niedziela, 2 sierpnia 2009

…refleksje po pracy w slepie obuwniczym…

Miesiąc pracy w towarzystwie butów dobiegł końca.
Nie do końca zdaje sobie jeszcze z tego sprawę, gdyż prawdę mówiąc się przyzwyczaiłam jakoś do kontaktu z klientelą i namawiania ich do kupna kamaszy tak, że gdy dnia wczorajszego się obudziłam z zamiarem zerwania się rześkiego do sklepu i wskoczenia w firmowy mundurek bluzki szoku rozczarowania doznałam że dziś już nie pracuję.
Bo przyznając się chcąc nie chcąc, mimo że to ciężka harówka ten handel obuwiem, to daje ci to wiele satysfakcji przebywania na bieżąco w świecie najnowszych trendów mody na nogi i konwersacji z mnóstwem nieznajomych osób, którzy się pojawiają i znikają między półkami sklepowymi.
Tak więc muszę wyznać że u licha zawód kupiecki taki straszny nie był.
Pomijając ból w nogach od stania, chodzenia po drabinie i stawianiu czoła reklamacji i konkurencyjnym koleżankom w sklepie.
Co prawda nie miałam do czynienia z reklamacjami, gdyż to wyższy stopień wtajemniczenia , ale byłam świadkiem pary takowych odwołań, gdy to przydaje się sprzedawczyni nie tyle miła aparycja co silne nerwy na wyzwiska rzucane przez oburzonych właścicieli zepsutych butów.
XXX
Zasada bowiem sprzedawania butów i obsługi klienta jest prosta. Kto pierwszy zagada klientkę, którą potem przekona do kupna butów, ten zyskuje sprzedaż w komputerze.
Nie miałam co prawda żadnego pojęcia o handlowaniu z początku jednak patrząc na pracujące dłużej tu ekspedientki zaczęłam je naśladować, stosując wyżej wymienioną zasadę.
Jakież było moje zdziwienie gdyż po paru dniach usłyszałam przelotem, że zachowuję się jakbym miała cały sklep dla siebie i wszystkie klientki pierwsza zagaduje.
Osoba, która to powiedziała była wielce oburzona moim zachowaniem, ale to nie przeszkodziło jej zachowywać się tak jak ja, i zabierać innym klientki spod nosa dosłownie.
I kto tu kogo ma nauczać?
XXX
Tak się moje początkowe wyczyny w sklepie i aklimatyzacja nie były łatwe. Dopiero z  upływem kilki dni jakoś to początkowe zestresowanie mijało powoli, i zaczęłam się oswajać z handlem i dogadywać z koleżankami-sprzedawczyniami ( w końcu współpraca musi być w namawianiu do kupna bogatych panów) ale w stosunku do jednej osoby nie znikło jakieś uprzedzenie.
Ów panna miała się za pępek świata i jawnie mi dała do zrozumienia że muszę jej słuchać i nie mam prawa dyskutować z nią. Rozumiecie 22-latka, prawie w moim wieku, wyglądająca jak nadąsana Kleopatra z wystającym brzuchem co ma tiki nerwowe w postaci wywijanych dziwnie ust, i ja mam słuchać kogoś takiego, kto tu trzy miesiące pracuje raptem.
Co do kierowniczki sklepu, polubiłam ją bardzo, bo mimo takiego nawału obowiązków jakie ona miała, zawsze potrafiła jakąś „mądrą” sentencję zarzucić że nie wiedziało się czy ma się śmiać czy płakać.
XXX
Podsumowując cała moja przygodę z handlem dochodzę do wniosku, że nie było tak źle. A na pewno moje zdanie o sprzedaży kamaszy się jeszcze poprawi kiedy zobaczę moją pierwszą pensję na koncie bankowym…
  
…jakie dalsze plany wakacyjne? Od poniedziałku zaczynam praktyki w jednym z wydawnictw mego miasta…
 Zatem nie czas na relaks…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz