Nie jestem w gorącej wodzie kąpana.
Kiedyś, może i byłam narwana, chcąc wszystko na "już", ale teraz, przed wiekopomną 30-stką, łapię się wielokrotnie na tym, że mój wewnętrzny chaos i pęd się uspokoił i wyciszył.
Wolę chłodny strumień czasu, który przepływa jednostajnie i płynnie, nie burząc niczyjej harmonii.
Dlatego, jeśli coś się dzieje za szybko, niszcząc moją koncepcję naturalnej kolei rzeczy - denerwuje mnie to niezmiernie.
XXX
Czemu o tym wspominam?
Ano temu, że szanowny osobnik wspomniany w poprzednim poście wszystko chciałby od razu.
Tu pojedziemy, to zrobimy, to zjemy/wypijemy.
Z początku miło było słyszeć jakie to wielkie plany ma w zanadrzu, ale gdy to zaczęło być wręcz codziennie, do tego nienaturalne i natarczywe, od razu zapaliła się we mnie lampka ostrzegawcza, każąca dyskretnie, acz stanowczo zdystansować się do tej całej relacji.
I gdy tylko ochłonęłam nieco z pierwszego zauroczenia, doszło do mnie, że tak naprawdę nie chce ładować emocji swych ani angażować się w coś takiego.
To nie jest ta przysłowiowa opoka, której obecnie tak potrzebuję, ale kruchy lód, granat, który może wybuchnąć w każdej chwili.
A to mi akurat w tym momencie jest najmniej do szczęścia potrzebne...