poniedziałek, 30 października 2006

…niefortunny przytraf…

Już buty na 8-centymetrowym obcasie, elegancko wyczyszczone i odnowione, z trudem wycyganione od mamy, stały przy drzwiach…
Jakdla niektórych powalająca ta wysokość może istotnie być świadomym„samobójstwem”, ale ja dzielnie ćwiczyłam podobne wygibasy,niestrudzenie paradując „zamaszystym krokiem” do szkoły, i z powrotem…Ico? Będę musiały czekać na następną okazję…
I prezent, puchatymisio z fioletowym serduszkiem z napisem „Kiss me” , cierpliwiesiedział w różowej torebce, wyłożonej oryginalnym ptasim mleczkiem nalicencji Biedronki…
Oraz misternie robiona fryzura, nad którąmęczyłam się dobre pół godziny, pokonując elektryczny upór suszarki wnadpsutym kontakcie < a tata elektryk>, przydała się już tylko dorozplątania…
17.15- do wyjścia pół godziny, a ja zamiast cieszyćsię z jakże udanej imprezy w tle, siedzę wkurzona i robię w myślachniecenzuralne pretensje do Matki Natury…
…i na dodatek nawet apap extra, popity wodą Żywca, nie zdziałał wiele…:/
 
…a Babolek szalał…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz