piątek, 3 lipca 2009

…kobieta pracująca…

Informuję wszystkich uroczyście, że z dniem wczorajszym, to jest 2 lipca 2009 roku, dostałam pracę.
Przekonałam bowiem kierowniczkę że potrafię ładnie namówić ludzi do kupna kamaszy za ponad 300 zł (podczas 2 godzin próbnych udało mi się bowiem odłożyć jedną parę).
Tak, dobrze myślicie.
Moje zadanie polega na sprzedawaniu i nakłanianiu potencjalnych klientów do kupna obuwia, czyli kolokwialnie mówiąc pracuję w sklepie obuwniczym.
Powiecie sklep obuwniczy, ale fajnie, wystarczy dzień dobry i wszystko można klientowi zaproponować.
To nie jest tak różowo.
Ile się trzeba namęczyć zanim klienta się przekona do potencjalnego rozmiaru, stylu i koloru danych butów…
A szukanie odpowiednich rozmiarów w magazynie to już inna bajka też… Zwłaszcza dla początkowych sprzedawców… Trzeba każdą sygnaturę buta znać idealnie dokładnie gdzie jest położona i w razie potrzeby należy lawirować z drabiną do najwyższych półek, mając przed sobą, za sobą, obok siebie stosy pudełek z butami.
A kiedy się niestety nie uda klienta namówić do niczego otrzymuje się reprymendę od kierowniczki że się jest zbyt nachalnym tudzież albo się obija.
Dziś właśnie mimo iż sprzedałam 8 par butów (co prawda nie zawsze przekonywałam do nich delikatnie) kierowniczka stwierdziła iż to było zbyt nachalne i powinnam dać klientowi chwilkę czasu na zastanowienie.
Kiedy zatem zastosowałam się do tego polecenia, po pół godzinie dostałam ochrzan że się obijam.
I gdzie tu złoty środek znaleźć…
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz