niedziela, 26 czerwca 2011

klient płaci, klient wymaga

Zdaje sobie oczywiście sprawę z tego, że brać kelnerska łatwego życia nie ma.
Ciągłe użeranie się z klientelę, przez ponad 8 godzin twarz ubrana  w wymuszony uśmiech, graniczący często ze łzami.
Do tego dochodzą w ilości masowej zamówienia, zamówiątka, apele i zażalenia.
Przy tym wszystkim trzeba bym miłym jak ruski sprzedawca zegarów i świecić na około komplementami w stronę klienteli typu  „ach doskonały wybór”
No cóż jednakże czasem i takiemu kelnerowi nerwy puszczą…
XXX
Jest pewna naleśnikarnia w moim mieście.
Nastrój i wystrój jest tam naprawdę cudowny, zatem nic dziwnego że owo miejsce stało się stałym punktem spotkań grona filologicznego.
Nigdy nie miałam nic do zarzucenia temu lokalowi: bowiem obsługa i jakość potraw były na najwyższym poziomie…
 Do czasu…
XXX
Traf chciał że kilka dni temu, po udanym egzaminie, tradycyjnie wybrałam się z kilkoma koleżankami do naszej naleśnikarni.
Oczyma wyobraźni już widziałam te boskie naleśniki, podawane z sosami i surówkami, zawsze mile satysfakcjonujące moje podniebienie.
Byłyśmy zresztą tak głodne jak wilki więc nawet jakby naleśniki smakowały dniem wczorajszym byłoby nam wszystko jedno.
Zwykle o tej porze w lokalu miejsc jest jak na lekarstwo, jednakże o dziwo, udało nam się znaleźć godne pozycje, prawie tuż przy kasie.
Zadowolone rozsiadłyśmy się wygodnie i czekamy na kartę dań.
Powolnym kocim krokiem minęły nas dwie znajome już kelnerki zajadle konwersujące ze sobą.
M. dyskretnie uniosła w tym momencie rękę: Możemy kartę prosić?
Kelnerka (widać że wyjątkowo podbuzowana) miast kulturalnej odpowiedzi i standardowego powitalnego „dzień dobry miłym paniom” odparowała, że się nie rozdwoi i mamy czekać.
Eee no tak, pogawędki z kumpelą ważniejsze…
Ale nic to czekamy dalej.
Mija 15 minut.
Karty nadal nie dostałyśmy,mimo że panna kelnerka wędrowała kilka razy w te i we wte oscentacyjnie unikając naszego stolika.
M. w końcu nie wytrzymała i sama udała się do kasy prosić o kartę, którą dostała bez żadnego słowa wyjaśnienia czy nawet przeprosin za opieszałość.
Powróciła z triumfem, o mało nie wpadając na ową Jaśnie Pannę Kelnerkę, która widać postawiła już chyba krechę na nasze całe zgromadzenie, gdyż mruknęła niepochlebny wyraz pod nosem i z prędkością torpedy podeszła do sąsiedniego stolika (który wypełnił się o wiele wcześniej od naszego i ze słodkim głosikiem zaczęła dopieszczać klientów polecając im pewne potrawy).
No nic to poczekamy dalej na rozwój zdarzeń, w końcu mamy już kartę. Kilka chwil jednie zajęło nam wybieranie naleśników i wypatrywać ponownie zaczęłyśmy owej miłej kelnerki.
Ta nadciągając z tacą pełną napojów dla stolika obok, widząc nasze głodne spojrzenia specjalnie wykręciła głowę do tyłu, wyładowała raz-dwa ową tacę i ubrana w zachęcający uśmiech podążyła szybkim truchtem w drugą stronę sali przyjmując zamówienia od gości, którzy PONOWNIE przybyli PÓŹNIEJ od nas.
No nie tego za wiele.
Nie dość że nasz głód sięgnął zenitu, a czekanie sporo przerosło nasze oczekiwania (40 minut czekania na zrobienie zamówienia przy naprawdę małym zapełnieniu sali???) to poza wrogimi spojrzeniami (heloł co takiego zrobiłyśmy?) nie zainteresował się nami nikt. W tym czasie dwie urzędujące na sali panny kelnerki zdążyły obsłużyć podczas kilka stolików w zasięgu naszego wzroku a my nie dość że nie uraczone zostałyśmy nawet głupim „w czym mogę pomóc” to jeszcze obdarzone zostałyśmy spojrzeniami typu „zaraz się stąd wykurzę taka i owaka”.
Cóż nam pozostało czynić.
Wkurzone na maksa odsunęłyśmy krzesła i czyniąc wiele zbędnego hałasu opuściłyśmy ten lokal, nie pożegnane nawet głupim „do widzenia” czy „pocałujta nas w cztery litery”.
XXX
Gdyby jeszcze był tłum ludzi, wylewający się drzwiami i oknami to owo czekanie na zamówienie można by było racjonalnie wytłumaczyć. Jednakże tego dnia naprawdę ruch był niewielki i każdy gość, który przybył do naleśnikarni za nami został godziwie obsłużony.
Oprócz nas…
Powstaje pytanie czemu panny kelnerki nas ewidentnie olały?
Za dyskretną uwagę na początku o karcie dań?
Czy może za to że za małe napiwki im dawałyśmy wcześniej?
Albo że za głośno się zachowywałyśmy w lokalu?
  

poniedziałek, 20 czerwca 2011

sesjo umrzyj

Są takie dwa okresy do roku, kiedy to student przestaje być studentem czyli człowiekiem bez trosk i zmartwień a zamienia się w istną maszynę, robocopa, co  sam siebie zadziwiając potrafi siedzieć od rana do nocy nad notatkami i wkuwać beznamiętnie materiał z kilogramów notatek.
Za przyjaciela służy mocna kawa połączona z czekoladą i napojami energetycznymi (polecam be powera, aczkolwiek stosowanie takie specyfiku trzy dni z rzędu nieco ogłupia).
Do tego dochodzi istny armagedon w pokoju bowiem notatki są wszędzie: na biurku, pod biurkiem, za biurkiem, na kanapie i za kanapą, na szafach, szafkach i szafeczkach i o dziwo za segmentem.
Tylko teraz bądź tu mądry i się w tym wszystkim połap.
XXX
Tak mniej więcej wygląda mój żywot od jakiś trzech tygodni.
Egzamin za egzaminem pogania egzamin.
Tegoroczna sesja jest najcięższa z całego mojego toku akademickiego. W sumie 5 egzaminów mnie czeka(ło) (już trzy starcia są za mną) a paradoksalnie drugi stopień studiów winien być lekki, łatwy i przyjemny.
G* prawda…
Zapchali nam cały tydzień zajęciami, które nie przydadzą się nam do niczego.
Jakaś metodologia, antropologia, i propozycje kulturowe?
Czyli podsumowawszy, po raz trzeci przerabiać będziemy ten sam materiał co na licencjacie tyle tylko że ze zmienioną listą lektur.
Do tego dochodzi wyrabianie jakiś pokręconych punktów z bloku B. W rezultacie zamiast przyzwoitej siatki godzin siedzę sobie od rana do wieczora  na wydziale i walczę dziarsko o książki, których oczywiście też jest jak na lekarstwo.
Filologia…
A czas na pisanie magisterki to gdzie mam przepraszam bardzo znaleźć? W innym wymiarze???