piątek, 12 września 2008

…nie będę zabijać owadów…

Nie cierpię insektów w każdej postaci.
Czy to pływającej, człapiącej, ślimaczącej się, latającej, bzyczącej, chodzącej, kroczącej.
Zawsze na widok jakiegokolwiek robala mam nieodparta ochotę mordowania stworzonka z zimną krwią w oczach.
Dlatego też wypady pod namioty na świeżym powietrzu nie są dla mnie.
Zamiast wypoczynku bowiem ciągle dręczyć mnie będzie wizja że podczas błogiego snu zostaję otoczona przez tysiące żyjątek które zaczną spijać ze mnie energię życiową.
Wiem brzmi jak klasyka scenariuszy w tanim horrorze.
XXX
Jednak pewnie zdarzenie na jakiś czas przystudzi mój instynkt łowiecki.
Parę dni temu, kiedy słońce grzało niemiłosiernie, a żar wlewał się drzwiami i ścianami, otworzyłam na oścież okno.
Zwykle tego nie robię, gdyż zawsze po takiej operacji chmarami wciskają się do mego pokoju różne insektoidy.
Wtedy jednak o tym nie myślałam, bo było mi wszystko jedno byle tylko powietrza troszkę wpadło do mieszkania.
Po paru minutach względnego przewiewu usłyszałam znienawidzony dźwięk.
„Bzzzzzzzzzz”
Osa.
Wkradła się bezczelnie do mego sanktuarium odpoczynku.
Zaczęłam pogoń.
Nalatałam się za nią, nagoniłam, nastraszyłam, aby siadła na firance, gdzie mogłabym ją unicestwić.
Już zadowolona na myśl o udanym polowaniu, zamierzałam się do jej rozmaślenia, gdy wtem piekący ból przeszył moją dłoń na wskroś.
Okazało się iż owad inteligentnie ukąsił mnie prosto w palec, który zaczął równomiernie puchnąć.
Ofiara natomiast wydostała się z potencjalnego miejsca wiecznego spoczynku i uciekła spokojnie przez okno.
A ja…
…zostałam ze spuchniętą ręką i wrednym nastrojem…
XXX
Chyba dostałam nauczkę.
Nie zabijać owadów…
Dlatego też wczoraj, w przypływie nagłej litości, zamiast zabić fruwającą muchę, wypuściłam ją na zewnątrz.
  
…jesteście dumni ze mnie i z tego czynu miłosierdzia ?…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz