piątek, 3 kwietnia 2009

…na imprezę studenccy bracia!…

Co to się wczoraj działo w godzinach wieczornych w pewnym klubie…
Impreza była mianowicie!
Ale nie taka zwykła, gdyż był to tak zwany półmetek studencki. Dla mnie wtajemniczonych wyjaśnię zaraz iż półmetkiem zwie się balanga (organizowaną przez wybrany, życzliwy pub w mieście, który się ta coś takiego zgodzi), która swą nazwą etymologicznie zaświadcza o tym że do końca studiów licencjackich pozostała równa połowa czasu, jaką już student ma za sobą.
Trochę chaotycznie to napisałam ale bądźcie wyrozumiali że Karia dziś nie bardzo kontaktuje ze światem zewnętrznym mimo iż wyszła po 23.20, czyli wcześnie z niniejszej imprezy, aby jej szanowni rodzice nie mieli wizji że leży gdzieś pod stołem z flaszką wódki pod pachą i podrywają ją panowie ogoleni na łyso.
Odbiegłam nieco od tematu, ale już wracam do sedna.
Zatem fajnie było.
Nawet jeśli panowie z grupy nie przybyli a szacowna dwójka jaka się łaskawie stawiłam wolała gadać o meczach niż tańcować. Do tych dwóch zaliczał się także absztyfikant którego udało mi się wyciągnąć na parkiet na…dwie minuty. Stwierdził że mu depczą wszyscy nogi i sobie poszedł do męskiego grona konwersować o wpadkach polskich piłkarzy i polityce.
Co zatem pozostało płci pięknej w takim wypadku?
Jak to co, tańcowanie w babskim gronie.
Co prawda swą obecnością nie zaszczyciły osoby które być powinny, czyli moje koleżanki. Musiałam zatem wpraszać się do grupek innych koleżanek i na zdjęcia, jakie robiły sobie, co udawało mi się dość połowicznie gdyż miejsca była mało, a muzyka grała tak głośno iż myśli nie było słychać.
Ale co się dziwić w mej grupie się już dawno porobiły takie mini-grupki, więc dawniejsze konwersowanie z kim popadnie nie jest już takie łatwe. Dziwne spojrzenia czy kiwnięcia głowami nie należą do miłych.
Cóż są ludzie i parapety.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz