piątek, 14 stycznia 2022

Ciąża w Polce - to się nie opłaca...

Piszę tę notkę napędzana takimi emocjami, że najchętniej bym pluła, kopała i wrzeszczała na wszystko oraz wszystkich...

Czuję się oszukana, wydymana, przetrawiona, przemielona przez krowę niczym zeszłoroczna trawa z łąki.

Czemu?

Ano temu, że okazało się, iż moja wypłata na świadczeniu chorobowym l4 jest tak śmiesznie niska, że nic tylko zacząć jeść suchy chleb dla konia i popijać wodą.

Dowiedziałam się mianowicie, że z mojej kierowniczej pensji, jaką miałam przez ostatnie dwa lata, do wyliczeń na l4 na ciążę, wchodzi tylko pensja zasadnicza, która nawet nie jest równa obecnej najniższej krajowej. 

Moje zdenerwowanie i irytacja i niezrozumienie spotęgowane są tym, że przez ten cały czas pracy miałam przelewaną wypłatę, która składała się z pensji zasadniczej i premii regulaminowej. Nie było to w żaden sposób dzielone, ani rozliczane osobno; wszystko szło jedną transzą, jako cała kwota. Od tego oczywiście były odprowadzane wszelakie podatki, składki itp...

Dlaczego więc, gdy uczciwie i należycie przeszłam na l4 na ciążę potwierdzoną zaświadczeniem lekarskim, nie należy mi się owa premia regulaminowa? Nie wiem...

Z moich drążeń tematu odnośnie tego, co finansowo przysługuje kobiecie w ciąży wynika, że wynagrodzenie w tym czasie powinno być równe średniej z ostatnich 12 miesięcy. Moja więc pensja, jaka namacalnie wpływała na konto, składała się przecież łącznie z tej zasadniczej i regulaminowej.

Czy więc siłą rzeczy nie tak powinna zostać rozliczona obecna moja wypłata jako średnia z tego, co mi przychodziło faktycznie na konto???

Będę próbowała ze wszystkich sił i z różnych źródeł uzyskać odpowiedź na moje pytanie, bo nie odpuszczę tego, oj nie!

wtorek, 4 stycznia 2022

Wielka Nowina!

 Zacznę od tego, że długo wstrzymywałam się z napisaniem tego postu, chcąc być w 100% pewną, że wszystko jest ok i tzw. newralgiczny okres już minął.

Nie macie pojęcia, ile czekaliśmy z mężem na ową radosną nowiną, gdy to ponad już rok temu, odstawiłam tabletki hormonalne: Klik! i Klik! i zaczęliśmy starania o powiększenie naszej familii.

Czas ku temu był już najwyższy, bo w lipcu tego roku skończyłam 33 lata i młodsza już nie będę... Czułam też w sobie, tak jakby w podświadomości, że to jest właśnie ten moment, że trzeba działać, że im szybciej, tym lepiej.

Moje kuzynki już dawno potomstwo mają - zaszły w ciążę praktycznie zaraz to ślubie - i to wcale nie pojedyncze, a u mnie jakoś takoś od ślubu nic się w tej kwestii nie działo.

Na całe szczęście dokładnie po roku czasu od starań, gdy to zaczął spóźniać mi się okres i kompletnie zmieniły mi się smaki - przestały mi bowiem smakować słodycze i ukochane, ciemne piwo - okazało się, że tym razem się udało i test ciążowy oraz następująca po nim wizyta u lekarza potwierdziły, że nasza Mała Fasolka się zadomowiła. 

Na razie jeszcze za wcześnie mówić o płci, nie wiem też czy chcę taką informacją od razu się tu dzielić, czy poczekać jeszcze trochę. Będę na pewno relacjonowała swoje samopoczucie i ciekawe zachcianki smakowe, bo to temat jak rzeka.

Mam też teraz dużo czasu dla siebie, gdyż od grudnia przeszłam na L4 i mogę spokojnie odpoczywać i rosnąc w siłę (czyt. wszerz).

Także moi mili, meldujemy się w dwupaku!

Czy są tu jakieś przyszłe mamy?