piątek, 14 czerwca 2013

Jak zablokować miasto? Podłożyć bombę!

W zeszłym tygodniu – bodajże w środę wieczorem – byłam świadkiem wielce groźnego i jakże ścinającego krew w żyłach wydarzenia.
Z początku nic nie zwiastowało takiego feralnego zakończenia dnia.
Ot miły, deszczowy spokojny wieczór.
Wszystko zmieniło się ni stąd ni zowąd, gdy towarzysząca mi od trzech godzin koleżanka, zmęczona gadaniem o marności świata i plotkowaniem o sensie życia, wyraziła chęć udania na lody do Galerii Łódzkiej. Będąc również spragniona chłodnych, słodkich wrażeń, zgodziłam się na ów niecny dla żołądka plan i z rozkopanej Piotrkowska street poszłyśmy w kierunku Centralu, ku Galerii.
Gdy tak szłyśmy i wymieniałyśmy okolicznościowe uwagi o tym, która wypatrzyła większą dziurę w przebudowanej ulicy, nagle zamarłyśmy z niepokoju. Oto do naszych uszu doszedł straszliwy pisk zatrzymywanych samochodów, charakterystyczne dźwięki karetek pogotowia oraz straży pożarnej. W tej samej chwili – na wysokości pizzeria Centro – zobaczyliśmy przed sobą tłum przepychających się ludzi, którzy wyrażali protest i sprzeciw na widok rozwijanej przed ich oczami taśmy policyjnej.
Armagedon!
Niestety, mimo planów szybciej ucieczki z miejsca zgromadzenia, zostałyśmy przechwycone przez panów milicjantów i zagnane do miejsca zza taśmą.
Na moje pytanie czemu strażnicy miejscy robią ten cały zamęt, pan miły rzekł, że ktoś podłożył tajemniczo wyglądający pakunek pod Urzędem Marszałkowskim – jakieś 100 metrów od miejsca, gdzie był tłum ludzi – i dla własnego bezpieczeństwa należy trzymać się z daleka. I przejścia nie będzie, dopóki ładunek nie zostanie rozbrojony. Czekamy więc na saperów.
Po tychże słowach przedstawiciela miejskiego nagła cisza zapadła wśród tłumu. Jakaś kobieta rozpłakała się i z boleścią w głosie wyznała, że zostawiła włączony komputer w pracy i to pewnie może podwoić siłę wybuchu. Drugi gość rzekł, że niechybnie rzuci go żona, bowiem umówił się z nią pół godziny temu a tu nie ma przejścia.
Panika, boleść, szeptanie rachunku sumienia i żalu za grzechy.
Co robić, co robić.
Stoimy, czas mija, deszcz pada, zimno mi w cztery litery.
Odechciało się nam lodów…
Teraz oby tylko jak najszybciej opuścić miejsce bombowe i bezpiecznie znaleźć się poza zasięgiem ładunku…
I tak oto w złowrogich nastrojach czekaliśmy na saperów około 2 godziny.
Przyjechali w wielkim, tajniackich wozie, zabrali gdzieś ów pakunek i pojechali w siną dal – otoczeni korowodem policji, karetek i strażaków, aby go gdzieś zdetonować.
Po tym zdarzeniu przejście zostało odblokowane i można było bezpiecznie iść dalej…
Następnego dnia okazało się, że w pakunku były… książki a nie bomba.
Nie mniej jednak przeżyte chwile grozy sprawiły, że poczułam się przez chwilę jak bohaterka jakiegoś filmu sensacyjnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz