poniedziałek, 27 kwietnia 2009

…byłam anorektyczką…

To nieprawda że na anoreksję zapadają tylko osoby z kompleksem grubasa i niskiej wartości.
To także nie to choroba jedynie rozpieszczonych jedynaków, pragnących zwrócić na siebie uwagę wiecznie zajętych rodziców.
Mogę potwierdzić na własnym przykładzie.
Zdziwieni?
Tak byłam anorektyczką…
 Choć od tych wydarzeń minęło ponad 5 lat, to gdzieś jakaś nikła świadomość tego co było wciąż tkwi w jestestwie mym głęboko gdzieś nadal…
XXX
Nigdy nie należałam do osób strasznie  puszystych. Miałam jedynie co najwyżej lekkie parę kilogramów za dużo, których to naddatków nigdy nie traktowałam jako coś ujemnego. Dobrze mi było we własnej skórze i w apetycie który skromnie mówiąc za mały nie był .
 
Wprawdzie czasami od niektórych ciotek, i pociotek zdarzało mi się słyszeć coś niecoś o moim nadmiernym „tłuszczyku” ale uwagi te przechodziły mi prawdę mówiąc koło nosa. Podobnie jak przytyki mamusi co nie chciała by w niedługim czasie doszło do tego że jej córeczka wyjadła całą lodówkę i dyskretnie mówiła mi o powstrzymywaniu apetytu.
Koledzy i koleżanki w szkole także nie dawali mi nigdy wprost do sugestii żem za bardzo przy kości. Jedynie przy wspólnych zabawach na wf i ćwiczeniach integracyjnych, Karia była wybierana jako ostatnia i zawsze to jej się dostawało że sknociła zagrywkę albo że do piłki nie dobiegła w czas.
Wszystko się zmieniło kiedy w edukacji szkolnej doszłam do klasy 6 podstawówki.
Zaczęłam zauważać swoją nadmierną puszystość w porównaniu z innymi koleżankami, które niespodziewanie jawiły mi się jako ideały.
To był pierwszy impuls do zaczęcia kuracji odchudzającej.
Drugim impulsem stało się przezwisko wymyślone przez moich kolegów z klasy,którzy inteligentnie zamiast mego imienia używali miłego określenia”Kachna grubachna”…
XXX
Jakie było ich zdziwienie gdy po dwóch miesiącach z Kachny-grubachny stałam się Kachną-chudziachną.
Tak to był pewien rodzaj samozaparcia, który przez ponad pół roku kazał mi stosować drakońskie diety,wymyślone przez mą skromną osobę.
Na śniadanie konsumowałam pół kromki chleba, podobnie jak na kolację. Na obiad z kolei uparcie jadłam dwa kartofle lub jedną chochelkę zupy.
Poza tym wszystkim ćwiczyłam intensywnie niezliczone przysiady, pompki, podskoki, wyrzuty etc.
Tabletki na przeczyszczenie i lepsza przemianę materii były również moim środkiem zapobiegawczym.
To było coś nad czym miałam kontrolę co było tylko i wyłącznie moje.
Nie oceny, nie dobre zachowanie, nie ciuchy.
Ale moja własna aparycja, moje utracone kilogramy, mój nowy wizerunek,kiedy to okrągłe policzki ustępują miejsca wystającym kościom policzkowym a oponki z brzucha idą sobie hen hen daleko wypierane przez płaskość.
Co na to rodzice?
Z początku cieszyli się że ich córeczka zmienia swój jadłospis i zaczyna dbać o linię.
Jednak szybko to zadowolenie zmieniło się w przerażenie gdy podczas kontrolnego ważenia w przychodni okazało się że Karia z 53 kilo przy wzroście 157 waży nagle 42 kilo i ciągle odmawia spożywania swoich porcji z dawnym apetytem i chęcią.
Posiłki stały się dla mnie istną męką. Nie cierpiałam rodzinnych obiadów, ani wypadów ze znajomymi na pizzę czy na frytki. Wszyscy zamawiali tuczące smakołyki a Karia dłubała widelcem w najmniej kalorycznej sałatce.
Skąd wiedziała że to najmniej kaloryczne? A bo tablice z kaloriami znała niemal na pamięć. Wystarczyło jedynie dodawać określone produkty do siebie i każde danie miało się idealnie wyliczone.
XXX
Nie wiem dokładnie co było by ze mną i moją pasją odchudzania gdyby nie pewna doktor.
Po kolejnej kontrolnej wizycie kiedy to się okazało że moja waga spadła znowu , i wynosiła 39 kilogramów a mama wpadła w niemal w czarną rozpacz, pani doktor poprosiła mnie o chwilę rozmowy sam na sam.
W sumie wszystko było mi jedno.
Mamy błagania, taty groźby, babci płacze, znajomych zmartwienia, pani wychowawczyni dziwne pytania czy dobrze się czuję nie dawały skutku.
Dopiero ta babska rozmowa z lekarką.
Nie wiedziałam że to będzie przełom w tej mojej paranoi odchudzania.
Uświadomiła mnie że to tylko ja sama mogę sobie pomóc, że to nie jest choroba mojej rodziny ale moja.
I jeśli chce się doprowadzić do ruiny to powinnam mieć tego świadomość że właśnie to robię.
XXX
Wróciłam po tej rozmowie do domu, usiadłam w kuchni i zobaczyłam kotlety na stole stojące.
Wielkie, kaloryczne, robione przez moją babcię.
Mając na uwadze słowa lekarki przemogłam się.
Po raz pierwszy od pół roku zjadłam coś co miało więcej niż 100 kalorii za jednym razem.
Skończyłam z koszmarem odchudzania.
Wróciłam do normy.
Co prawda sidło anoreksji nadal czasami zataczało koło mnie swoje zabójcze kręgi i miałam parę nawrotów, ale już nigdy tak jak za pierwszym razem.
XXX
Jednak pewne rzeczy z tej choroby pozostaną mi na zawsze.
Chude ręce i nogi, pogorszony wzrok, szybkie męczenie się.
Czy boję się ponownego nawrotu?
Teraz już nie, choć wiem że anorektyczką w umyśle pozostaje się jest całe życie..
Od ponad 5 lat moja waga stoi w miejscu.
52 kilo, 164 wzrostu.
I niech tak zostanie.
XXX
Miałam szczęście że udało mi się z tego wyjść.
Ile osób na świecie tego szczęścia nie ma i choroba je niszczy do końca…
  
…gdyby nie tamta rozmowa z lekarką nie wiem co by się ze mną działo teraz.
Może nie mielibyście po prostu okazji poznać mego radosnego pisania i mej skromnej osoby tu na łamach Onetowskiego bloga…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz