sobota, 22 grudnia 2007

…jak unicestwić karpia…?

Co roku o tej porze u mnie w rodzinie pojawia się ten sam problem.
Kto zabije przyniesione z rynku rybki?…
Oczywiście podjęcie się tego niehumanitarnego zadania wymaga wyboru siłą perswazji ochotnika, który dokona wyżej wymienionej czynności.
Tylko pytanie kogo?
Babcia wymawia się słabymi nerwami, mama brakiem precyzyjnego uchwytu, brat z kolei nieumiejętnością mordu, a tata dużą ilością pracy.
Poza sporem jest jedynie dziadek, który znajduje się na działce.
XXX
Tak więc nolens, volens możecie się domyśleć kto występuje w roli kata.
Argument że skończyłam klasę biologiczno-chemiczną jest na tyle przekonujący że nie mam innego wyboru.
Teoretycznie powinnam być oswojona z budową wnętrznościową kręgowców.
Ale praktycznie wygląda to inaczej…
XXX
Z podwiniętymi rękawami, gumowymi rękawiczkami na dłoniach, ostrym nożem i deską drewnianą, zasiadam w łazience do „oprawczej roboty”.
Pierwsze dwie rybki idą pod nóż bardzo szybko i wprawnie (jeśli tak mogę nazwać  morderstwo  braci mniejszych)…
Natomiast z trzecią pojawia się problem…
Pozbawiona głowy i ogona nadal się rusza na desce…
Scena niczym z dobrego horroru podrzędnej klasy.
Jednak na szczęście to okazują się tylko chwilowe drgawki agonalne, gdyż po ciągnących się w nieskończoność kilku minutach udaje mi się opanować sytuację, i trzeci karp ląduje na talerzu w towarzystwie dwóch innych…
XXX
Z wyrzutami sumienia kończę swą brudną robotę…
 
…tylko teraz spróbujcie mnie łagodnie przekonać do konsumpcji mych ofiar w Wigilijną kolację….

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz