środa, 7 lutego 2007

…będzie to, co musi być…

Emocje nadal nie dają mi zawygraną, i coraz bardziej robią mi bałagan w głowie.
 Jakby nie mogły przyjąć do świadomości, że akurat teraz to chciałabym zająć się wreszcie biologiczną i polonistyczną stroną życia, gdyż perspektywa zbliżającej się matury wydaje się być coraz bardziej realna…
 
Ale gdzie tam…                                                                                                         
 
Z braku widoku wiadomej osoby zaczynam wpadać w dziwny trans i zwyczaj szukania po Internecie zdjęć jego szkoły i klasy, i wpatrywania się maślanym wzrokiem na jeden bardziej wyraźny niebieskawy kontur człowieczy, z dziwną miną zaskoczenia w tle.

Oczywiście nie mogło odbyć się bez osądzenia angielskiego wizerunku ze strony braciszka, który stwierdził, że mu to on z daleka wygląda na kogoś o wątpliwym charakterze, i jeśli ma być szczery to jako rodzinna bezstronna osoba, mi zabrania utrzymywania jakichkolwiek kontaktów z kolegą angielskim.

Po tej kwestii zatkało mnie wsposób dosłowny…

Ale chyba nie będę bardzo nierozważna, jeśli złota radę brata zatrzymam w wielkim poważaniu i kiedyś wykorzystam przeciwko niemu?
XXX
W międzyczasie feryjnym zapisałam się z dobrymi postanowieniami wzięcia się za siebie i swoją edukację, na dwa intensywne kursy.
Polski się już zaczął…i już na pierwszych zajęciach wysnułam wzniosek na przyszłośc-nigdy nie usiąde przy kaloryferze na gaz.
Bo za bardzo wesoło to mi nie było po tym doświadczeniu bliskości kaloryferystycznej przez 3 godziny…
  
…kto powiedział, że będzie łatwo? Nikt…a na pewno nie cierpliwośc…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz