wtorek, 14 kwietnia 2009

…kiedy powinnam wyjść za mąż?…

Święta minęły jak przysłowiowo z bicza strzelił.
Niby nic ciekawego się nie działo przez te trzy dni, kiedy to byłam poza dostępem do Internetu, gdyż mój szanowny laptop nie chciał współpracować z sieciami bezprzewodowymi, jakie teoretyczne być powinny w otoczeniu działki.
Laptop nie chciał się integrować i zrobił mi focha.
Tak więc wińcie jego że zaniedbałam bloga minimalnie.
XXX
Co do świąt jeszcze, to warto powiedzieć iż były tradycyjne, czyli rodzinne grono, dyskusje o polityce tudzież zdrowiu i gorąca dyskusja moich dziadków o tym, kiedy najlepiej powinnam wyjść za mąż.
Może przytoczę ogólnikowe stanowiska poszczególnych uczestników tego sporu.
Babcia ze stolicy obstawiała, że jeśli kocham absztyfikanta (z którym szczerze mówiąc, ja osobiście nie uważam, bym miała spędzić życie całe) to nic nie powinno stać nam na przeszkodzie do hajtania się. Podała na przykład siebie i dziadka ze stolicy, którzy zawarli związek małżeński w wieku 19 lat (dziadek był młodszy jeszcze nieco trochę od babci) i są szczęśliwi do dziś. A że czasami się sprzeczają o sprawy nieistotne to przecież nic nie znaczy.
Dziadek ze stolicy donośnym basem natomiast zaraz stwierdził po przemówieniu babci, że sam mi męża poszuka, bo panny w moim wieku jeszcze nie wiedzą tak naprawdę kogo chcą.
Dziadek miejscowy uważa, że najlepiej jak mój przyszły mąż (najlepiej biznesmen, wzrost 180, czarne oczy i włosy) będzie miał niewiele wspólnego z fizjonomią absztyfikancką.
A babcia miejscowa ma podobne zdanie, bo na sam dźwięk słowa „absztyfikant” dostaje ciśnienia.
XXX
I masz człowieku teraz ciężki orzech do zgryzienia.
Jak dogodzić im wszystkim na raz?
  
…jak już mówiłam we wcześniejszych notkach decyzja w sprawie dalszych relacji, bądź nie relacji z szanownym absztyfikantem nie jest łatwa.
Ale wiem jedno, że to raczej jednak przyszłości nie ma na dłuższą metę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz