piątek, 7 czerwca 2013

Call center, czyli jak z człowieka zrobić parobka…

Dnia wczorajszego miałam rozmowę w moim call center dawnym…
O tym, że jest nabór ludzi na moje stare śmiecie, poinformowała mnie kilka dni wcześniej dawna koleżanka, która ze mną pracowała.
Teraz co prawda już tam nie pracuje, bo nasze dawne zajęcie zostało zastąpione czymś innym, a ona sama zajmuje się teraz naborem nowym osób do tego nowego działu.
Jednakże z jej środowego telefonu wywnioskowałam, że praca byłaby podobna, a nawet lepsza.
To jest – bym dzwoniła tylko do osób, które chcą rezygnować z usług pewnej firmy telekomunikacyjnej, a moim zadaniem jest przekonanie tychże osób, żeby nadal zostały i korzystały z tych usług.
Zajęcie mało ambitne, ale przynajmniej umowa o pracę na czas nieokreślony by była, praca w godzinach normalnych, czyli od rana do wieczora. Soboty, niedziele i święta rzecz jasna wolne.
A dla najlepszych pracowników możliwy dalszy rozwój osobisty i awans na wyższe stanowisko.
Pensja najniższa krajowa na początek, ale prowizje od każdego przekonanego pracownika byłyby naprawdę wysokie i srogo by zasiliły co miesięczną wypłatę.
Stwierdziłam, że powyższe obietnice brzmią obiecujące. Co mi zatem szkodzi spróbować? Zwłaszcza, że usłyszałam ową propozycję od osoby którą uważałam za wiarygodną i nie skorą do przekrętów.
Tak więc nastawiona pozytywnie udałam się byłam na owe pertraktacje finansowe.
Weszłam zatem do środka budynku, gdzie miała mieć miejsce rozmowa kwalifikacyjna. Już przy drzwiach wejściowych uderzyły mnie po oczach – dosłownie – tłumy ludzi, kręcących i szwendających się wokoło z nikłym błyskiem nadziei w oczach, że ta praca im się trafi.
Około 30 osób.
Młodzi, starzy, babcie, dziadkowie…
Oczywiście ja jak to ja nie mogłam siedzieć cicho i pokornie czekać na swoją kolej. Zaraz nawiązałam kilka nowych znajomości prowizorycznych, z których się dowiedziałam, że niektórzy z pretendentów do pracy w call center, są naprawdę zdesperowani. I wcale nie są to osoby z podstawowym wykształceniem i zerowym doświadczeniem… Magistrzy, inżynierowie i inna kadra naukowa… Ot szukają pracy bardzo długo i są gotowi przyjąć każdą opcję. A że tu podobno mają być takie wspaniałe warunki zatrudnienia…
No nic zobaczymy…
Gdy tak dziarsko wymieniałam uwagi z jedną i drugą osobą, zaobserwowałam kątem oka tych, co to już po rozmowie kwalifikacyjnej byli i ze spuszczonym nosem kierowali się w stronę wyjścia… Miny ich nie były zbytnio zadowolone. Dorwałam kilku takich delikwentów i zapytałam się jak poszło. A oni na to z ironią: ” A idź i się sama przekonaj”…
Na takie dictum cała grupka pozostałych oczekujących straciła nieco zapału i chęci i zaczęła wysnuwać domysły co to takiego na tej rozmowie wyniknie…
Ja poczęłam dumać podobnie, ale niestety nic konstruktywnego nie wydumałam, bowiem nastała moja kolej rozmowy. Z bijącym sercem i narastającym agresorem udałam się więc do szefostwa.
Na oko mili ludzie. Oboje uśmiechnięci, całkiem młodzi, ubrani elegancko acz z klasą. Już chciałam się również do nich uśmiechnąć i podzielać z nimi ideę radości życia, gdy wtem do uszu moich zaczęły dochodzić szczegóły i realne warunki ewentualnej mojej przyszłej pracy. Jak usłyszałam początek tychże newsów, tak padłam na fotel i już do końca owej rozmowy nie powstałam.
Co mnie tak zbulwersowało?
Ano fakt, że wcale bym nie miała dzwonić tylko do osób rezygnujących z usług tylko do wszystkich obecnych klientów. I bym ich nawiała do kupna kolejnych pakietów, najlepiej w ofercie 5 w jednym.
Dziennie do wykonania norma 100 telefonów. A jak takiej ilości połączeń nie wykonasz – to see you bye bye…
Dalej, praca miałaby się odbywać również i w weekendy a także w godzinach mocno wieczornych i porannych typu 22 i 6 rano, gdyż wtedy najlepiej zastać klienta.
Kolejna kwestia, umowa. Co miesiąc odnawialna. I wcale nie na stałe. No chyba że za jakiś rok.
Co natomiast z wynagrodzeniem i prowizjami?
No wynagrodzenie owszem najniższe krajowo, ale prowizje dla najlepszych…
Jeśli nie wyrobisz normy sprzedażowej – nie masz prowizji…
Szlak mnie jasny trafił.
Koleżanka inaczej rysowała ową współpracę…
Stwierdziłam, że nie dam robić z siebie białego Murzyna.
Jakiś szacunek do siebie mam…
Gdy tylko więc szanowne kierownictwo skończyło mówić i zaczęło spozierać pytająco na moją osobę, celem uzyskania mojego zdania na temat przyszłej owocnej współpracy – bo rzecz jasna po starej znajomości wzięliby mnie od razu – ja wstałam, podziękowałam i wyszłam. Zostawiłam ich – całkiem świadomie – w dziwnym stanie ducha i zamarłym zapytaniem w oczach: „Ale o co chodzi?” Niech szukają innych głupich…
Przy wyjściu nie omieszkałam się ostrzec gruntownie resztę osób oczekujących. Niektórzy wyszli razem ze mną, inni zostali, aby przekonać się na własnej skórze jak to można tak robić z człowieka parobka.
A gdy tylko wróciłam do domu, zadzwoniłam do tamtej pożal się świecie koleżanki i ją opierniczyłam równo na czym świat stoi. Ona zdezorientowana stwierdziła, że nie wie zupełnie czemu się tak obruszyłam, bo ona przecie mi prawdę powiedziała.
Jeśli tak ma wyglądać prawda w dzisiejszym świecie, to żyjemy w utopii na opak.
Jestem wściekła i mam ochotę zabić każdego, kto mnie zapyta: „No i jak tam Ci poszła rozmowa w call center Twoim?”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz