piątek, 1 grudnia 2006

…kwestia dobrego poczucia humoru…

Wczoraj, ni stąd, ni zowąd, łaskawie dowiedziałam sie, że mam narzeczonego…
W dodatku potencjalnym tymże osobnikiem jest mój ówczesny, „gentelmeński” partner, z środowego swatania polonezowego…
Owszem, można się pośmiac, powymieniac mniej, lub więcej żartobliwymi uwagami, ale przyrównywanie faktu tańczenia z fakultetowym „kolegę” do kwestii narzeczeństwa, to lekka przesada.
Wybrał mnie podobno z całego, szkolnego tłumu, bo dostrzegł we mnie ten ukryty seksapil. Szkoda, że ja (jak na razie)  nie dostrzegam we wspomnianym przedstawicielu płci meskiej nawet odrobiny wdzięku…Poza tym to wielkie uczucie, które mianowicie czuje, skłoni go do zrzucenia 10 kilogramów, tak że do czasu studniówki, będzie wyglądał niemalże jak Appollo.
Pierwsza próba poloneza w parach przewidziana na dzisiaj, nie odbyła się…gdyż wysiadł odgórnie  prąd…i interwencja pana Mareczka też nic nie dała.
Zatem rozpoznanie partnerskich, tanecznych umiejętności nastąpi w poniedziałek.
A Babol, jak na razie pociesza mnie intensywnie, że polonez to nic strasznego, i na pewno te 5 minut dźwięków, wytrzymam, bez żadnego urazu psychnego…nawet jeśli używane byłoby to oklepane określenie „lala”.
Wczorajsze 3 godziny fakultetów z chemii upłynęły mi w ciekawej scenerii, odbudzania letargującego w pół-śnie Babola. Jej przypadek może okazac się nadzwyczaj ciekawy, gdyż umie ona notowac pasjonujące szczegóły o termochemii, i drzemac jednocześnie.
   
…światełko w brązowej tonacji  z angielskim akcentem, znów zajaśnieje, po 2 tyg.pół-mroku  …

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz