środa, 29 kwietnia 2009

…hej na majówkę!…

Wybywam sobie bezczelnie jutro na dni parę w celu majówkowania i zatem was zostawić muszę.
Nie bójcie się, wrócę.
O ile nie zabłądzę gdzieś ze swoją grupą.
Tak więc do usłyszenia.
Życzcie mi słońca, mało alergenów, dużo ciepłej wody i braku insektów.
 

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

…byłam anorektyczką…

To nieprawda że na anoreksję zapadają tylko osoby z kompleksem grubasa i niskiej wartości.
To także nie to choroba jedynie rozpieszczonych jedynaków, pragnących zwrócić na siebie uwagę wiecznie zajętych rodziców.
Mogę potwierdzić na własnym przykładzie.
Zdziwieni?
Tak byłam anorektyczką…
 Choć od tych wydarzeń minęło ponad 5 lat, to gdzieś jakaś nikła świadomość tego co było wciąż tkwi w jestestwie mym głęboko gdzieś nadal…
XXX
Nigdy nie należałam do osób strasznie  puszystych. Miałam jedynie co najwyżej lekkie parę kilogramów za dużo, których to naddatków nigdy nie traktowałam jako coś ujemnego. Dobrze mi było we własnej skórze i w apetycie który skromnie mówiąc za mały nie był .
 
Wprawdzie czasami od niektórych ciotek, i pociotek zdarzało mi się słyszeć coś niecoś o moim nadmiernym „tłuszczyku” ale uwagi te przechodziły mi prawdę mówiąc koło nosa. Podobnie jak przytyki mamusi co nie chciała by w niedługim czasie doszło do tego że jej córeczka wyjadła całą lodówkę i dyskretnie mówiła mi o powstrzymywaniu apetytu.
Koledzy i koleżanki w szkole także nie dawali mi nigdy wprost do sugestii żem za bardzo przy kości. Jedynie przy wspólnych zabawach na wf i ćwiczeniach integracyjnych, Karia była wybierana jako ostatnia i zawsze to jej się dostawało że sknociła zagrywkę albo że do piłki nie dobiegła w czas.
Wszystko się zmieniło kiedy w edukacji szkolnej doszłam do klasy 6 podstawówki.
Zaczęłam zauważać swoją nadmierną puszystość w porównaniu z innymi koleżankami, które niespodziewanie jawiły mi się jako ideały.
To był pierwszy impuls do zaczęcia kuracji odchudzającej.
Drugim impulsem stało się przezwisko wymyślone przez moich kolegów z klasy,którzy inteligentnie zamiast mego imienia używali miłego określenia”Kachna grubachna”…
XXX
Jakie było ich zdziwienie gdy po dwóch miesiącach z Kachny-grubachny stałam się Kachną-chudziachną.
Tak to był pewien rodzaj samozaparcia, który przez ponad pół roku kazał mi stosować drakońskie diety,wymyślone przez mą skromną osobę.
Na śniadanie konsumowałam pół kromki chleba, podobnie jak na kolację. Na obiad z kolei uparcie jadłam dwa kartofle lub jedną chochelkę zupy.
Poza tym wszystkim ćwiczyłam intensywnie niezliczone przysiady, pompki, podskoki, wyrzuty etc.
Tabletki na przeczyszczenie i lepsza przemianę materii były również moim środkiem zapobiegawczym.
To było coś nad czym miałam kontrolę co było tylko i wyłącznie moje.
Nie oceny, nie dobre zachowanie, nie ciuchy.
Ale moja własna aparycja, moje utracone kilogramy, mój nowy wizerunek,kiedy to okrągłe policzki ustępują miejsca wystającym kościom policzkowym a oponki z brzucha idą sobie hen hen daleko wypierane przez płaskość.
Co na to rodzice?
Z początku cieszyli się że ich córeczka zmienia swój jadłospis i zaczyna dbać o linię.
Jednak szybko to zadowolenie zmieniło się w przerażenie gdy podczas kontrolnego ważenia w przychodni okazało się że Karia z 53 kilo przy wzroście 157 waży nagle 42 kilo i ciągle odmawia spożywania swoich porcji z dawnym apetytem i chęcią.
Posiłki stały się dla mnie istną męką. Nie cierpiałam rodzinnych obiadów, ani wypadów ze znajomymi na pizzę czy na frytki. Wszyscy zamawiali tuczące smakołyki a Karia dłubała widelcem w najmniej kalorycznej sałatce.
Skąd wiedziała że to najmniej kaloryczne? A bo tablice z kaloriami znała niemal na pamięć. Wystarczyło jedynie dodawać określone produkty do siebie i każde danie miało się idealnie wyliczone.
XXX
Nie wiem dokładnie co było by ze mną i moją pasją odchudzania gdyby nie pewna doktor.
Po kolejnej kontrolnej wizycie kiedy to się okazało że moja waga spadła znowu , i wynosiła 39 kilogramów a mama wpadła w niemal w czarną rozpacz, pani doktor poprosiła mnie o chwilę rozmowy sam na sam.
W sumie wszystko było mi jedno.
Mamy błagania, taty groźby, babci płacze, znajomych zmartwienia, pani wychowawczyni dziwne pytania czy dobrze się czuję nie dawały skutku.
Dopiero ta babska rozmowa z lekarką.
Nie wiedziałam że to będzie przełom w tej mojej paranoi odchudzania.
Uświadomiła mnie że to tylko ja sama mogę sobie pomóc, że to nie jest choroba mojej rodziny ale moja.
I jeśli chce się doprowadzić do ruiny to powinnam mieć tego świadomość że właśnie to robię.
XXX
Wróciłam po tej rozmowie do domu, usiadłam w kuchni i zobaczyłam kotlety na stole stojące.
Wielkie, kaloryczne, robione przez moją babcię.
Mając na uwadze słowa lekarki przemogłam się.
Po raz pierwszy od pół roku zjadłam coś co miało więcej niż 100 kalorii za jednym razem.
Skończyłam z koszmarem odchudzania.
Wróciłam do normy.
Co prawda sidło anoreksji nadal czasami zataczało koło mnie swoje zabójcze kręgi i miałam parę nawrotów, ale już nigdy tak jak za pierwszym razem.
XXX
Jednak pewne rzeczy z tej choroby pozostaną mi na zawsze.
Chude ręce i nogi, pogorszony wzrok, szybkie męczenie się.
Czy boję się ponownego nawrotu?
Teraz już nie, choć wiem że anorektyczką w umyśle pozostaje się jest całe życie..
Od ponad 5 lat moja waga stoi w miejscu.
52 kilo, 164 wzrostu.
I niech tak zostanie.
XXX
Miałam szczęście że udało mi się z tego wyjść.
Ile osób na świecie tego szczęścia nie ma i choroba je niszczy do końca…
  
…gdyby nie tamta rozmowa z lekarką nie wiem co by się ze mną działo teraz.
Może nie mielibyście po prostu okazji poznać mego radosnego pisania i mej skromnej osoby tu na łamach Onetowskiego bloga…

czwartek, 23 kwietnia 2009

…brat i jego matura…

Do wielkiego wydarzenia w życiu mego młodszego braciszka pozostało dni niewiele.
Bodajże nieco ponad dwa tygodnie.
Tak, tak, jak to szybko zleciało swoją drogą.
Jeszcze nie tak dawno był małym przedszkolakiem, co z wywieszonym z emocji językiem i czerwonych policzkach bawił się na dywanie dużego pokoju w wyścigi samochodów a teraz?
Teraz już z niego się maturzysta zrobił,który co prawda w samochodziki już nie bawi się, ale chętniej natomiast ogląda wyścigi samochodowe niż się przygotowuje do maturalnych zmagań.
A czeka go nie lada wyzwanie.
Przed nim fizyka, matematyka, angielski rozszerzony oraz język ojczysty na poziomie podstawowym.
Brat i tak się bulwersuje czemu w ogóle się język polski zdaje, skoro on jest Polakiem i nie musi udowadniać tego, że umie się nim posługiwać. Na sugestie mamy, iż przydałoby się mieć jakiś dokument świadczący o tej umiejętności, brat odpowiada drwiącym „phiii”.
Nie bierze sobie do serca także moich uwag, iż najwyższy czas na powtarzanie sobie przerobionych lektur w liceum, gdyż wiadomo pamięć ludzka krótka i może wszystkiego nie pamiętać z notatek w zeszycie. Nawiasem mówiąc te notatki wyglądają tak, że jest data, temat i dwa zdania zanotowane. Co za iście studencka oszczędność miejsca i czasu pisania notatek.
Co do reszty czekających go egzaminów braciszek nie wypowiada się zbytnio, bo tu trzeba przyznać, bez większej dociekliwości iż denerwuje się chłopak.
Jakieś sinusy, cosinusy, całki i logarytmu każdego by wpędziły w depresję.
On jednak uparcie twierdzi że to umie i lubi i na pewno napisze super.
Cóż pogratulować pewności siebie.
Ale i tak dowodem na to jak mu poszło będą nie słowa, ale pozytywne wyniki na świadectwie, do którego odebrania jeszcze czas nie nadszedł.
  
…a wszystkim maturzystom na nadchodzące dni ciężkiej pracy umysłowej życzę połamania pióra, długopisów i kartek…

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

…ciężki orzech do zgryzienia…

Mam mętlik w głowie.
Sprawa absztyfikant nie daje mi bowiem spokoju…
Wciąż bowiem nasze relacje nie są sobie wyjaśnione, to znaczy nadal mu nie powiedziałam, co tak naprawdę leży mi na duszy…i nie wiem jak mu to powiedzieć.
Wiem jak go zranię przecież, a to też nie jego wina, że grymaśne emocje Karii powiedziały w stosunku do niego „pas”…
Wiele czynników się na to złożyło…
Strach przed byciem usidloną na amen, wariacje emocjonalne w stosunku do Tego Ktosia, smsowe, ponadroczne flirtowanie z pewnym Osobnikiem, czy wreszcie tęsknota za wolnością.
Jest ciężko, bardzo ciężko.
Sumienie bowiem się uruchomiło i gryzie…
Gryzie, bo Karia nie postępuje zgodnie z jej naturą, czyli załatwić i zapomnieć, ale męczy się przeciągając to nie wiadomo na jaki termin.
  
…z kolei szybkie zerwanie związku przez sms to raczej tak w stylu przedszkolnym…
Tak źle i tak niedobrze

piątek, 17 kwietnia 2009

…babcia sknera?…

Wiadomo, że babcie i dziadkowie kochają wnuczęta bardziej niż własne dzieci.
Dla nich są w stanie zrobić wszystko.
Kto bowiem tak przytuli i tak pocieszy jak dziadek czy babcia?
Przecież zawsze, kiedy u rodziców nie można czegoś wynegocjować, to idzie się do dziadków i u nich się błaga kolejną zabawkę czy nadprogramowe kieszonkowe. Niczego przecież nie można żałować, jeśli chodzi o szczęście wnucząt i ich zadowolenie.
Teoretycznie…
XXX
Parę dni temu spotkałam się z nietypową bowiem sytuacją w tramwaju.
Jadę sobie bowiem tym środkiem lokomocji. Ja sobie kulturalnie stoję, i patrzę w okno, pochłaniając wiosenne widoki. Obok mnie siedzi na krześle pewna starsza pani i jakieś małe dziecko na jej kolanach.
„Pewnie babcia i wnuczek” myślę sobie.
I zgadłam dobrze, gdyż chłopczyk tytułował staruszkę „babunia” a ona na niego „wnusio” mówiła.
W pewnej chwili zaczęło mnie intrygować nieco zachowanie tego małego chłopca. I zaczęłam się bliżej przyglądać się jemu i jego babci.
Tulił się on do niej mianowicie bardzo intensywnie, całował ją po głowie,głaskał jej włosy i coś jej szeptał do ucha przez długi czas.
Babcia z przekonaniem kręciła głową i nie podzielała żarliwych szeptań chłopca.
Gdy jego tulenie przybrało na sile, babcia ofuknęła go, że jej fryzurę targa i żeby przestał, bo ona mu na pewno loda nie kupi, bo renta to jej własność dla niej samej, a nie na jego potrzeby żywieniowe. I dodała, że to mamusia mu lody kupować powinna a nie ona.
Zdębiałam na to oświadczenie.
Jak to, babcia żałuje wnuczkowi zakupu loda?
Wracając jednak do sytuacji przedstawionej wyżej, wnusio nie przestał swych żarliwych próśb o loda i dalej babcię męczył.
Ta w końcu po paru minutach uległa, ale nie do końca.
„Dobrze dostaniesz loda, ale powiedz mamusi…by mi pieniądze oddała za niego”
XXX
No niby rozumiem, renta staruszce musiała wystarczyć pewnie na jakieś jej leki czy jedzenie dla niej, ale żeby żałować pieniędzy na jednego loda dla wnuka???
Gdyby moi dziadkowie mieli wypominać ile na mnie i mego brata wydali i żądać jeszcze zwrotów za to wszystko, to rodzice chyba by się zapożyczyć musieli…
 
PS…do niejakiej Lidii.
Tak masz absolutną rację. Mój blog to siedlisko zła i w ogóle wszystkich najgorszych właściwości demonicznych
. Wiesz czemu?
Bo tacy ludzie jak ty tu wchodzą i swą złą aurą psują właściwą mikrosferę bloga.

wtorek, 14 kwietnia 2009

…kiedy powinnam wyjść za mąż?…

Święta minęły jak przysłowiowo z bicza strzelił.
Niby nic ciekawego się nie działo przez te trzy dni, kiedy to byłam poza dostępem do Internetu, gdyż mój szanowny laptop nie chciał współpracować z sieciami bezprzewodowymi, jakie teoretyczne być powinny w otoczeniu działki.
Laptop nie chciał się integrować i zrobił mi focha.
Tak więc wińcie jego że zaniedbałam bloga minimalnie.
XXX
Co do świąt jeszcze, to warto powiedzieć iż były tradycyjne, czyli rodzinne grono, dyskusje o polityce tudzież zdrowiu i gorąca dyskusja moich dziadków o tym, kiedy najlepiej powinnam wyjść za mąż.
Może przytoczę ogólnikowe stanowiska poszczególnych uczestników tego sporu.
Babcia ze stolicy obstawiała, że jeśli kocham absztyfikanta (z którym szczerze mówiąc, ja osobiście nie uważam, bym miała spędzić życie całe) to nic nie powinno stać nam na przeszkodzie do hajtania się. Podała na przykład siebie i dziadka ze stolicy, którzy zawarli związek małżeński w wieku 19 lat (dziadek był młodszy jeszcze nieco trochę od babci) i są szczęśliwi do dziś. A że czasami się sprzeczają o sprawy nieistotne to przecież nic nie znaczy.
Dziadek ze stolicy donośnym basem natomiast zaraz stwierdził po przemówieniu babci, że sam mi męża poszuka, bo panny w moim wieku jeszcze nie wiedzą tak naprawdę kogo chcą.
Dziadek miejscowy uważa, że najlepiej jak mój przyszły mąż (najlepiej biznesmen, wzrost 180, czarne oczy i włosy) będzie miał niewiele wspólnego z fizjonomią absztyfikancką.
A babcia miejscowa ma podobne zdanie, bo na sam dźwięk słowa „absztyfikant” dostaje ciśnienia.
XXX
I masz człowieku teraz ciężki orzech do zgryzienia.
Jak dogodzić im wszystkim na raz?
  
…jak już mówiłam we wcześniejszych notkach decyzja w sprawie dalszych relacji, bądź nie relacji z szanownym absztyfikantem nie jest łatwa.
Ale wiem jedno, że to raczej jednak przyszłości nie ma na dłuższą metę…

piątek, 10 kwietnia 2009

…na święta…

Święta Wielkiej Nocy tuż tuż.
Życzę wam wszystkiego dobrego.
Rodzinności i wesołości.
Bądźcie szczęśliwi.
I nie jedźcie za dużo produktów spożywczych, bo brzuchy wam pękną i dopiero będzie niewesoło.
XXX
Nie nadaję się tak nawiasem mówiąc na kucharkę.
Moje wielkie ambicje w pomaganiu podczas gotowania spełzły na niczym, gdyż zostałam wygoniona z kuchni po pierwszym sknoconym cieście jakie niby to z mojej winy się nie udało.
 

środa, 8 kwietnia 2009

…nie będę Julią…

Dopadło mnie ewidentnie wiosenne przesilenie.
Wściekam się na wszystkich i na wszystko.
Nie pytajcie w związku z czym (a raczej kim) się bierze ten mój wnerw, bo będę musiała znowu obsmarować szanownego absztyfikanta na forum publicznym.
Co tym razem wyczynił?
W sumie nic.
Tylko tyle, że mnie denerwuje.
A to planuje kolejne rocznice razem, a to deklaruje mi że w jego życiu jestem i będę tylko ja, a to wymyśla kolejne spotkania rodzinne, od których chciałabym zwiać jak najdalej bo mi wychodzą już bokiem…
Powiecie że powinnam być szczęśliwa że mam kogoś takiego, kto chce być ze mną na dobre i na złe?
Że to tak fantastycznie że jest ktoś kto planuje swoją przyszłość ze mną?
No owszem może i fantastycznie…ale nie dla mnie…
Po jaką chorobę absztyfikant zagląda w przyszłość, skoro jak na razie jesteśmy tylko studentami, mającymi ambicje na zaliczenie takowych studiów i mówiłam mu setki razy, by nie wybiegał swymi pomysłami w siną dal bo to jest głupie?
Bo los się może zmienić?
Bo nie lubię uporządkowania w życiu i gdzieś mnie ciągle nosi w poszukiwaniu tego sensu życia?
Bo nie cierpię jak ktoś decyduje za mnie?
XXX
Być może na te wszystkie moje wyrzuty ma wpływ także to, że znowu zaczęłam rozmawiać z Tym Ktosiem.
Daleko nam jednakże do tamtych relacji sprzed paru miesięcy, nie pisze nadal do mnie wiadomości na gg ani na telefon, ale przynajmniej zagaduje od czasu do czasu.
I wiecie co?
Kiedy znowu po tak długim czasie spojrzałam mimochodem w oczy Tego Ktosia podczas konwersacji, zrozumiałam jak bardzo brakowało mi tych naszych rozmów…
XXX
I nie mówcie że będzie wszystko dobrze, bo nie będzie.
Bo tak czy owak będę zmuszona przeprowadzić z absztyfikantem poważną rozmowę.
Kwestia czasu tylko kiedy to nastąpi.
A w kwestii Tego Ktosia?
Hm to ciężki przypadek.
Zamknięty w sobie, nie ujawnia emocji. Ciężko go jakkolwiek rozgryźć…
  

niedziela, 5 kwietnia 2009

…wreszcie ciepło…

Wreszcie!
Wiosna!
Szpilki, krótkie kiecki i bluzki!
To jest coś!
Jako dobry znak na rozpoczętą nową porę roku informuję iż po dzisiejszym spacerze w 7 cm. obcasach do kościoła i z powrotem nic sobie nie starłam. A to muszę zaliczyć już do niewątpliwych mych sukcesów na tle walki z obtarciami z butów.
Przez trzy dni bowiem wcześniejsze ilekroć założyłam nawet minimalistyczne obcasy wracałam do domu z zaciśniętymi zębami i zaczerwionymi nogami.
A to starłam sobie dwa małe palce a to piętę a to coś pod nogą.
A dziś nic, serio, absolutnie!
Może w takim razie to jest odwrotnie proporcjonalnie czyli im większy obcas to mniejsze starcie?
Mądrze brzmi.
 
…Widzicie jaka różnorodność starciowa zaledwie w przeciągu paru dni?…

piątek, 3 kwietnia 2009

…na imprezę studenccy bracia!…

Co to się wczoraj działo w godzinach wieczornych w pewnym klubie…
Impreza była mianowicie!
Ale nie taka zwykła, gdyż był to tak zwany półmetek studencki. Dla mnie wtajemniczonych wyjaśnię zaraz iż półmetkiem zwie się balanga (organizowaną przez wybrany, życzliwy pub w mieście, który się ta coś takiego zgodzi), która swą nazwą etymologicznie zaświadcza o tym że do końca studiów licencjackich pozostała równa połowa czasu, jaką już student ma za sobą.
Trochę chaotycznie to napisałam ale bądźcie wyrozumiali że Karia dziś nie bardzo kontaktuje ze światem zewnętrznym mimo iż wyszła po 23.20, czyli wcześnie z niniejszej imprezy, aby jej szanowni rodzice nie mieli wizji że leży gdzieś pod stołem z flaszką wódki pod pachą i podrywają ją panowie ogoleni na łyso.
Odbiegłam nieco od tematu, ale już wracam do sedna.
Zatem fajnie było.
Nawet jeśli panowie z grupy nie przybyli a szacowna dwójka jaka się łaskawie stawiłam wolała gadać o meczach niż tańcować. Do tych dwóch zaliczał się także absztyfikant którego udało mi się wyciągnąć na parkiet na…dwie minuty. Stwierdził że mu depczą wszyscy nogi i sobie poszedł do męskiego grona konwersować o wpadkach polskich piłkarzy i polityce.
Co zatem pozostało płci pięknej w takim wypadku?
Jak to co, tańcowanie w babskim gronie.
Co prawda swą obecnością nie zaszczyciły osoby które być powinny, czyli moje koleżanki. Musiałam zatem wpraszać się do grupek innych koleżanek i na zdjęcia, jakie robiły sobie, co udawało mi się dość połowicznie gdyż miejsca była mało, a muzyka grała tak głośno iż myśli nie było słychać.
Ale co się dziwić w mej grupie się już dawno porobiły takie mini-grupki, więc dawniejsze konwersowanie z kim popadnie nie jest już takie łatwe. Dziwne spojrzenia czy kiwnięcia głowami nie należą do miłych.
Cóż są ludzie i parapety.