piątek, 30 września 2016

Zdrówko, czyli człowieku napij się!

Nie pij, bo będziesz chodził krzywo.
Nie pij, bo się upijesz.
Nie pij, bo się zatrujesz.
Tylko ludzie jak to ludzie, takowe dobre rady mają w poważaniu. Tłumaczą sobie, że umiarkowana ilość toastu nigdy nikomu nie zaszkodzi.
Z tym pojęciem ja sama się też zgadzam.
Mała lampka wina, czy jedno piwo od czasu do czasu nie zaprowadzą nikogo od razu do nałogu.
Ale niektórzy niestety nie znają umiaru w konsumpcji alkoholowej.
Jak już zaczną pić, nie mogą skończyć…
Choćby taka moja koleżanka.
Nie ma dla niej znaczenia, czy jest dzień, czy noc.
Czy pracuje, czy ma wolne.
Piwko na wieczór musi być.
To jej uzależnienie przybrało ostatnio aż niepokojący skutek. Mianowicie, B., usiłująca jak zwykle łyknąć sobie na rozgrzewkę piwko w nowej pracy – przelane tak nawiasem mówiąc po kryjomu do butelki po soku jabłkowym – została przyłapana na tymże procederze przez swoją szefową.
Na pytanie czemu tak od niej piwem czuć, B. jak zawsze błyskotliwa, odpowiedź miała, że to babciny syropek na kaszel na bazie chmielu…
Szczęście w nieszczęściu skończyło się tylko na pouczeniu, żeby więcej nie piła syropków, bo tym zapachem odstrasza tylko klientów.
Pomyślicie sobie, co by było, jakby taka szefowa za alkomat chwyciła i wykryła, że rzeczywiście % w organizmie B. krążą? Myślę, że raz przyłapana i wyrzucona dyscyplinarnie z pracy, miałaby nauczkę do końca życia, że może pora najwyższa się „ogarnąć”.
Wniosek jest prosty - do picia trzeba mieć silną wolę, by wiedzieć kiedy przestać, albo srogiego szefa, który nas wyrzuci dyscyplinarnie.

poniedziałek, 12 września 2016

Jesienne lato, czyli ufff jak gorąco!

Wrzesień.
Miesiąc końca wakacji, czerwonych liści, kasztanów i jarzębiny.
Okres niezbyt gorący, przypominający o nadchodzącej niebawem zmianie pory roku.
Jesienna aura kojarzona z kałużami, kaloszami, herbatą z imbirem i cieplejszymi kurtkami.
Tymczasem wrzesień roku 2016 wprawia nas od samego początku w istne osłupienie.
Już od poranku temperatura 50 stopni Celsjusza w słońcu, a 30 stopni w cieniu.
Żar i spiekota z nieba niczym na wczasach w ciepłych krajach.
Sezon lodowy i zimno-napojowy w pełni.
Miejskie baseny, parki i skwery wypełnione po brzegi opalającymi się w kostiumach kąpielowych ludźmi.
Króluje strój lekki, przewiewny.
Brak śladów kurtek czy szali, a tym bardziej kaloszy.
Co to się dzieje się ja pytam?
Czy czasem nie cofnęliśmy się wszyscy razem kilka miesięcy wstecz?
To wrzesień czy czerwiec w końcu jest?
Nie twierdzę, że lato w środku września jest rzeczą złą, ale coś mi to po prostu nie pasuje.
Gdzie ten deszcz, gdzie kałuże, gdzie wieczory z gorącą herbatą się ja pytam?
A może oto jesteśmy właśnie świadkami epokowego załamania pogody i pojawienia się tzw. ociepleń klimatycznych?

poniedziałek, 5 września 2016

Przeklinam, więc jestem lepszy?

Przeklinanie.
Brzydkie mówienie.
Łacina podwórkowa.
Chyba nie ma na świecie osoby, która w swoim życiu by choć raz nie przeklinała.
Zgodnie bowiem ze statystykami przynajmniej dwa razy dziennie – w sytuacjach stresowych 10 razy tyle – zdarza się nam spontaniczne powiedzenie czegoś „brzydkiego”.
Przeklinanie zwykle często gęsto idzie w parze ze złym humorem, negatywnym nastawieniem czy po prostu stresem.
I – wbrew ogólnemu mniemaniu – dotyczy tak naprawdę osób bez względu na stanowisko jakie zajmują.
Dyrektor, księgowa, sekretarka, sprzątaczka…
I niestety coraz częściej także i dzieci…
Ot sytuacja wyjęta z życia.
Jechałam sobie w piątek tramwajem i jak zwykle wyjęłam książkę, aby poczytać sobie.
Mimo szumu mijających mnie osób wysiadających i wsiadających oraz stukotu kół po szynach czy hulającego wiatru jakoś potrafiłam się skupić z i z zapartym tchem przeleciałam kilka stron dzieła.
Już miałam odpłynąć w kolejnej stronicy i dać się porwać – wraz z mym literackim bohaterem – przerażającemu psychopacie, gdy wtem do mych uszu dobiegła bujna konwersacja prezentująca się mniej więcej w ten sposób:
- No i k* ja Cię p* j* stara zabroniła mi jechać na tę imprezę. No dziwka no po prostu ja j*.
- Stary nie przesadzaj może jeszcze zmieni zdanie.
- Nie znasz tej p*. P* suka.
Dyskretnie odwróciłam się za siebie – podobnie jak połowa wagonu przede mną – i o mało nie spadłam z krzesła, na jakim siedziałam.
Prowadzącymi ową jakże bogatą konwersacje było stojących nieopodal dwoje dzieci płci męskiej, na oko lat 10, którzy, rzuciwszy plecaki na podłogę, tkwili sobie przy poręczach tramwajowych i nie robili sobie nic z gapiącym się nań współpasażerów.
Nie wiem jak się dalej potoczyła ta dyskusja i na czym w końcu stanęło w rozważaniach, gdyż chłopaki – określenie chłopcy nie bardzo do nich pasowało – nagle plecaki w dłoń chwyciwszy, wysiedli zaraz na następnym przystanku.
Po ich wyjściu przez chwilę w wagonie panowała aż dzwoniąca cisza, którą szybko zakłóciło wtrącenie:
- Co za czasy, co za wychowania brak…
I tu pojawia się pytanie: po co dzieciom w tym wieku używanie języka tak wulgarnego?
Czy przez to czują się lepsi, starsi, ważniejsi?
Czy oni w ogóle rozumieją znaczenie słów, które wypowiadają?
Czy tylko naśladując swoich – o zgrozo – rodziców chcą wzbudzić tzw. respekt w towarzystwie?