Do tej pory to zawsze było tak, że ilekroć potrzebowałam kasy na me studenckie potrzeby i nie tylko, szłam byłam do babci, mamy tudzież dziadka i mówiłam im że mi trza tyle i tyle.
I co najdziwniejsze nie czułam się z tym źle, mimo że od dawna byłam w wieku pracującym i powinnam była wcześniej już zacząć harówkę robotniczą jak przystało dorosłej osobie.
Mi się jednak nie chciało użerać się z pracodawcą i współpracownikami i swe pierwsze doświadczenie w biznesie odwlekałam na czas przyszły.
W tym roku się jednak zmobilizowałam.
Koniec darmozjadztwa!
Ruszyłam swoje cztery litery i prawie trzy miesiące poznawałam arkana handlu w sklepie obuwniczym…
Ruszyłam swoje cztery litery i prawie trzy miesiące poznawałam arkana handlu w sklepie obuwniczym…
Co przeżyłam nerwów i stresów to moje.
Co jednak zarobiłam własną, ciężką pracą to też moje.
I mimo że już tam nie pracuje, to wciąż na koncie bankowym tkwi sumka wcale nie mała i miło się na nią spogląda od czasu do czasu, z silnym postanowieniem że nie wydam wszystkiego.
Tak więc mogę powiedzieć że jestem niezależna.
Finansowo niezależna.
I nie muszę już prosić się rodziców o pieniądze na ksero.
Mam własne.
Mam własne.
Na dodatek pochwalę się że dojdzie mi również do tej puli na koncie kwota stypendialna.
Tak, dobrze zrozumieliście.
Dostałam stypendium za średnią ponad 4,5.
Dostałam stypendium za średnią ponad 4,5.
Nauka i rycie po nocach się opłacało.
…niech żyje własna kasa!…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz