poniedziałek, 16 listopada 2009

…finansowa niezależność…

Do tej pory to zawsze było tak, że ilekroć potrzebowałam kasy na me studenckie potrzeby i nie tylko, szłam byłam do babci, mamy tudzież dziadka i mówiłam im że mi trza tyle i tyle.
I co najdziwniejsze nie czułam się z tym źle, mimo że od dawna byłam w wieku pracującym i powinnam była wcześniej już zacząć harówkę robotniczą jak przystało dorosłej osobie.
Mi się jednak nie chciało użerać się z pracodawcą i współpracownikami i swe pierwsze doświadczenie w biznesie odwlekałam na czas przyszły.
W tym roku się jednak zmobilizowałam.
Koniec darmozjadztwa!
Ruszyłam swoje cztery litery i prawie trzy miesiące poznawałam arkana handlu w sklepie obuwniczym…
Co przeżyłam nerwów i stresów to moje.
Co jednak zarobiłam własną, ciężką pracą to też moje.
 I mimo że już tam nie pracuje, to wciąż na koncie bankowym tkwi sumka wcale nie mała i miło się na nią spogląda od czasu do czasu, z silnym postanowieniem że nie wydam wszystkiego.
Tak więc mogę powiedzieć że  jestem niezależna.
Finansowo niezależna.
I nie muszę już prosić się rodziców o pieniądze na ksero.
Mam własne.
Na dodatek pochwalę się że dojdzie mi również do tej puli na koncie kwota stypendialna.
Tak, dobrze zrozumieliście.
Dostałam stypendium za średnią ponad 4,5.
Nauka i rycie po nocach się opłacało.
 
…niech żyje własna kasa!…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz