wtorek, 26 sierpnia 2008

…pierwszy rok studiów za mną…

Odebrałam wczoraj indeks.
Z legalną pieczątką pani dziekan i jej osobistym błogosławieństwem na kolejny rok.
Powiem wam że byłam w wielkim szoku po takich słowach otuchy płynących z osobistych ust samej pani przełożonej mego wydziału.
Zawsze bowiem, ilekroć wstępowało się w drzwi słynnego pokoju numer 2 podczas minionego roku akademickiego, mina pani dziekan wyglądała wcale nie na przyjazną…
Raczej wskazywała niezbicie ochotę natychmiastowego wyrugania niewprawionych pierwszaków albo kogokolwiek innego…
A tu proszę taka zmiana.
Jak to dobrze wiedzieć że dopiero po roku władze uczelniane sprzyjają studentom na dalszą drogę ich nauki ciężkiej…
Na inauguracji początkowej także bowiem nie przypominam sobie słów zachęty które by od razu wpłynęły na pozytywne nastawienie do akademii.
Pamiętam tylko parę górnolotnie rzuconych idei o wiedzy, niedbale wyśpiewany hymn uczelniany, i wielki tłok podczas rozdawania indeksów…
Może prowadzący rozpoczęcie dla pierwszorocznych powinni zmienić taktykę uroczystości i zamiast tylko dobitnego rugania żeby od razu brać się do nauki przydałoby się parę miłych słów.
Może dzięki temu nastawienie psychiczne byłoby lepsze wśród studentów?
XXX
Co mi dał ten rok studiów?
Przede wszystkim poznałam wspaniałych ludzi, z którymi można było robić wszystko – od integracji w parku zaczynając, po pożyczanie pieniędzy na wielkie sterty kserówek kończąc.
Drugiej takiej paczki znajomych, mniej lub więcej gorliwych do zdobywania nauki nie da się poznać nigdzie indziej.
Nie ważna jest przecież czy przybyło się na studia z małej miejscowości czy wielkiego miasta.
Liczy się to że wszyscy, bez wyboru muszą się wpasować się w rytm grupy w jakiej się znalazło,  odnaleźć się jakoś w  natłoku obowiązków, w szukanie materiałów do nauki, w stawianie czoła profesorskiej kadrze.
Poza tym nauczyłam się też skąd nikąd ogromnej ilości pojęć i teorii, a co za tym idzie praktyki w zapamiętaniu na długi czas wiedzy z różnych filologicznych dziedzin, o których istnieniu nie miałam pojęcia…
XXX
Co jeszcze mogę rzec?
Może jako weteranka po 365 dniach spędzonych na uczelni dodam parę złotych rad dla przyszłych adeptów sztuki przetrwania na akademii.
Po pierwsze i najważniejsze studia to nie liceum.
Tu nauczyciel cię nie będzie gonił ani zachęcał do niczego.
Tu musisz sam szukać i dowiadywać wszystkiego się na własny rachunek.
Dlatego posiadanie zaufanych znajomych jest takie ważne.
Bez pomocy przyjaciół można zginąć w kserówkach, notatkach, czy kolokwiach.
Po drugie pamiętaj że jesteś tylko człowiekiem, i do wielkiego sprawdzianu z ilości materiału przekraczającego ponad 500 stron nie nauczysz się w ciągu dwóch dni…
Naucz się planować sobie czas na ogarnianie wiedzy.
I po trzecie, w każdej chwili, kiedy tylko możesz odsapnij nieco.
Przespaceruj się, wybierz się ze znajomymi na spotkanie.
Bo inaczej bardzo szybko wpadniesz w depresję studencką i staniesz się tylko cieniem, nie reagującym na nic innego oprócz słowa „NAUKA”.
  
…pozostaje kwestia czy polubiłam mój kierunek studiów.
Powiem Wam że to ciężkie pytanie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz