wtorek, 9 czerwca 2009

…jak ja nie lubię czekania…

Jestem w gorącej wodzie urodzona.
Nienawidzę czekania na cokolwiek.
Chciałabym po prostu wszystko mieć ot tak od razu na wyciągniecie ręki, najlepiej podane mi osobiście, bez zbędnych formalności.
Ta moja nieumiejętność oczekiwania dotyczy różnych sfer życia.
I w kwestii przyjaźni, znajomości czy nauki.
Od zawsze denerwowało mnie to, czemu nie dzieje się tak, jak ja mam zaplanowane.
Słuchanie mądrych uwag rodzicieli że na wszystko przyjdzie czas było mi strasznie nienawistne.
Pamiętam np. różne sytuacje, kiedy to zapoznałam jakiegoś chłopaka, dobrze się nam rozmawiało, i kiedy chciałam dalej ciągnąć tę znajomość z tym prawie nieznajomym, okazywało się, że muszę czekać na reakcję z drugiej strony. Nie każdy przecież jest do danej osoby od razu przekonany…
Różnie to trwało takowe przekonywanie się drugiej strony.
Miesiąc, dwa, trzy, czasem i dłużej.
A ja się wnerwiałam przez ten cały czas, czemu nie jest tak, jak ja sobie zaplanowałam.
A ja czekałam jak wariatka na każdą wiadomość przychodząca na telefon, myśląc że to właśnie od tego nowopoznanego amanta.
Nie potrafiłam zrozumieć, że nie zawsze ma się czas na pisanie, że to kwestia humoru, nastroju, i przede wszystkim charakteru.
Oraz i wzajemności…
XXX
Cóż, minione lata nie nauczyły mnie cierpliwości do czekania. Do tej pory mi tak zostało.
Nie umiem wykorzenić z siebie takowych przyzwyczajeń.
Wiem, to jet okropne, żyć z taką manią, co każe mi od razu wiedzieć co chcę i co ma być wedle mojego widzimisię.
A tak łatwo nie jest.
Do celów trzeba dążyć różnymi, czasem nawet okrężnymi drogami. Bo co to za sukces odniesiony bez żadnych wcześniejszych barier?
  
…sesja się zaczęła.
Czytam i czytam i czytam…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz