Ile razy jeszcze się przekonać muszę, że kierowanie się
emocjami jest złudne i nikomu niepotrzebne?
Ile razy będę żałować, że wyszłam ze swojej skorupy tak po
prostu, zwyczajnie uzależniając się od kogoś?
Ile razy mam powtarzać sobie, że to rozum, zdrowy rozsądek,
chłodna kalkulacja, nie uczucie powinny mnie prowadzić przez życie?
Ano chyba nie nauczę się nigdy.
I zawsze będę dostawać kopa prosto w serce.
Ewidentnie, bezczelnie, nieświadomie zauroczyłam się bowiem
kimś, kim nie powinnam się była nawet zainteresować.
Ot powinien być on po prostu znajomym znajomej i tyle.
Ale nie.
Te namiętne wiadomości wymieniane przez cały sierpień
wytrąciły mnie kompletnie z równowagi sprawiając, że straciłam głowę.
I równowagę pod stopami.
A dreszcze i motylki w brzuchu zaczęły żyć swoim życiem, nie
słuchając się mnie ani przez chwilę.
Nie mogłam myśleć o nikim ani niczym innym tylko o nim.
I czekałam jak głodny pies na kość na kolejne wiadomości od
niego...
Na te kilka choć sms, które rozjaśniały mi dzień...
Ale słońce szybko zaszło za chmury i znów wszystko
poszarzało, gdy nagle ni z tego ni z owego nastała cisza.
Głucha.
Odezwałam się raz, drugi i nic...
Pewnie zajęty, pewnie zapracowany, pewnie zmęczony.
Myślałam.
Ale oto mija już prawie półtora tygodnia braku odzewu z jego
strony.
A ja chodzę jak struta i pijana beznadziejną tęsknotą,
pytając się sama siebie po co mi to wszystko było...