niedziela, 30 listopada 2008

…porozmawiajmy o Andrzejkach…

Dziś Andrzejki.
Dzień wróżenia, przepowiadania i lania wosku.
Dzień spełnionych przepowiedni bardziej lub mniej legalnych.
Dzień wizji sennych, koszmarów na jawie i jasnowidzenia
Zabobony?
Może trochę.
Ale w końcu raz do roku co szkodzi w zachowaniu się jak nasi przodkowie co ogień i światło księżyca mieli za najwyższych bogów.
Tradycja przecież najważniejsza w kultywowaniu.
XXX
Mnie osobiście, w moim słusznym wieku takie wróżenie z ustawiania butów jeden za drugim na przykład średnio teraz pociąga.
Powód?
Nigdy mi się nie sprawdziły takowe przepowiadania, gdyż bodajże w podstawówce czy gimnazjum na ogół za każdym razem w Andrzejkowych zabawach wychodziło mi że pierwsza szykuje się do zamążpójścia z moich podstawówkowych koleżanek i kolegów.
Jednak z tego co mi obecnie wiadomo już trzy osoby mnie wyprzedziły.
Nie to że mi jest strasznie smutno z tego powodu bo niby odczuwam już ogromną potrzebę własnego M4 i gromadką dzieciaków u boku.
Wcale nie odczuwam takiej potrzeby.
Wiek młody jest od tego by się naszaleć a nie od razu obrączkować.
Kolejne wróżenie z laniem wosku też mi się nie sprawdziło. Wyszło mi w 2 klasie gimnazjum podczas lania tym fachowym wróżbiarskim sprzętem iż nadaję się idealnie do służby zakonnej
 (figurką z wosku były bowiem złożone dłonie).
Pozwólcie że tego nie skomentuję już.
Aby nie umniejszać zasług wróżbiarstwa Andrzejkowego podam już tylko ostatni przykład który nie wypalił.
Mianowicie kładzenia karteczek z imionami panów pod poduszkę by znaleźć w ich tę wielką miłość.
Przez 3 lata nałogowo testowałam takie dochodzenie i za każdym razem wychodziło mi imię Łukasz.
A gwoli słuszności dodam teraz że żaden z moich absztyfikantów nigdy takowo się nie nazywał.
XXX
Zatem nie wnikając w wasze nastawienia zabobonne życzę wszystkim miłego wróżenia.
  

czwartek, 27 listopada 2008

…przeczytaj zanim skomentujesz…

Nie myślałam że będę zmuszona napisać notkę o niniejszym tytule ale z obserwacji poczynionych niedawno czuję że muszę takową dedukcję przedstawić.
Skoro już piszę tego bloga od słusznych 2 lat i 4miesięcy oczekuję tego że szanowni Czytelnicy przyzwyczaili się do mojego stylu tworzenia i stosowania różnych górnolotnych metafor.
Jednak cóż widocznie się myliłam.
Nie wszyscy bowiem rozumieją o czym piszę i komentuje mi pewnymi stwierdzeniami które nie są zgodne ze stanem faktycznym opisanym w poście.
Ciekawe z czego to wynika?
Czyżbym rzeczywiście aż tak mąciła słowotwórczo?
A może nie nadaje się na pisanie bloga?
Gdybym była bardzo skromna pewnie stwierdziłabym że istnieje taka możliwość.
Ale takową nie jestem.
XXX
Podejrzewam bowiem że nie chodzi o moje wybryki pisarskie.
Tylko o pewien niuans wynikający z tego że niektórzy Czytelnicy i Komentatorowie nie czytają po prostu moich notek na tyle żeby sensownie je skomentować.
Przecież wystarczy rzucić okiem na tytuł postu,czy na końcowe fragmenty jego i już daje się „komenta” byle szybciej byle bez wysiłku.
Może takie „inteligentne” komentarze są dobre dla innych blogerów.
Dla mnie na pewno nie.
Nie satysfakcjonuje mnie tego typu „szybka wymiana opinii”.
Bo bez sensu prowadzić takowe dialogi jeśli ktoś w tytule przeczyta np.”jak mi wesoło” (użyte w tym wypadku w sensie ironicznym), i już sadzi się mądry komentarz „o mi też wesoło”.
Tak doprawdy wielki powód do radości mam jeśli czytam coś takiego , napisawszy w zamyśle o jakimś przejściowym dołku.
XXX
Specjalnie dla Was staram się pisać także krótko bez rozwlekłości.
Dostosowałam obrazem i tło aby litery nie skakały przed oczyma.
Nie używam miniaturowych ani wielgachnych czcionek.
Tworzę w wizytówce kulturalnej bez wulgaryzmów i błędów gramatycznych.
I mimo to zdarzają się osoby co po prostu olewają me wielce ciekawe posty skupiając się na częściach składowych?
Doprawdy to już nie wiem zatem co mam zrobić by było jeszcze lepiej na tym blogu.
Aby każdy czytał to co pisze.
 
…Może po prostu jeśli nie masz w zamyśle napisać nic sensownego to nie pisz mi tego komentarza?
Obejdę się bez niego…

poniedziałek, 24 listopada 2008

…reasumując…

Może to rzeczywiście przejściowe?
Może to tylko przez moje zimowe nad-myślenie zrobiłam się emocjonalne roztrzęsienia?
Może wystarczy tylko spojrzeć głęboko w oczy absztyfikanta z kolei by znaleźć tam ten spokój jakiego doświadczam już 8 miesięcy?
I chyba właśnie tak zrobię.
Uspokoję się.
Bez sensu wariować z powodu pary chwil dłuższych gapienia się na tego na którego nie powinnam.
XXX
Zatem wszystko pod kontrolą.
Tak myślę przynajmniej.
 
… ech długie siedzenie przed komputerem to jednak nie dla mnie gdyż zaraz mnie oczy bolą. Chyba nie nadaję się na komputerowca w specjalizacji mego zawodu przyszłego wyrobionego na studiach…

piątek, 21 listopada 2008

…niewierna?…

Wpadłam w dziwny stan.
Emocjonalny nota bene.
Coś za mną chodzi od jakiegoś miesiąca, nie pozwala się skupić prawdę mówiąc na tym na czym powinnam, czyli na studiach i absztyfikancie.
Te oczy…
Tak znajome od ponad roku całkiem mniej czy więcej koleżeńsko do niedawna…
Teraz przywołują wspomnienia.
Bo kiedy się w nie za bardzo zagłębie w sporadycznej rozmowie staje mi przed oczami pewna postać z przeszłości…
To niby dlatego przez to podobieństwo moje niepokojące wyskoki?
Niby to tylko reakcja psychiczna zakorzeniona gdzieś głęboko we mnie włączyła się w sygnał alarmowy który wciąż pamięta tamto spojrzenie i teraz materializuje je na nowo tylko że w innej osobie?
Która na dodatek nie jest absztyfikantem?
Karia głupieje?
Karii zaczyna zależeć na tym by koleżeństwo się przerodziło w coś więcej?
Karia szuka wzrokiem tego kogo nie powinna?
Co Karia o nim więcej wie tak naprawdę?
XXX
A czy Karia pomyślała co dalej z absztyfikantem?
Nie.
I na tym problem zasadniczy polega.
  
..
dopisek z dnia 22 listopada br.
W związku z tym że nie wszyscy czytają uważnie posty bo im się po prostu nie chce albo uważają że wystarczy przelotny look na notkę, podaję tu sprostowanie dla paru „niezorientowanych”.
Absztyfikant to mój chłopak, z którym jestem od prawie 8 miesięcy.
Natomiast ten o którego oczach tu pisze nie jest absztyfikantem.
To tylko kolega.
A skąd to pozwólcie że pozostawię to swojej wiedzy.

wtorek, 18 listopada 2008

…stypendium przeszło koło nosa…

Mówi się trudno.
Nie dostałam stypendium.
Zaważyły o tym pewnie ułamki procentów, gdyż moja średnia (ok.4,1), o ile dobrze wyliczyłam ją, powinna być brana pod uwagę w rankingu tych lepszych.
Ostatnia osoba jaka szczęśliwie dostała się na listę tych uhonorowanych finansowych wsparciem miała bowiem 4,1444 średnią.
Nic więc dziwnego że czuje się trochę smutno z faktem stypendialnym no ale cóż…
Przecież nie będę pisała podania o te niuanse wyliczeniowe.
Chciałabym powiedzieć że za rok będzie lepiej…
Ale co przyniesie ów rok na studiach to jest wielką zagadką…
Zwłaszcza że ta sesja zimowa będzie najcięższa z dotychczasowych…
4 egzaminy…
 
…potrzebuje mocy psychicznej…

piątek, 14 listopada 2008

…zimowe refleksje…

Zima tuż tuż…
Święta tuż tuż…
Mikołaj tuż tuż…
Zaraz zaraz.
Co ja plecę.
Przecież Dziadka z Wielką Brodą Siwą nie ma.
To rodzice nasi przebierali się za niego wykładając brzuchy poduchami i operując strasznie niskim głosie.
Mamili nas rozkazami o ładnym śpiewaniem kolęd dla otrzymania prezentów.
A na apel czemu nie zostaną na kolacji wydawali dziwny znajomy kaszel mówiąc że im się spieszy.
I zaraz potem pojawiał się niby zasapany tata czy dziadek, którzy przed tą całą paradą udawali się niby do toalety albo do sąsiadów po mąkę.
I iście aktorsko okazywali zdziwienie kiedy to mówiło się mu że przegapił wizytę Mikołaja.
„Za rok na pewno go poznam”- obiecywali.
Jasne.
Przez parę lat ta wymówka była dobra.
Potem już niestety przestała być potrzebna gdyż przyszła brutalna prawda o mistyfikacji
XXX
Moje dziecięce złudzenia co do istnienia realnego Św. Obdarowywacza rozwiały się z wiekiem 6 lat, kiedy to tatuś uznał żem na tyle dorosła do tego, iż z godnością przyjmę fakt o przebierańcach z Mikołajem.
Nie powiem że byłam zachwycona.
XXX
Tak..
Małe dzieci wierzą w takie bajki.
Im łatwiej jest wmówić że kraina marzeń jest blisko na wyciągnięcie ręki.
Duże dzieci już nie są łatwowierne.
  

wtorek, 11 listopada 2008

…a ja lubię czytać romanse…

Wypożyczyłam sobie na długi weekend,
( który nawiasem twierdząc zaraz się skończy i przejdzie do historii jako miłe wspomnienie czterech dni nicnierobienia)
parę książek.
A dokładnie mówiąc były ich dwie.
Jedna jakieś romansidło na powszechną literaturę i na te same zajęcia druga – grube, opasłe tomisko o kompozytorze co wszedł w pakt z diabłem.
Przynajmniej tak sugerowała karta tytułowa.
Za pierwszą powieść wzięłam się od razu po wypożyczeniu, gdyż szczerze mówiąc wciągnęło mnie.
Tu kochanka blondynka, tam kochanek brunet.
Wielce zauroczeni w sobie ale być razem nie mogą bo konwenanse ku temu przeciwne.
Nie wdając się w dalszą fabułę przejdę pokrótce do zakończenia niestety niemiłego, gdyż wszystko się kończy tym że dama wychodzi za bogatego snoba i umiera wariując przy połogu, a porzucony kochanek dostaje również szału gdyż ma pragnienia przytulenia ukochanej po 18 latach od jej pogrzebu.
Nekroofilizm się tu wkrada ale co zrobić.
W końcu romansem rządzą inne prawa.
Ogólnie fajne.
Tylko wczuwając się w klimat powieściowy nie chciałabym jednak mieć przy swym boku amanta co po mej (hipotetycznej śmierci w wyniku nerwicy studenckiej) miałby nie poklei w głowie i grzebałby w trumnach.
XXX
Co do drugiej książki, mimo tak zachęcającego wprowadzenia z karty tytułowej nie wciągnęła mnie wcale.
Doszłam z wielkim trudem do momentu wczesnej młodości bohatera kiedy to był zainteresowany on dziewczyną ze stajni co krów doglądała.
A co dalej się z nią stało to już nie wiem bo nie wytrzymałam dalszego ciągu lektury, odkładając ją na półkę z wielkim ziewem.
XXX
Romanse mimo swoich dziwnych zwrotów akcji są lepsze do czytania.
 

piątek, 7 listopada 2008

…studenckie finanse…

Jak wiadomo z wiedzy teoretycznej i praktycznej, żaden student do majętnych obywateli kraju nie należy.
No chyba że jakimś cudem wygra w lotto.
Ale że cuda się w naszym kraju rzadko zdarzają to bardzo małe prawdopodobne.
Zatem w jaki sposób zdobyć fundusze na godziwe życie w studenckich  murach i poza  nimi?
Sposobów jest kilka.
Najlepszy z nich niewątpliwie to tak zwana reguła rodzica.
Idzie się mianowicie do mamy i taty i robiąc błagalne oczy prosi się ich o wspomożenie finansowe. Najlepiej byłoby na takie spotkanie stawić się w stroju dość niedbałym, z podkrążonymi oczami, i potarganymi włosami. To da lepszy efekt niewątpliwie.
Drugi sposób, równie skuteczny, to reguła dziadków.
Postępuje się podobnie jak w przypadku pierwszym tylko że szczęśliwymi wybrańca mina darczyńców jest babcia i dziadek. W końcu nie pozwolą żeby ich ulubiona wnuczka czy wnuczek cierpieli męki uczelnianej biedy.
Trzecia metoda na szybką kasę to z kolei życzliwy przyjaciel.
Tylko tu niestety pożyczka ta nie jest bezzwrotna i kiedyś ofiarodawca będzie liczył na jej zwrot.
O ile nie z procentami.
Kolejny sposób jaki mi przychodzi do głowy apropo zdobycia środków finansowych nie jest już niestety taki łatwy i prosty jakimi wydawały się te wyżej wymienione. Bo przecież pójście do pracy nigdy do rzeczy przyjemnych nie będzie zaliczone. I ciężko czasami pogodzić harówkę robotną i humory szefa z nauką na kolejne zajęcia. Ale do czego to ludzie nie są zdolni jeśli chodzi o pieniądze…
A i ostatnie jeszcze jedno wyjście ze studenckiego debetu finansowego. Zawsze można jeszcze się udać (w kapturze na głowie na konspiracji żeby nas potem Urząd Skarbowy nie ścigał) na ulicę, rozstawić w dogodnym miejscu futerał na gitarę z napisem zbieram na piwo i z tą gitarą w ręku zacząć tak przejmująco grać aż poruszone zostaną wszystkie serca przechodniów.
XXX
 
…ja się stosuje co do metody pierwszej i drugiej. Choć nie ukrywam że i czwarta chodziła mi po głowie…

poniedziałek, 3 listopada 2008

…noś czapkę i przy pogodzie…

Mama miała rację.
Mówiła mi ciągle i zanudzała żebym na jesienne chłody nosiła zawsze i wszędzie czapkę.
 Żebym nigdy ale to przenigdy nie zdejmowała jej choćby nie wiem co.
Bo jak zdejmę nie daj Boże to już będę chora.
A Karia potakiwała, słuchając tych rad jednym uchem a wypuszczając drugim.
XXX
Zwykle dzieci nie muszą się zgadać w kwestii ubioru z rodzicielami jednak w tym względzie moja mama miała akurat rację.
Bo wykrakała.
Przewiało mnie mianowicie na rodzinnych zlotach po cmentarzach i teraz zmuszona jestem wręcz do paradowania w jasnej czapie naciągniętej dokładnie na uszy.
I muszę wkładać sobie także dyskretną kulkę waty do ośrodka słuchowego dla ich lepszej bariery ochronnej.
XXX
Ale dobra przemęczę się jakoś .
Bo jeśli kolejne prognozy rodzicielki ,o tym że zaziębione ucho może ogłuchnąć tudzież odpaść, się sprawdzą to wtedy wesoło już nie będzie…
 

…a tak poza tym wrażenia po Wszystkich Świętych normalne – raz do roku da się przeboleć entuzjastyczne komentarze ciotek typu dziecko jak ty urosłaś…