wtorek, 29 września 2009

…żyję…

Przez ostatni tydzień nie dawałam znaku życia gdyż pracuję znowu i randkuję sobie w chwilach wolnych.
I tu jestem całkowicie usprawiedliwiona że was nie odwiedzam bo co jak co ale randkowania i pracowania każdy człek potrzebuje do życia.
Co do handlu obuwiem jutro pozostał ostatni dzień. Więcej tam wrócić nie chcę.
Za dużo nerwów i stresu mnie to kosztuje.
Ekipa bowiem starych sprzedawczyń odeszła a jej miejsce pojawiły się stare przemądrzałe baby co się mądrzą i mnie krytykują. Mnie co pracuje dłużej od nich w branży.
Jeśli nie dostałam paranoi to tylko dlatego że mam mocną psychikę…
 
…jeden z amantów ewidentnie zna się na sztuce wywoływania motylków.
Ciekawe jak on to robi. Czary?…

poniedziałek, 21 września 2009

…znowu sklep…

Szanowny sklep obuwniczy, w którym pracowałam dwa miesiące prawie, najwyraźniej się bardzo za mną stęsknili, gdyż znowu w nim pracuję od dwóch dni. Pracowałabym już wcześniej, bo dwa tygodnie usiłował się ze mną skontaktować ten sklep telefonicznie a ja nie odbierałam bo zwyczajnie nie usłyszałam telefonu. Dopiero na kolejnym rande-vu z amantem (tym od zakupów i złamania zasady czwartej randki) odebrałam telefon od kierowniczki sklepu, i to tylko dlatego, że amant ma słuch lepszy od mojego i usłyszał dźwięk dzwonka wydobywający się z mej keiszeni spodni (!).
Tak więc moja obecność na blogu znowu się zmniejszy niestety.
Bo sobie handluję.
Nerwowo jest i stresowo.
I ogólnie mówiąc nie chce mi się harować jak wół, ale że mam straszną ochotę na pewne perfumy, to sobie tak motywuję ciągłym gadaniem że pracując zarobię na nie.
Bo amanci mi kupić ich nie chcą.
Jak mogą no.
  

poniedziałek, 14 września 2009

…zasada czwartej randki…

Wiadomo, że na pierwszej randce płynów ustrojowych (czyt. całowania się) nie należy uprawiać, bo cała tajemnica owej czynności polega na tym, by dojrzewała w czasie, by można było z niepokojącym biciem serca oczekiwać tej wiekopomnej chwili, gdy usta do ust się zbliżą i zaczną produkować różne sygnały o częstotliwości niesłyszanej dla ludzkiego ucha.
Zatem kiedy jest najbardziej odpowiednia pora do wyżej wymienionego zajęcia?
XXX
Każdy ma na pewno swoją taką wewnętrzną barierę, która mu mówi że to jest taki moment na całowanie,i można działać. Oczywiście, zależne to jest od okoliczności towarzyszących (nastrój odpowiedni, aura, osoba, miejsce i czas). Ja jednak kiedyś ustaliłam sobie takową granicę randkowych spotkań, po której dopiero całowanie może nastąpić. Wynosiła ona bowiem 3 spotkania. Dopiero na tym czwartym meetingu pozwalałam sobie na romantyczne cmok-cmok.
Nie wdając się w zbytnie szczegóły co do moich różnych randek, mogę przyznać że zwykle się tej zasady swojej trzymałam. Owszem, były dwa razy chwilę, zwątpienia, że sama miałam ochotę na pocałunek wcześniej niż na czwartym spotkaniu ale to były sporadyczne wyjątki, których zew tłumiłam jakoś sukcesywnie.
Wyjątki jednak się zdarzają zawsze od reguły.
Raz złamałam bezczelnie powyższą zasadę czwartek randki, gdyż z pewnym osobnikiem całowałam się już na pierwszej. Jednak ta znajomość nie miała żadnych perspektyw przyszłościowych, gdyż osobnik ów całowanie traktował jako kolejną zdobycz, gdyż co jak co ale randkować to on lubił (nie koniecznie z tą sama osobą), o czym dowiedziałam się potem od życzliwych źródeł informacyjnych.
XXX
Drugi raz złamałam tę zasadę parę dni temu.
Na trzecim spotkaniu już bowiem.
Z amantem.
Tym od wytrzymałości psychicznej chodzenia od sklepów.
I kurcze powiem wam… że nie żałuję.
Zasady są przecież po to, by je od czasu do czasu łamać.
 
… co będzie dalej, to sama u licha nie wiem. Bo dylemat między dwoma amantami nadal jest. A się nie rozdwoję przecież…

sobota, 12 września 2009

…koniec dylematu…

Przez ostatnie miesiące, jak wiecie, byłam pochłonięta kwestią wyboru nowego absztyfikanta spomiędzy zacnego grona szanownych amantów różnej treści.
Z owego grona po selekcji wstępnej zostało ich w liczbie dwóch co poniekąd zadanie dokonania wyboru powinno ułatwić.
Nic bardziej mylnego.
Łatwo wcale nie było z tą kwestią, gdyż raz jedna szala przechylała się na korzyść jednego a raz drugiego, zgoła tak do siebie panów niepodobnych.
Jeden blondyn drugi brunet.
Wyższy o 20 cm, wyższy o  15 cm ode mnie.
Mieszkający bliżej i dalej mnie.
W okularach bez okularów, mimo że nosić powinnien.
Z siostrą, z bratem.
Rąbnięty, raczej opanowany.
Chudszy, grubszy.
Tych cech różniących mogłabym wyliczać bez końca…
XXX
Kiedy już byłam bliska załamania psychicznego i gorliwej chęci powiedzenia im obu słów niekulturalnych zmierzających do celu odczepienia się ode mnie, nagłe olśnienie przyszło.
Pojawiły się motylki, co zaczęły podfruwywać na widok jednego z panów amantów.
Śmiem twierdzić że były one wynikiem tajnego znawstwa mocy magicznych, którą to wiedzę na ich temat posiadł w sposób nader udany ów amant.
Tak więc kwestia dylematu się rozwiązała w sumie sama.
Informuję zatem wszystkich uroczyście że ma osoba już do wzięcia nie jest.
Ktoś się bowiem wycwanił i mnie zajął.
 

czwartek, 10 września 2009

…panowie amanci…

Od czasu rozstania z szanownym absztyfikantem, jakie miało miejsce trzy miesiące temu, pojawiło się już kilku pretendentów do zastąpienia jego miejsca. Różni byli oni. Jedni bardziej przystojni, inni mniej, z poczuciem humoru lub z całkowitym jego brakiem, gadatliwy i milczący. Może przybliżę pokrótce niektórych z nich.
XXX
Amant numer 1, pojawił się zaledwie w dwa dni po zerwaniu z absztyfikantem. Zapoznałam się z nim na pewnym serwisie internetowych znajomości. Zaczęliśmy konwersację na komunikatorze gg, i wszystko wskazywało na to, że trafił swój na swego. Dobrze nam się rozmawiało, tematy, jakie były poruszane nie nudziły, a ciekawiły. Po tygodniu rozmów na wirtualu zdecydowaliśmy się na spotkanie w realu.
Pełna emocji wyczekiwałam ów dzień meetingu, a  kiedy wreszcie wreszcie takowy nastąpił oczyma wyobraźni widziałam już siebie i amanta przebywających w środku czerwonego serca przebitego strzałą Amora i szepczących sobie czułe słówka do ucha.
Cóż, los jednak bywa perfidny. Szok jaki doznałam po usłyszeniu głosu amanta, kiedy ten się przedstawił już na żywo w miłej scenerii pewnego centrum handlowego, stanowczo obudził mnie z majaków sennych. Spytacie jak to. A tak to. Amant najwidoczniej, mimo słusznego wieku 23 lat nie przeszedł był jeszcze mutacji, albo przeszedł ją z dziwnym wynikiem. Głos jego przypominał bowiem skrzeczenie żaby, którą ktoś chce nadmuchać przez pewien otwór w ciele. Zatem choćby nie wiem jak amant był przystojny, sam fakt takowego głosu stanowczo odtrącił mnie od jego skromnej osoby. Po tym jednym spotkaniu zerwałam wszelakie kontakty z amantem, mimo jego natarczywych telefonów i sms w typie „Kario co byś powiedziała na kolejne spotkanie?”.
Amant numer 2, również zapoznany przez ten sam serwis internetowy, sprawiał wrażenie przebojowego maczo, któremu żadne kobiece tajnik osobowości nie są obce. Zaskoczył mnie swoją pewnością siebie, kiedy oznajmił że z nim się nudzić nie można. Po takowym oświadczeniu, sami rozumiecie, musiałam się zgodzić na spotkanie na żywo, by się przekonać osobiście czy to o tym braku nudy w towarzystwie amanta, nie był czasem czystą przechwałką. No i się nie nudziłam. Jego głos z delikatną nutą humorystyczną i kpiarską też był w porządku. Całe 5 godz spędzone w jego towarzystwie minęło bardzo szybko i kiedy na zakończenie miłego dnia odprowadził mnie na przystanek i spojrzał prosto w me oczęta zdawałam się czuć zaczątki przysłowiowych motyli w brzuchu. Umówiliśmy się wtedy na kolejne spotkanie. Podświadomie mówiłam sobie „Kario a to może właśnie ten?” bo nie miałabym nic przeciwko temu blondynowi wysokiemu o błękitnym spojrzeniu, co jednym ironicznym zdaniem poprawiał mi humor od razu. Kolejne spotkanie nastąpiło dopiero po jakimś miesiącu od tamtego pierwszego. I mimo, że nadal było miło i sympatycznie, coś się jakby zmieniło. Może ze względu na upływ czasu, przestałam widzieć w owym amancie idealnego kandydata na nowego absztyfikanta. On najwyraźniej podzielał może odczucia i zamiast namiętnym pocałunkiem,  pożegnaliśmy się jak przyjaciele. Kontakt nadal utrzymujemy, ale o kolejnym spotkaniu nie rozmawiamy.
Amant numer 3, starszy o kilka lat, poważny człowiek pracujący, przypadł mi do gustu z tego względu że miał podobne poczucie humoru jak ja. Przegadaliśmy wiele godzin na gg, sprzeczając się i doigrywając sobie nawzajem. Planowaliśmy spotkanie, podczas którego, spróbujemy wszystkich potraw w McDonaldzie. Cóż, na planach się skończyło. Z niewiadomej przyczyny coraz rzadziej gadaliśmy, aż w końcu kontakt się urwał całkowicie. I tylko los zna odpowiedź dlaczego.
Amant numer 4, rówieśnik mój, człowiek z pozoru skryty w sobie i zamknięty, po bliższym poznaniu dopiero pokazuje swą naturę. Ponad miesiąc czasu zwierzał mi się ze swoich problemów natury męskiej (brak dziewczyny, samotność, nuda, niezrozumienie wśród kolegów). Czułam się trochę jak pani psycholog udzielająca rad. Co dziwne o przyszłym, potencjalnym spotkaniu randkowym nie konwersowaliśmy wcale, gdyż życiowe rozmowy dogłębnie nas pochłonęły. Przyjemnie się z nim rozmawiało, bo nie ma to jak poznawanie ludzi zamkniętych w sobie. Amant miał ciężki charakter, poczucie humoru wybredne, jednak mimo to coś przyciągało do niego, może zgodnie z zasadą że „Króliczka trzeba gonić”. Miłe konwersacje wieczorową porą skończyły się po jakimś czasie wyznaniem że ma już dziewczynę od niedawna. Dobrze było dowiedzieć się tego po ponad 30 dniach konwersacji, kiedy to wolał udawać wybitnego samotnika niż zajętego osobnika. Wściekłam się z początku na jego dwulicowość, ale nadal z nim pisze, może już nie w takiej częstotliwości jak dawniej ale raczej w ramach filozoficznych dyskusji.
XXX
Panowie amanci wymienieni wyżej zostali zapoznani jakiś czas już temu. Z jednymi kontakt utrzymuję nadal, z innymi niestety już nie. Co do amantów teraźniejszych, takowych jest dwóch. Jednego z nich poznaję już od ponad dwóch miesięcy (to ten, z którym drugie spotkanie mające miejsce jakiś miesiąc temu opisałam tu na łamach bloga, więc nie jest wam jego postać obca), drugi z amantów się pojawił dość niespodziewanie.
Co do prezentacji tego drugiego, musicie nieco poczekać cierpliwie, gdyż teraz (po także drugim spotkaniu z nim) mogę powiedzieć tylko tyle, że z nim się nudzić nie można, o czym świadczą bolące mnie mięśnie twarzy. Ale nie przez to że ów amant walnął mnie czymkolwiek (to raczej ja go przez przypadek niechcący trąciłam ręką tam, gdzie nie powinnam) ale dlatego, że przez 6 godzin się non stop śmiałam. I należy mu się szacunek, że wytrzymał ze mną długie tournee po każdym sklepie w centrum handlowym, w poszukiwaniu sukienki letniej. I wcale nie narzekał, kiedy po dwa razy wracałam do pewnego stoiska by rozmarzonymi oczętami popatrzeć się na kieckę za prawie 200 zł.
  

poniedziałek, 7 września 2009

…wrześniowe dni…

Zaczęła się przysłowiowa nuda.
W pracy mnie nie chcą, gdyż pewnie byłam za genialną sprzedawczynią i robiłam im konkurencję (i to mówię całkiem serio, gdyż najwięcej sprzedawałam butów).
Praktyki skończyłam, wpis zdobyłam, nie mam co korektorować.
Na działkę nie pojadę, bo przystojnych sąsiadów brak w okolicy, a ci co byli już pojechali.
W domu z kolei króluje brat i jego nerwicowe stany przed egzaminem na prawo jazdy. Myślał bowiem że jest genialny i egzaminatorów nie potrzebuje aby się nauczyć jeździć ale się pomylił nieco, gdyż nie wiedział na pierwszej jeździe nawet jak samochód zapalić. Egzaminator na to stwierdził dobitnie że za mądry to on nie jest. Bratu się to nie spodobało i się zamknął w sobie. Otwiera się tylko na komputerowe gry i używanie sformułowań niekulturalnych o instruktorze, który mu taką przykrość zgotował.
Tak wiem biedna urażona ambicyja mego brata legła w gruzach. I ja jako siostra powinnam go wspierać na duchu a nie wyśmiewać się z niego.
Bezczelna jestem.
 
…wiecie że energia elektryczna to całkiem ciekawy temat do rozmów swoją drogą?…

sobota, 5 września 2009

…dzień bloga…

Diablikowa siostra mnie nominowała zatem trzeba coś napisać o pisaniu.
Pisaniu bloga oczywiście.
Cóż, pomijając standardową formułę tych trzech rubryk napiszę to po swojemu bo schematy są po to by je łamać.
XXX
Blog jest moim drugim ja, miejscem gdzie jestem sobą, wolną od stresu dnia codziennego, dziwnych koleżanek i reguł dobrego zachowania.
Tu mogę się otworzyć, tu mogę harmonię znaleźć wśród was, wśród blogowych towarzyszy braci, sióstr.
Nigdzie indziej takiej atmosfery nie ma jak tu w tym wirtualnym świecie, co jest prawie o krok na wyciągnięcie ręki. Wystarczy tylko Internet i chwila wolnego czasu by zapomnieć o realnym życiu i poczuć smak innej egzystencji. Blogowej egzystencji.
Kocham to miejsce, każdą literkę, każdą głoskę, każde zdanie wystukane na klawiaturze komputera.
Chciałam kiedyś usunąć bloga, chciałam znowu być tylko Katarzyną, ale nie mogłam.
Zew Karii był silniejszy. I wygrał.
XXX
Kogo wyróżnię?
Ciężko wskazać u licha.
Ale się postaram.
Moa – siostra, kochana, cierpliwa, wytrwała.
Magik – mimo, że mu światło elektryczne z żarówki przygrzało nieco, to i tak jest najlepszy na poprawienie humoru.
Diablik – siostra druga z kolei. Też kochana.
Paweł – utalentowany opowiadaniopisarz. Kiedyś zrobię mu konkurencję.
Alicja – bo mnie zawsze rozwali historiami ze swego życia
 

czwartek, 3 września 2009

…chatka dla żaka…

Wiadomo że najlepszy klimat do ciężkiej nauki jest w swym własnym, domowym pokoju, w zaciszu własnego domostwa z własną szklanką na kolanach i własnym laptopem w pogotowiu.
Niestety, nie wszyscy żacy mają takowe szczęście by rozkoszować się możliwością komfortowego mieszkania z rodziną i bycia w ciepełku stadnym, gdyż odległe o paręset kilometrów uniwersytety stanowczo uniemożliwiają codzienny dojazd tysiącom studentów w te i we te na daną uczelnią.
Co zatem pozostaje?
Wynajmowanie lokum.
Z tym z kolei też jest problem nie lada.
Gdzie bowiem najlepsze takowe mieszkanie można znaleźć?
 Opcji jest dużo. Gazety, internet, dalsza rodzina.
Do wyboru do koloru.
Niestety.
Zawsze trzeba liczyć się z tym, iż ciężko idealny kąt dla siebie znaleźć. Czemu?
A z bardzo prostego powodu.
A to cena będzie za wysoka, a to współlokatorzy niefajni, a to gospodarz niesympatyczny, albo z kolei sąsiedzi nie za bardzo kulturalni.
Trzeba wielkiej dozy cierpliwości i mocnych nerwów i być „gotowym na wszystko” podczas poszukiwania lokum.
XXX
Ja na szczęście nie wynajmuję jeszcze od nikogo mieszkania, gdyż dobrym trafem studiuję w mym rodzinnym mieście.
Słyszałam jednak wiele interesujących historii od koleżanek i kolegów, których los z odległych miejscowości przywołał na studia różne.
Wystarczy chwilę posłuchać barwnych opowieści by dosłownie krew stanęła w żyłach.
Przez historię o sąsiedzie podglądaczu, co przez okno próbował umilać sobie czas wypatrywaniem koleżanek wynajmujących lokum na parterze, o gospodarzu co wypominał nadmierne zużyte światło koledze i kazał mu gasić żarówki o 22 w nocy, o gospodyni co w lodówce przypinała karteczki z własnością poszczególnych produktów co do kogo należy, po usilne próby podrywu koleżanki przez pewnego syna gospodarza.
  
…tak więc rada dla tych przyszłych studentów, co będą szukać mieszkania.
Nudzić się na pewno nie będziecie…