Było całkiem sympatycznie ale… dziwnie.
Bardzo dziwnie.
Bowiem K. nie przewidział że Karii język się nieco wyostrzył i romantyczne zwroty akcji jej nie radują.
K. się nie spodziewał ciętych ripost słownych i dziwnych skojarzeń myślowych.
K. nie przypuszczał że się zmieniłam.
XXX
K. nie wie, że nie ważne co by powiedział i co by zrobił i tak mu nie zaufam.
  
„między nami jest przepaść”

niedziela, 26 czerwca 2011

klient płaci, klient wymaga

Zdaje sobie oczywiście sprawę z tego, że brać kelnerska łatwego życia nie ma.
Ciągłe użeranie się z klientelę, przez ponad 8 godzin twarz ubrana  w wymuszony uśmiech, graniczący często ze łzami.
Do tego dochodzą w ilości masowej zamówienia, zamówiątka, apele i zażalenia.
Przy tym wszystkim trzeba bym miłym jak ruski sprzedawca zegarów i świecić na około komplementami w stronę klienteli typu  „ach doskonały wybór”
No cóż jednakże czasem i takiemu kelnerowi nerwy puszczą…
XXX
Jest pewna naleśnikarnia w moim mieście.
Nastrój i wystrój jest tam naprawdę cudowny, zatem nic dziwnego że owo miejsce stało się stałym punktem spotkań grona filologicznego.
Nigdy nie miałam nic do zarzucenia temu lokalowi: bowiem obsługa i jakość potraw były na najwyższym poziomie…
 Do czasu…
XXX
Traf chciał że kilka dni temu, po udanym egzaminie, tradycyjnie wybrałam się z kilkoma koleżankami do naszej naleśnikarni.
Oczyma wyobraźni już widziałam te boskie naleśniki, podawane z sosami i surówkami, zawsze mile satysfakcjonujące moje podniebienie.
Byłyśmy zresztą tak głodne jak wilki więc nawet jakby naleśniki smakowały dniem wczorajszym byłoby nam wszystko jedno.
Zwykle o tej porze w lokalu miejsc jest jak na lekarstwo, jednakże o dziwo, udało nam się znaleźć godne pozycje, prawie tuż przy kasie.
Zadowolone rozsiadłyśmy się wygodnie i czekamy na kartę dań.
Powolnym kocim krokiem minęły nas dwie znajome już kelnerki zajadle konwersujące ze sobą.
M. dyskretnie uniosła w tym momencie rękę: Możemy kartę prosić?
Kelnerka (widać że wyjątkowo podbuzowana) miast kulturalnej odpowiedzi i standardowego powitalnego „dzień dobry miłym paniom” odparowała, że się nie rozdwoi i mamy czekać.
Eee no tak, pogawędki z kumpelą ważniejsze…
Ale nic to czekamy dalej.
Mija 15 minut.
Karty nadal nie dostałyśmy,mimo że panna kelnerka wędrowała kilka razy w te i we wte oscentacyjnie unikając naszego stolika.
M. w końcu nie wytrzymała i sama udała się do kasy prosić o kartę, którą dostała bez żadnego słowa wyjaśnienia czy nawet przeprosin za opieszałość.
Powróciła z triumfem, o mało nie wpadając na ową Jaśnie Pannę Kelnerkę, która widać postawiła już chyba krechę na nasze całe zgromadzenie, gdyż mruknęła niepochlebny wyraz pod nosem i z prędkością torpedy podeszła do sąsiedniego stolika (który wypełnił się o wiele wcześniej od naszego i ze słodkim głosikiem zaczęła dopieszczać klientów polecając im pewne potrawy).
No nic to poczekamy dalej na rozwój zdarzeń, w końcu mamy już kartę. Kilka chwil jednie zajęło nam wybieranie naleśników i wypatrywać ponownie zaczęłyśmy owej miłej kelnerki.
Ta nadciągając z tacą pełną napojów dla stolika obok, widząc nasze głodne spojrzenia specjalnie wykręciła głowę do tyłu, wyładowała raz-dwa ową tacę i ubrana w zachęcający uśmiech podążyła szybkim truchtem w drugą stronę sali przyjmując zamówienia od gości, którzy PONOWNIE przybyli PÓŹNIEJ od nas.
No nie tego za wiele.
Nie dość że nasz głód sięgnął zenitu, a czekanie sporo przerosło nasze oczekiwania (40 minut czekania na zrobienie zamówienia przy naprawdę małym zapełnieniu sali???) to poza wrogimi spojrzeniami (heloł co takiego zrobiłyśmy?) nie zainteresował się nami nikt. W tym czasie dwie urzędujące na sali panny kelnerki zdążyły obsłużyć podczas kilka stolików w zasięgu naszego wzroku a my nie dość że nie uraczone zostałyśmy nawet głupim „w czym mogę pomóc” to jeszcze obdarzone zostałyśmy spojrzeniami typu „zaraz się stąd wykurzę taka i owaka”.
Cóż nam pozostało czynić.
Wkurzone na maksa odsunęłyśmy krzesła i czyniąc wiele zbędnego hałasu opuściłyśmy ten lokal, nie pożegnane nawet głupim „do widzenia” czy „pocałujta nas w cztery litery”.
XXX
Gdyby jeszcze był tłum ludzi, wylewający się drzwiami i oknami to owo czekanie na zamówienie można by było racjonalnie wytłumaczyć. Jednakże tego dnia naprawdę ruch był niewielki i każdy gość, który przybył do naleśnikarni za nami został godziwie obsłużony.
Oprócz nas…
Powstaje pytanie czemu panny kelnerki nas ewidentnie olały?
Za dyskretną uwagę na początku o karcie dań?
Czy może za to że za małe napiwki im dawałyśmy wcześniej?
Albo że za głośno się zachowywałyśmy w lokalu?
  

poniedziałek, 20 czerwca 2011

sesjo umrzyj

Są takie dwa okresy do roku, kiedy to student przestaje być studentem czyli człowiekiem bez trosk i zmartwień a zamienia się w istną maszynę, robocopa, co  sam siebie zadziwiając potrafi siedzieć od rana do nocy nad notatkami i wkuwać beznamiętnie materiał z kilogramów notatek.
Za przyjaciela służy mocna kawa połączona z czekoladą i napojami energetycznymi (polecam be powera, aczkolwiek stosowanie takie specyfiku trzy dni z rzędu nieco ogłupia).
Do tego dochodzi istny armagedon w pokoju bowiem notatki są wszędzie: na biurku, pod biurkiem, za biurkiem, na kanapie i za kanapą, na szafach, szafkach i szafeczkach i o dziwo za segmentem.
Tylko teraz bądź tu mądry i się w tym wszystkim połap.
XXX
Tak mniej więcej wygląda mój żywot od jakiś trzech tygodni.
Egzamin za egzaminem pogania egzamin.
Tegoroczna sesja jest najcięższa z całego mojego toku akademickiego. W sumie 5 egzaminów mnie czeka(ło) (już trzy starcia są za mną) a paradoksalnie drugi stopień studiów winien być lekki, łatwy i przyjemny.
G* prawda…
Zapchali nam cały tydzień zajęciami, które nie przydadzą się nam do niczego.
Jakaś metodologia, antropologia, i propozycje kulturowe?
Czyli podsumowawszy, po raz trzeci przerabiać będziemy ten sam materiał co na licencjacie tyle tylko że ze zmienioną listą lektur.
Do tego dochodzi wyrabianie jakiś pokręconych punktów z bloku B. W rezultacie zamiast przyzwoitej siatki godzin siedzę sobie od rana do wieczora  na wydziale i walczę dziarsko o książki, których oczywiście też jest jak na lekarstwo.
Filologia…
A czas na pisanie magisterki to gdzie mam przepraszam bardzo znaleźć? W innym wymiarze???
  

poniedziałek, 23 maja 2011

paradoks

Myślałam że po prawie rocznej przerwie w nałogowym prowadzeniu bloga i komentowaniu wszystkich znajomych łatwo będzie powrócić znowu do tego wirtualnego świata, tworzyć notki w rytmie co dwa trzy dni i ciągle mieć pomysły na nowe zaskakiwanie czytelników.
A tu jak na złość dzieje się inaczej.
Wena sobie poszła gdzieś w siną dal i nie można jej nadal zlokalizować.
Czas także nie chce się podwoić co do ilości godzin i minut.
Doba przestała mi wystarczać.
XXX
Dziwnym trafem odejście z bloga było łatwiejsze niż wrócenie.
Zastanawiam się czemu tak akurat jest,
Pamiętam swojego czasu ile to dumałam zawzięcie czy aby na pewno odejście od Karii jest pomysłem dobrym.
Pamiętam ile zbierałam się w sobie pisząc notkę pożegnalną.
Pamiętam jak to było kiedy chciałam tę całą szopkę odwołać i kryzys twórczy zażegnać.
A teraz co.
Teraz mam trudności z wpisaniem mojego loginu do konta blogowego, zalogowaniu się i wystukaniu choćby kilku podstawowych słów.
Nie umiem się zebrać w sobie.
I sama siebie przestaje poznawać.
Zmieniłam się?
  

piątek, 22 kwietnia 2011

w półśnie

Mam wrażenie że wszystko co robię i za co się zabieram nie jest tym czego bym naprawdę chciała.
Żyję w takim jakby pół-śnie; z pozoru wszystko zdaje się być idealne; studiuję, imprezuję, randkuję z K. .Uśmiecham się do wszystkich i wszędzie lecz paradoksalnie w środku czuję się wypalona jakby i nie czuję nic. Zobojętniałam jakoś na wszystko.
Na przyjaciół, znajomych, na rodzinę, na chłopaka, na wypadki drogowe, nawet na  najbardziej obleśne horrory, które jeszcze nie tak dawno temu powodowały u mnie odruchy zamykania oczu na każdą scenę z elementami krwi.
Wszystko mi jedno.
Co oglądam, co mówię, z kim się przyjaźnię.
Kogo… kocham?
XXX
Nie wiem co jest przyczyną mojego dziwnego stanu, być może ten wybuch nagły wiosenny tak na mnie wpływa. A może po prostu odezwały się we mnie pewne oznaki tęsknoty?
Przyłapuję siebie na dumaniu.
Na dumaniu o tym co by było gdyby.
Gdybym robiła wszystko spontanicznie tak jak mi serce dyktowało,
Gdybym nie słuchała się nikogo i niczego i twardo stawiała na swoim,
Gdybym miała jasno sprecyzowany cel do którego chcę dążyć i którego pod żadnym pozorem nie chcę zmieniać,
Gdybym, gdybym…
XXX
Mam przeczucie że zmierzam w niewłaściwym kierunku, że to co teraz robię nie jest tym na co naprawdę mnie stać. Czuję że powinnam się oderwać od tego wszystkiego i zrobić coś dla siebie zgodnie ze swoją nieprzewidywalną naturę.
Chcę uciec gdzieś, ale nie tak jak zwykle uciekam gdy się boję.
Chcę uciec by znaleźć siebie.
By odnaleźć dawną Karię…

sobota, 19 marca 2011

historia jednej znajomości…

A. i B. uchodzili za parę idealną.
W końcu 4 lata związku do czegoś zobowiązują.
Aż miło było patrzeć na ich razem, jak wspólnie żartowali, przekomarzali się i marzyli o wielkim domku z ogródkiem.
Nie sposób było sobie wyobrazić ich osobno, bowiem jak A. pasowała do B., tak on do niej.
Para idealna.
Prawie nigdy się nie kłócili, i prawie nigdy nie narzekali na siebie.
Do czasu…
XXX
Traf chciał że B. podjął dodatkową pracę i nie miał już tyle czasu dla A., a ta z racji nudów odnowiła dawne znajomości z grupą przyjaciół z czasów dzieciństwa. Wcześniej nie miała na ich towarzystwo czasu, mimo że mieszkają rzut beretem od siebie. Zawsze jej wymówką był B. i to że bez niego nie będzie balowała sama.
Teraz nie miała oporów co do samotnych wyjść z przyjaciółmi.
Imprezy, imprezy.
Dużo alkoholu i rozluźnienia.
Bez B.
A. przestało przeszkadzać że imprezuje sama, zwłaszcza że bardzo szybko nawiązała świetny kontakt z jednym z kumpli (dajmy na to że C) , w którym się skrycie jako dziewczynka podkochiwała. Teraz, przebywając z nim często sam na sam, dawne zauroczenie wróciło.
I co dziwne A. nie broniła się przed nim.
Spytacie co z B.?
Czy te cztery lata nic nie znaczyły dla A.?
Owszem znaczyły, miło było, ale cóż coś się wypaliło.
Teraz liczy się C., który również bardzo szybko zaczął odczuwać chemię do A.
I tak oto A. zerwała swoje idealne więzy partnerskie z B., by być z C.
I nie żałuje swej decyzji. Jest szczęśliwa. Promienieje.
XXX
Powiecie że A. zachowała się nie fer w stosunku do B.
Że nie powinna się zakochać w C.
Że powinna za wszelką cenę powstrzymać to, co zaczynała odczuwać do C.
Nie  mnie ją oceniać. Jednakże czy A. mogła być dalej z kimś, kogo nie kochała? Czy miała nadal oszukiwać swoje serce i myśli?  Czy miała się męczyć tylko dlatego by nie psuć tych 4 lat wspólnych z B.?
 
…Nie muszę mówić że B. bardzo to przeżył. I wciąż przeżywa. Nie może zapomnieć o A.
Jednakże  szanse na ponowne zejście się A. i B. są zerowe…
Dla wścibskich, historia owa dotyczy pewnych moich znajomych a nie mnie.

niedziela, 6 marca 2011

miła niespodzianka

Z racji że promotorka ciśnie na pisanie pierwszego rozdziału pracy magisterskiej (haha) a nowy semestr mocno daje po kości (czyt. referaty, referaciki, i referaciątka) na bloga oczywista czasu porządnego nie ma.
Wszelako wczoraj zatęskniłam za internetowym światem mej alter-ego, i zajrzałam na pokryty kurzem świat karii18.
I doznałam dziwnego złudzenia że widzę w rogu złotą gwiazdkę.
Przetarłam oczy raz i drugi, uszczypnęłam się tam gdzie światło nie dochodzi.
O losie, wzrok mnie nie myli.
Złota gwiazdka jak była tak jest. I nie znika.
Kolejne 10 minut przed komputerem spędziłam gapiąc się w monitor, i rozpamiętując dawne czasy świetności mego bloga.
Jednak to wyróżnienie, kolejne wyróżnienie od Onetowskiej władzy najbardziej połechtało moją osobą i sprawiło niekłamaną radość.
Miło że ciągle o mnie pamiętasz zacny Onecie, ja o tobie również nie zapominam i kiedyś znowu na pewno będę pisać regularnie.
Masz moje słowo. Howgh.
XXX
Chcę powiedzieć że w kwestiach sercowych jest już spokojnie.
Znajomość z P. (poznanym by zapomnieć o M2) okazała się być niezbyt interesującą relacją i z braku uniesień górnolotnych w ośrodku sercowym stwierdziłam że to bez sensu (czyt. rozeszło się po kościach jakoś w styczniu).
M2 natomiast powoli uchodzi w niepamięć, staram się nie wracać wspomnieniami do tego co było.
Myślę że wszystko ma swoją kolej rzeczy. Musiałam wycierpieć, musiałam go spotkać na sylwestrze, musiałam przekonać się że nie mogę dłużej śnić na jawie.
Tak po prostu miało być, bo nic nie dzieje się bez przyczyny.
Nasze 10 minut się skończyło  w sierpniu i nie ma potrzeby cofać czasu by wszystko naprawiać.
Żyje chwilą teraźniejszą, w czym pomaga mi bardzo niejaki K. (tak tak – nowy obiekt).
Jest dobrze.
Jestem spokojna, wyciszyłam się, znalazłam znowu radość.
XXX
  

sobota, 19 lutego 2011

jak otrzymać zaliczenie

Chwalebnie wszystko zaliczyłam.
Czuję się wybitnie mądra i elokwentna, gdyż po miesiącu siedzenia i odmóżdżania się (czyt. uczenia się tego co mi się na pewno nie przyda w życiu), wreszcie mam wolne.
Co prawda owo wolne jest pojęciem względnym gdyż tydzień ferii mija lada moment i od poniedziałku czeka mnie nowy semestr i porąbanym planem który się ciągle zmienia.
Interesujący zdaje się fakt czemu tak się dzieje.
XXX
Niektórzy ludzie są dziwni.
Nic nie robią cały semestr a potem nagle chcą mieć same 5 i 4.
Zaskakujące że na ogół jest to mało prawdopodobne.
Wówczas zaczyna się tzw. stosowanie metody „na oczy kota ze Shreka”. Ta innowacyjna, opracowana w USA formuła z zasady powinna być zawsze skuteczna. Niestety. Polscy wykładowcy są widocznie mądrzejsi i na widok szklących się gałek ocznych pukają się w czoło i pytają „co pani dziś brała?”
Kolejnym inteligentnym sposobem na wymuszenie zaliczenia jest poruszanie sumienia lektorów w typie „jak nie zaliczę to rodzina  mi się rozpadnie, babcia dostanie psychozy maniakalnej a rodzice wydziedziczą”. Osobiście radzę coś takiego testować tylko na podstarzałych, staruszkowatych osobach, którym częściej się może włączyć sumienie niż młodszym lektorom.
I najlepszy sposób na wyżebranie zaliczenia, stosowany często (o zgrozo!) na moim własnym wydziale. Skrót ogólny przedstawia się następująco: duży dekolt plus wysokie obcasy plus miniaturowa mini plus dyskusja że „pan się na pewno pomylił w punktacji, proszę sprawdzić jeszcze raz.” Uwaga, praktykować w obecności wykładowstwa płci męskiej.
XXX
Denerwuje mnie numerowanie notek, dlategoż porzucam to.
 

sobota, 15 stycznia 2011

14. tako rzecze studentka

Sesja, sesja tuż za rogiem już.
Czuje jej oddech na plecach. Owiewa mnie dookoła jak tabun kurzu i pyłu na drogach polskich w lecie.
Sesja, sesja…
XXX
Zapisałam się na zerówkę z pewnego przedmiotu co głównie bada zależności językowe na przestrzeni dziejów.
Oczekują ode mnie znajomości podziału języków świata ( ach pasjonujące zdaje się siedzenie nad dialektami eskimo-aleuckimi i dumanie nad przynależnością ich do pnia odmiany indiano-amerykańskiej…)
 Równie wspaniale się prezentuje uczenie się o klasyfikacji semantycznej i morfologicznej na świecie gdyż zagadnienie to jest takie frapujące i zniewalające że aż słów brakuje.
Dalej spozierają zza każdego rogu i czyhają na mnie wszelakie języki staro i nowoeuropejskie z różnego rodzaju podziałem m. in. na korzenie przodków i ich pociotków oraz zdolności takowych w posługiwaniu się mową czy pismem. 
I tak dumam nad tym dni już parę i zdaję się nie słyszeć donośnych okrzyków mych szarych komórek ” Po jakiego licha nam do wiedzieć???”
Ogólnie mówiąc sama zacznę posługiwać się zaraz jakimś suahili i będę w tej czynności wybitnie usprawiedliwiona.
Howgh.
XXX
Co do Sylwestra i całej otoczki noworoczno-imprezowej.
Oj działo się działo.
Na dokładny opis czasu mi brak, powiem może ogólnie.
Nie uciekłam od przeszłości na owej balandze.
Tak tak dobrze się domyślają przynajmniej niektórzy.
M2 się tam pojawił
(nie ważne że wcześniej deklarował iż NA PEWNO idzie gdzieś indziej z jakimiś kumplami).
Nie powiem że było mi łatwo się widząc go ponownie.
Poczułam się trochę jak bohater „Powrotu do przeszłości”.
 Głupie serce zareagowało jak zwykle głośnym stukotem, które pewnie było słyszalne w każdym zakątku pokoju.
Ale wracając do kwestii głównej…
Na imprezie jak to imprezie różne rzeczy się mogą zdarzyć.
Jednak mimo pewnych dwuznacznych sytuacji wynikających z nagromadzenia ilości bąbelków w szampanie i pewnej cytrynowej odmiany napoju wyskokowego, wszystko pozostaje tak jak wcześniej, czytaj: udajemy że nic nie było i nie będzie między nami.
Może to i lepiej…
On się pewnie już nie zmieni. Zawsze będzie uciekał od prawdy i od wyjaśnienia mi tych kilku podstawowych zagadnień które winien był poruszyć już dużo wcześniej…
 
o ciężka dolo…