piątek, 29 czerwca 2007

…zdałam:D…

Legalnie oświadczam wszystkim zainteresowanym, że posiadam już wykształcenie pomaturalne.
Obyło się bez większych komplikacji typu mdlenia, drgawek i wstąsów toksycznych :P
Przybyłam wcześnie i równie szybko wyruszyłam w drogę powrotną, tym razem już bez niepotrzebnych nerwów, które minęły jak ręką odjął.
W teczce kulturalnie spoczywają już potrzebne dokumenty, teraz pozostaje tylko czekanie na wyniki rekrutacji na studia…
Mam nadzieję że wszystko będzie na moją korzyśc ;P
 
…we are the champions… :D

poniedziałek, 25 czerwca 2007

…sądny dzień…

Już kilka tylko dni zaledwie pozostało do ogłoszenia wyników z maturalnego egzaminu…
Dawny niepokój z majowych dni, zapomniany chwilowo w wyniku ostatniego miesiąca czerwcowej swobody, powraca na nowo…
..jeszcze silniejszy.
Na dodatek dochodzą do niego stres i nerwy wyczekiwania na decydującą wiadomośc…
Zdałam czy nie?
Nie ukrywam że coraz bardziej znowu zaczynam się bac tego wszystkiego…
Przypominają mi się tak wyraźnie i dręczą złośliwie niektóre źle zaznaczone odpowiedzi podczas listeningu z ang., błędy stylistyczne w wypracowaniu z polskiego, czy wykres niepoprawnie zinterpretowany na biologicznym sprawdzianie…
I jak ja mam wytrzymac jeszcze 3 dni???
 
…biedna psychika każdego maturzysty…

czwartek, 21 czerwca 2007

…nie spojrzę wstecz…

Jeszcze dwa tygodnie temu byłam naprawdę załamana…
Rozpamiętywałam, rozmyślałam, miałam chorą nadzieję…
Kwiatuszkowe opisy wpędzały mnie w chęc krzyczenia, trzaskania, tupania, rzucania.
Nie potrafiłam logicznie myślec nad tym co bedzie, czy zapomnę, wybaczę.
XXX
Teraz jest lepiej. O wiele lepiej.
Nie bolą wspomnienia, serce nie kłuje żałośnie.
Wiem że tak po prostu musiało byc.
Nasze drogi prowadziły w różnych kierunkach bez szansy na to że kiedyś znajdziemy się na jednym końcu.
   
…it was not good, no matter-we had tried…

poniedziałek, 18 czerwca 2007

…rocznicy czas…

Dokładnie 365 dni, weszłam na stronę onetowego bloga, nie w celu czytania zwierzeń innych, ale po to, by założyć swój własny świat internetowych wspomnień.
Początki?
Były …śmieszne.
Niezbyt dobrze mianowicie orientowałam się w „adminowaniu”, więc przezkilka pierwszych dni eksperymentowałam z tłem, czcionkami, i badałam naswej osobie czy aby kolor różowy i malutkie literki nie spowodują uczytelnika bólu głowy i skrętu oczu.
I tak metodą „potencjalnego odbiorcy” doszłam do obecnego błękitu, który mimo dwukrotnej zmiany szablonu pozostał nadal.
XXX
Jednak czym byłby ten blog bez Was, czytelników?
NIektórzy są ze mną już od września ubiegłego roku, innych poznałam i nadal poznaję w międzyczasie tych 9 miesięcy.
I co z tego że nie znam Was osobiście?
Że nie wiem jacy jesteście w rzeczywistości?
Pisząc tego bloga przekonałam się, że umiecie pocieszyć , rozweselić , pożartować , czy doradzić...
Zupełnie bezinteresownie.
XXX
Przez cały czas trwania angielskiej historii byliście ze mną. Mogliście śledzić rozwój tej znajomości od początku do końca.
Prawie jak w Harlequinie?
Nie. Tę historię napisało życie.
Podobnie jak resztę mych twórczych notek.
XXX
Ten blogowy świat dał mi możliwośc spróbowania swych sił w pisaniu na tyle zrozumiałym, by inne osoby mogły to wszystko czytać.
Może spróbuję w przyszłości napisać coś na większą skalę? :P
  
…myślęże skoro po 365 dniach istnienia tego bloga żaden czytelnik nie dostałszoku myślowego ani psychicznego to z czystym sumieniem mogę pisać dalej…

piątek, 15 czerwca 2007

…klasowy zjazd…

Wcześniej dosyć sceptycznie podchodziłam do klasowych imprez.
Spytacie czemu?
Z bardzo prostego powodu.
Mianowicie na początku liceum, podczas obozu integracyjnego potworzyły się klasowe grupki.
Jedna-”pseudo elita”, druga-”zwyczajni”.
Jak można się logicznie domysłilać pierwotny odłam klasowy pozostawał i przez pierwsze 2 lata zawsze dawał się w jakiś sposób odczuć.
Atmosfera nieporozumienia utajonego, śmieszki, porozumiewawcze spojrzenia…
Nic więc dziwnego że kiedy organizowane były dowolnego rodzaju wypady klasowe każdy trzymał się swojego terytorium przynależności.
Owszem, można było spróbować na upartego „przekraczać granicę”, ale  dopasowywanie się do „elity” nigdy nie było całkowite.
XXX
W klasie 3 zmieniło się wiele.
Dawne lody zniknęły.
Z chwilą zakończenia roku szkolnego licealnego i 2 tyg. wakacyjnej laby, każdemu z dawnego bio-chemu zaczęło brakować warzywnej spoleczności.
XXX
Wczorajsza impreza w domu jednej z koleżanek była najlepszym dowodem na to że jesteśmy mimo wszystko zgrani.
Co z tego że burza z gradobiciem przeszkodziła w nastrojowym siedzeniu na dworzu i dawaniem możliwości podsłuchania dziwnych aluzji przez okolicznych sąsiadów.
Te 5 godzin połączone śmiechem, robieniem zdjęć, sprzeczaniem się czy po prostu wariackim gadaniem jednej osoby zagłuszanej przez kolejną, były warte wcześniejszych skoków przez kałuże w strugach czerwcowego deszczu i szukaniem wiadomego miejsca odbycia spotkania.
Toasty, żarty aż do łez…
Kręcenie zawieszoną lampą w celu uzyskania dyskotekowego efektu…
Próba wychodzenia i wchodzenia prez okno dla sprawdzenia wytrzymałości ramy okiennej..
XXX
Jedyne co można zarzucić Pani gospodyni to fakt, że..przesadziła z ilością podawanego jedzenia.:P
Pożywienia było tyle jak dla stada wygodniałych zesłańców z Syberii a nie dla kilkunastu ludzi z bio-chemicznej klasy.:P
  
…Atmosfera rozluźnienia trwała aż do chwili powrotu wieczorową porą, gdyż wypatrywanie późnego środka transportu ze świadomością obecności okolicznych dresiarzy było czynnością naprawdę wielce emocjonująca…:P

poniedziałek, 11 czerwca 2007

…wąglik z torebki…

Jak ja lubię te blogowe zabawy i zarażanie innych osób na forum publicznym…:P
Tym razem lustracja dotyczy zawartości pewnej nieodłącznej rzeczy kobiecej-mianowicie torebki.
Co w niej mam?
Chwila…
 Zajrzę…i widzę…BAŁAGAN, a w nim:
-5 starych biletów autobusowych z datą przestarzałą i poszarzałą, co kasowane były po parę razy gdyż wyjątkowo wtedy widocznie zapomniałam o pojęciu „kontroler” , stawiając adrenalinę na pierwszym miejscu,
-roletkę Pur Blanca,
-roletkę Celebre,
-rozwalony cyrkiel z dyndającą nóżką naostrzoną,
-liniijkę ze ściągami deklinacji z łaciny,
-wizytówkę dla posiadacza soczewek od firmy Johnson & Johnsons z komunikatem: UWAGA NOSZĘ SOCZEWKI KONTAKTOWE,
-niebieską, czerwoną i żółtą kredkę,
-trzy obrazki zaświadczające o udziale w rekolekcjach, których to kolekcjonowania zarządał w marcu ksiądz religijny, ale zapomniał widocznie o zabraniu ich,
-telefon komórkowy, jeśli pamiętam i wezmę go ze sobą jak gdzieś wychodzę,
-etui na okulary w razie nie założenia soczewek,
-bilet miesięczy,
-legitymację,
-gumę Winterfresh,
-jakiś notatnik z długopisem,
-zielony kamień awenturyn.
XXX
A kolejni lustracji zostaną poddani: Szary anioł (Greey Angel), Cinderella, Kakaowa, Flo.
a że przeglądów nigdy za wiele w ramach promocji także Malena i Kinia :P
  
…Ale najchętniej spytałabym się *pani Sochackiej co ona ma w torbie:PP…
PS.Apropo patrzę na zegarek i jeśłi się nie mylę mija 85 godz. bez patrzenia na czyjś opis
:D
*dla niezornientowanych w politycznych sprawach, ta dostojna dama rozpoczęła „teletubisiową aferę” :P

czwartek, 7 czerwca 2007

…kwestia przyzwyczajenia…

Jednak wytrwanie we wcześniej zamierzonym postanowieniu o całkowitym wyłączeniu z pamięci pewnej osoby nie jest rzeczą łatwą.
Po upływie trzech dni kiedy to rzeczywiście na użytkowej liście kontaktów na gg. nie było widać jego numeru, ciekawość ludzka wzięła górę…
…i ponownie 7 znanych już na pamieć cyferek wróciło na dawne miejsce, tym razem jednak jako bardzo bezosobowa brzmiąca nazwa „ktoś”.
Nie chodzi o śledzenie jak ta „kwiatuszkowa znajomość” się rozwija, czy w ogóle coś z niej będzie…
Chyba to wynika z kwestii przyzwyczajenia, które od 5 zgoła miesięcy nieustannie, o różnych porach dniach, tylko po to kazało mi materializować się na gg. by wyhaczaćmoment kiedy to K. będzie „on line”.
XXX
Swoją drogą, bystrym okiem krótkowidza soczewkowego nolens volens, widzę że od tyg.  opisy na gg. pewnej osoby świecą pustkami jak zwykle.
Żadnych „kwiatuszków”, „skarbów” czy czegoś podobnego w romantycznym stylu..
Jakiś wniosek?
Nie. Brak.
Nie chcę nic dochodzić, analizować, ani mieć nadzieje znowu.
Szkoda nerwów, czasu, bo ang. znajomość wznawiana od początku nie powtórzy się już nigdy.
 
…metaforycznie ujęta  historia z kolegą z kursu, zapisana  została na stronach tego bloga, której początek -”pierwsza randka” oraz koniec „nie umiem się zakochać” został symbolicznie uwieczniony za sprawą wyróżnień Onetu…

poniedziałek, 4 czerwca 2007

…tyle siły mam…

Myślałam, że będzie gorzej…
…o wiele ciężej…
Ale gdybym powiedziała, że mam złamane serce na amen, to byłby paradoks szyty grubymi nićmi.
Owszem, jest mi nadal przykro i pamięć o pewnym nietakcie wciąż jest o głębokiej sile rażenia, ale staram się nie myśleć o tym, co było w grudniowym czasie dwóch romantycznych wręcz tygodni…
… obietnice, nadzieja, czekanie, co miały czekać aż fundament przyjacielski dwojga ludzi z kursu ang. przerodzi się w coś mocniejszego niż zwyczajna „znajomość „ .
I nie wpisuję już maniakalnie pewnego numeru gg. z powrotem do listy kontaktów, by śledzić czy „kwiatuszkowanie” ustało…
…czy może pojawi sie słowo „przepraszam” lub „żałuję”…
XXX
Czy gdybym cofnęła czas postąpiłabym tak samo? Znowu zaufała?
Myślę że…nie wiem…
XXX
Mimo wszystko sprawdza się odwieczna teza, że uczestnictwo w zdarzeniach,które są ciężkimi przeżyciami, daje lekcje na przyszłość. Pozwala  na wyciągnięcie wniosków…analizę niekorzystnych sytuacji by drugi raz nie powtórzyły się już nigdy więcej…
Oby.
 
…może kiedyś będę w stanie spojrzeć w  przeszłość i powiedzieć  „wybaczam”…