niedziela, 26 maja 2013

Babska wojna, czyli o promocji w Rossmanie

Jak już wszystkie maniaczki kosmetyczne wiedzą lub udają, że nie wiedzą, Rossman od 23 do 29 maja wprowadził szalone przeceny na kosmetyki kolorowe i pielęgnacyjne. Istny raj dla zakupoholiczek!
Z początku miałam nie iść.
Miałam być dzielna.
Twardo mówiłam sobie, że niczego w sumie nie potrzebuję, a nawet jeśli coś tam mi się marzy, to nie jest jakaś straszna i ostateczna konieczność, żebym to coś miała.
Jednakże oczywiście moje postanowienia poleciały hen do Chin, kiedy to zobaczyłam wczoraj, jakie łupy na owej promocji poczyniły blogerki w Rossmanie. Oglądając jak szalona, z wypiekami na facjacie, jeden wpis zakupowy za drugim, poczułam wszechwypełniającą mnie zawiść, że też chce takie cuda! No i rzecz jasna, poleciałam jak kot z pełnym pęcherzem do mego Rossmana na bazarku, licząc na wielkie łowy tanich kosmetyków.
Ale ale…
Nie było tak pięknie…
Zanim tylko przestąpiłam prób tejże drogerii, wiedziałam, że nie będzie lekko…
Już przez szyby widziałam tłumy podnieconych niewiast, które przepychały jedna drugą niczym rozszalałe mamuty w epoce lodowcowej podczas roztopów.
A gdy weszłam do sklepu, poczułam się jak na wojnie secesyjnej.
Tak bowiem wściekłej, pierwotnej, babskiej zawziętości już dawno nie wiedziałam. O pomadki, kredki, tusze czy cienie, baby biły się wręcz niemiłosiernie, tratując wszystko co napotkały. Dzieci, kochankowie, mężowie odeszły na plan drugi. Dla niewiast liczyło się tylko to, co ucapią z półek kosmetycznych. Na taki widok sam ochroniarz przeżegnał się z rozpaczy i oddalił się w bezpieczną odległość.
Istny Armagedon!
Nie mogłam pozostać oczywiście w cieniu.
Nie dam się zepchnąć z powrotem do wyjścia!
Ruszyłam z kopyta dziarsko, odepchnęłam jedną babę i drugą, podłożyłam nogę jakiejś babci i dzierżąc torbę przed sobą, niczym walec drogowy, dotarłam do pierwszej lepszej półki z kosmetykami.
Jednak nie mogłam pozwolić sobie na jakieś dłuższe wybieranie produktów, gdyż nowa fala chętnych na tanie zakupy, napierała na mnie z mocniejszą siłą i podnietą.
Ucapiłam zatem tylko to, co akurat było jeszcze dostępne (dwie pomadki), i odczekawszy pół godziny w kolejce do kasy, mogłam lecieć do domu z satysfakcją.
Jak na chwilę obecną wystarczy mi takich zakupów na promocji…

środa, 22 maja 2013

Jak wygrać z nieśmiałością?

Nieśmiałość.
Strach przed podejmowaniem decyzji, lęk przez nawiązywaniem nowych znajomości.
Druzgocąca kula w przełyku, ilekroć chcemy się odezwać…
Każdy egzamin, rozmowa kwalifikacyjna, czy po prostu wypad na miasto to istna katorga.
Spocone ręce, łamiący się głos i wszechogarniające uczucie bezradności.
Brzmi znajomo?
I to jak…
Problem z nieśmiałością dotyczy bowiem wielu Polaków.
Młodych, dojrzałych.
Tych uczących się, pracujących czy na emeryturze.
Jaka jest zatem główna przyczyna nieśmiałości?
Odpowiedź jest bardzo prosta – brak pewności siebie. Ten właśnie czynnik blokuje nas przed byciem sobą. Wchodzimy wtedy w ten dziwnie niepokojący stan, kiedy to boimy się odzywać niepytani, uciekamy od spotkań towarzyskich, a jeśli już na jakieś pójdziemy – stoimy wtedy w kącie ze zgaszoną miną winowajcy.
Takie zachowanie nie pomaga w życiu…
Tylko ten, kto jest odważny i nie boi się dążyć do celów wyznaczonych sobie wcześniej, ma w życiu łatwiej.
Taki ktoś ma więcej energii na działanie, teoretycznie szybciej znajduje zatrudnienie i budzi powszechny szacunek tzw. umiejętności bronienia swego własnego zdania.
Ci nieśmiali natomiast, zawsze będą zawsze na drugim końcu, dostając minimalnie satysfakcjonującą posadę, z czyhającym na ich błąd potencjalnym szefem.
Brzmi brutalnie?
Takie już niestety jest „prawo cywilizacji”…
Trzeba walczyć, by osiągnąć to co się chce.
Jak zatem wygrać z nieśmiałością?
- przede wszystkim rzecz najważniejsza – trzeba psychicznie otworzyć się na ludzi i nie brać ich za swoich wrogów. Nie można tkwić w tej skorupie, którą sami sobie zbudowaliśmy.
- znajdźmy sobie jakąś pasję. Może być to taniec, kino, teatr. Rozwijajmy nasze zainteresowania. Gdy już będziemy obeznani z daną dziedziną, wówczas problem konwersacji towarzyskiej nie będzie stanowił już dla nas kłopotu. Wszyscy bowiem wiedzą, że najlepiej rozmawia się o hobby.
- ćwiczmy tzw. rozmowy do lusterka. To świetny sposób na poznanie mimiki naszej twarzy oraz tego, jak jesteśmy odbierani przez drugą osobę.
- wyprostujmy się! Nie chodźmy zgarbieni i zapadnięci w sobie. Prosta sylwetka dodaje odwagi i przebojowości!
- ozdóbmy naszą twarz w uśmiech. To już połowa sukcesu do wygrania z nieśmiałością.
– powtarzajmy sobie w myślach kilka razy dziennie: Jestem wspaniała, jestem odważna, niczego się nie boję, dam radę. Taka psychiczna motywacja naprawdę działa.
Czemu o tym wszystkim wspominam?
A temu, że jeszcze w liceum, sama byłam osobą strasznie nieśmiałą.
Zastosowałam się jednak do powyższych rad i osiągnęłam sukces.
Otworzyłam się na siebie i innych.
I już się nie boję mówić wszem i wobec, że przebojowa babka ze mnie!

piątek, 3 maja 2013

Komunijna szopka

Maj.
Słońce, kwitnące kasztany i bzy.
I czas Pierwszej Komunii Świętej.
Uroczystość tak bardzo ważna w życiu każdej wierzącej rodziny. Oto syn/córka w białych szatach, ze złożonymi w małdrzyk rączkami, przyjmuje po raz pierwszy Najświętszy Sakrament i staje się tym samym prawowitym chrześcijaninem/chrześcijanką. Zaiste piękne święto katolickie…
Zaraz, zaraz.
A co natomiast z dziećmi rodziców niewierzących? Czy one będę gorsze od rówieśników, obdarowanych komunijnymi prezentami?
Oczywiście, że nie! Dalej jeden ateista z drugim zapisuje nagle dziecko na religię w drugiej klasie podstawówki, żeby ich potomek nie odstawał od reszty. Niedzielne msze się odbębni, paciorki i modlitwy jakoś się wyklepie razem z pierworodnym, byleby tylko Jasio czy Franio mógł cieszyć się razem z kolegami białym garniturkiem w kościele, uroczystą muzyką na organach i ładnymi prezentami komunijnymi…
A po całej uroczystości, wielka wiara zniknie równie szybko, jak się pojawiła…
Kto by się troszczył bowiem w dzisiejszych czasach o kwestie duchowe?
XXX
Jednakże kwestie duchowe to jedno, a kwestie podniebienia to drugie…
Jak bowiem najlepiej uczcić uroczystość Pierwszej Komunii Świętej?
Odpowiedź banalnie prosta! Należy urządzić wielkie przyjęcie w gronie rodziny i znajomych, połączone z miłymi rozmowami i uroczystym posiłkiem. W końcu nie samym Słowem Bożym człowiek żyje. Ot na samym początku można zaserwować przystawki z krewetek i ostryg, dalej dwudaniowy obiad z dziczyzny i owoców morza, potem wykwintny francuski tort dziesięciowarstwowy. A na koniec – rzecz jasna – toast australijskim szampanem (rocznik 1890) na cześć małego chrześcijanina.
Najlepiej oczywiście takie przyjęcia urządzać w jakiejś sali weselnej czy balowej – co by wszystkich biesiadników odpowiednio ugościć. Taka okazja wymaga przecież najlepszego rozwiązania, mimo że pieniędzy mało w portfeliku a podwyżka w pracy nierealna… Trudno się mówi. Kredycik na komunię trzeba wziąć i po problemie będzie…
A może by tak jednak po taniości? Komunijne przyjęcie w domu wyprawić wśród najbliższych?
Phi, toż to dopiero tandeta komunistyczna. Kto się dziś bawi w gotowanie rosołku i bigosu? Ot, zniewaga!
XXX
Oprócz dostojnego posiłku i pogawędek rodzinnych, punktem kulminacyjnym wieczoru są także prezenty dla małego jubilata komunijnego.
Co by tu takiemu szkrabowi ofiarować?
Złoty wisiorek z Matką Boską?
Eee, nuda, to było za czasów wujka Mietka.
Hm… to może bombonierka z czekoladkami?
Phi, toż to dopiero wiocha!
Co zatem jest najlepszym darem na Pierwszą Komunię Świętą XXI-wieku?
Smartfon!
Telewizor plazmowy!
Laptop!
Motorower!
Koperta z gotówką!
Hm, coś drogie te zabawki…
Ano, trudno się mówi… Syneczek/chrześniaczek/siostrzeniec nie będzie gorszy od swoich rówieśników. Co powie potem nieboraczek kolegom w klasie? Że na Komunię dostał bombonierkę z cukierkami toffi, a nie smartfona Nokię Lumię x1000?
XXX
Kiedy ja przystępowałam do Pierwszej Komunii Świętej inaczej to wszystko wyglądało.
Nie było niepotrzebnego chaosu z wynajmowaniem sal weselnych i zamawianiem miliona pięciuset potraw na setki gości. Moja uroczystość komunijna odbyła się w u nas w mieszkaniu, w bloku. Przybyło 15 gości. Zjedli rosołek i bigosik, przekąsili wódeczką i pierniczkiem, po czym poszli sobie, wychwalając zdrowie gospodarzy.
Prezenty?
Dostałam 10 bombonierek i radio. Więcej upominków nie pamiętam, a jeśli takowe były – głównie w formie pieniężnej – to przejęła je moja rodzicielka tudzież rodziciel.
I to wszystko.
Czyż nie tak powinna właśnie wyglądać Pierwsza Komunia Święta?
Czyż nie lepiej świętować skromnie, w gronie rodzinnym, z domowym jedzeniem, które wypełnia pustkę w żołądku i sercu?
Po co ten cały pęd za luksusem, drogimi strojami, prezentami, wystawną salą i mnóstwem ciekawskiej publiki?
O czasy.
O obyczaje.