piątek, 15 grudnia 2006

…czar z nut płynący…

Zmęczona, ale szczęśliwa…bardzo szczęśliwa.
Nie wyspałam sie co prawda za bardzo,jeśli 1,5 godziny drzemki można uznac za organizmalny wypoczynek po 8 godzinnym tańczeniu, ale nie żałuję.
Widok całej, warzywnej klasy bawiącej się jak nigdy w ciasnym, klubowym pomieszczeniu, życzenia, całusy, śmiech…
Warto zarwac jedną noc, dla uczczenia poterminowej 18-stki.
Nie zabrakło też łez, podczas wymierzania przysłowiowych klapsów…ale były one całkiem słuszne, biorąc pod uwagę, że o godz. 12 w nocy trudno jest wycelowac skórzanym pasem prosto w tylna częśc ciała. A łatwo oberwac po nerkach, czy udach…co do przyjemnych wcale nie należy…
Życzliwe podrzucanie, i podnoszenie połączone z kręceniem w kółko przez wybitnie inteligentnych kolegów potraktowane, jako rodzaj celebracji pełnoletniej, przyjęłam całkiem bez głośnie…
poza paroma „aaa”, kiedy przestałam się orientowac, gdzie  jest najbliżej podłoże ziemskie, i czemu nie działa na mnie jeszcze prawo grawitacji.
Oczywiście fachowa obsługa ochroniarska, udaremniła pewnych nieprzyjemnych incydentów, no bo nie ma przecież jak „faceci w dresach”
XXX
Prezenty, prezenty, biała róża, korale, perfumy, jakiś naszyjnik i nowa książka Musierewiczowej…:)
XXX
Najbardziej jednak cieszę się z faktu, że moje obawy okazały się tylko domysłami…w końcu komórka to nie perpetum mobile, i nie zawsze odbierze wszystkie smsy.
Wzrok, uśmiech, spojrzenie…
Dwa wolne tańce…
Kiedy przytuliłam głowę do jego ramienia, poczułam sie bezpieczna…całkiem bezpieczna.
 
…nieświadome są losy człowieka, nabazgrane przez palec angielskiego przypaku…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz