wtorek, 3 października 2006

…jakoś tak szaro…

Dzisiejszy dzień był troszkę taki dołująco-przygnęnębiający…w pewnym sensie ma to związek oczywiście z tym, że pogoda za oknem daleka jest do słonecznego popołudnia…jednak bardziej związane jest to z faktem, iż dzisiejszy czytanie ze zrozumieniem nie poszło mi idealnie…
Gdyby profesorka wybrała inny dzień niż dzisiaj, to może umiałabym poradzic sobie z analizowaniem tych wszelkich zawiłości historii o tz. dzikich dzieciach. Bo szczerze mówiąc po wiadomej ilości godz. spędzonych w szkółce, czy ma się jeszcze siłę wyszukiwac zawiłości apropo tezy, hipotezy, powiązania i wyrażania opinii w ciągu 45 minut, przerywanych głupimi komentarzykami pewnej niewygadanej osóbki?…
Z planowanej wizyty u Babola też nic nie wyszło, gdyż złapała niehybnie jakiegoś wirusa i jeśli nie jest to jakaś obłożnie zakaźna choroba, to pewnie leży w domu, oglądając horrory,  w międzyczasie wariując ze swoim labladorem Cliperem. Pomijając fakt, że ma on nałóg pożerania kapci i zeszytów, a też czasami wycieraczek;pp to napradwę miło odpoczywa sie w jego towarzystwie;pp
Jedna rzecz mnie niezmiernie jednak wprawia mnie w nastrój prawie że idealny-jutro medyczna częśc klasy jest zmuszona pisac test dwugodzinny z fizyki, z prądu elektrycznego oporników i czegoś tam jeszcze. Niefizyczni natomias mogą z czystą satysfakcją spac o 2 godz. dłużej;pp
…wcale nie jestem wredna, po prostu niebiosa tak chciały…
 
…nearly free…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz