wtorek, 7 sierpnia 2007

…Romeo i Julia XXI-go wieku…

Gdyby trzeba było obsadzić w realiach czasów dzisiejszych historię bohaterów słynnego szekspirowskiego dramatu, z pewnością całe „love story” wyglądałoby inaczej.

Piękna Julia nie czekałaby wiernie każdej nocy na swego wybrańca na wysokim balkonie, ale biorąc pod uwagę błyskotliwość i niecierpliwość naszego pokolenia sama by przychodziła do ukochanego, który deklarowałby jej nie poezję wierszowaną, ale zwroty z romantycznych komedii.

Romeo z kolei byłby bardziej przyszłościowo myślącym chłopakiem, który w młodym wieku nie myślałby o ślubie, tylko o bardziej swobodniejszej formie okazywania uczucia, jaką jest wolny związek. I może wcale nie nazywałby się Romea, ale po prostu swojsko brzmiąco – Roman.

Rodzice zakochanych?

Czy może zamiast ogarniętych zawiścią przedstawicieli obu rodów byliby jedynie pokłóconymi o kawałek ziemi sąsiadami?
Może wtedy zemstę i wrogie zamiary odrzuciliby na dalszy plan, a bardziej skupiliby się na szczęściu swych pociech…
…niekoniecznie w formie śledzenia kochanków po kątach i psucia im romantycznych chwil okrzykiem „suprise”.
XXX
Jak zakończyłaby się historia obojga zakochanych bohaterów na miarę naszego stulecia?
Czy naprawdę jedynym wyjściem byłaby samobójcza śmierć?
Myślę że mimo wszystko, wrodzone poczucie rozwagi rodziców i nastolatków z XXI wieku, nie dopuściłoby do takiej tragedii.
Dramat zakończyłby się pewnie zgodą za porozumieniem stron i wydaniem satysfakcjonującego pozwolenia na kontynuowanie znajomości Juli i Romea, których szczęście trwałoby dalej, aż do przemyślanego rozstania, wynikającego z nudnej rutyny wielu lat bycia w centrum uwagi brukowych gazet.
 
…Jakby powiedział Cezar – „wierzymy chętnie w to, czego pragniemy, i spodziewamy się że nasze uczucia podzielają inni…”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz