czwartek, 26 czerwca 2008

…jeszcze tylko jeden egzamin…

Przedostatni egzamin już za mną.
Nie obyło się bez nerwów, gdyż na swoje wejście byłam zmuszona czekać przeszło 4 godziny, wśród okrzyków ludzi, którzy odpowiadanie mieli za sobą.
Tak więc domyślacie się wesoło nie było.
Jeszcze na dodatek duchota i okropny upał zrobiły swoje.
Siedziałam zatem jak na szpilkach, przeprowadzając wnikliwe śledztwo kto jakie zagadnienie miał.
XXX
I tak mijały godziny, za godziną.
Aż wreszcie w stanie najwyższego przerażenia, weszłam mimo wszystko (dwie osoby przede mną nie zaliczyły) dziarsko do sali tortur.
Plusem było pewnie to, iż wykładowca był mi znany z dodatkowych zajęć, pamiętał moje wypowiedzi na konwersatoriach, zatem nie było presji „nieznajomości”.
XXX
Po pierwszym pytaniu się wyluzowałam od razu, bo było akurat tym, na jakie znałam odpowiedź .
Pozwoliłam sobie na rzucanie błyskotliwych uwag, które wyjątkowo wpadły do ucha i gustu wykładowcy.
Potem poszło także raczej bez zacięć, gdyż dostałam takie zagadnienia jakie akurat miałam na myśli i w których wiedziałam o co chodzi.
A kiedy na sam koniec metrum wierszowe pomyliło mi się z muzycznym taktem 3/4, lektor ryczał ze śmiechu.
Razem ze mną nota bene.
Stwierdził że się nie wyspałam tak jak on, więc mamy podobny problem.
I postawił mi zamaszystą 5, dorzucając sentencję że pamięć mam jak dzwon, ale nawet mistrzom zdarzają się potknięcia więc się nie powinnam martwić.
 
…to teraz biorę się za filozofię dla odmiany…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz