poniedziałek, 27 sierpnia 2007

…niech żyje wolność…

Pełna mimo wszystko licznych obaw czy aby na pewno ten numer wypali,zastosowałam wobec natrętnego wielbiciela taktykę „milczącą”.
Żadnego odpisywania na pełne niepokoju wiadomości, nie odbieranie dzwoniącego ciągle telefonu…
I z pełną satysfakcją mogę przyznać że metoda „cichego focha” okazała się skuteczna, gdyż od dwóch dni wreszcie mam spokój .
Nikt nie dzwoni po 20 razy na dzień, nie pisze sześc razy w kółko „czemu u licha nie odbieram”.
Po burzliwym natarciu smsowym dnia 24 sierpnia ofensywa zainteresowania jak szybko przyszła tak szybko skończyła się…jak na razie.
Oby trwale.
XXX
Dlaczego nie daję już nadziei temu osobnikowi na coś więcej niż przelotna znajomość?
Z bardzo prostej przyczyny.
Doszłam do wniosku że to bez sensu.
Po co mam mianowicie angażować się w coś, do czego nie podchodzę z sercem?
Nie chcę być z kimś tylko dlatego że mi się czasami nudzi rutyna bycia „wolną flirciarą”.
A spotykanie się z kimś dla kolejnej zabawy czyimiś uczuciami?
Zwykle nie miałabym oporów tak właśnie wrednie postąpić, ale myśląc przyszłościowo z czystym subiektywizmem, jeśli nasz późniejszy związek miałby opierać się na ciągłej kontroli z jego strony, męczących rozmowach, to dla własnego spokoju psychicznego  na razie się opamiętam.
 
… nie chcę poza tym perspektywą posiadania niekochanego faceta, udowadniać koledze z ang. że potrafię równie szybko o nim zapomnieć jak on prawdopodobnie zapomniał o mnie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz