niedziela, 5 października 2014

Odbijam się…

I odeszło lato, tak szybko i niepostrzeżenie, jak przybyło. Trochę słońca, trochę burz, trochę porywów serca i zawirowań z dziwnymi ludźmi w robocie.
A tak poza tym, to zwykła rutyna dnia codziennego, która już powoli dobija i wysysa siły witalne. Pragnienie zmiany, pragnienie osiągnięcia czegoś więcej, bije się wespół z myślami, że cała ta pogoń za materią i stanem konta jest ułudą i nietrwałością.
Wyjechać gdzieś daleko, zrobić coś dla siebie, odnaleźć sens swej egzystencji. Do tego wypadałoby wreszcie ogarnąć się emocjonalnie, ustatkować i osiąść gdzieś w ciepłej przystani. Chyba dojrzewam powoli do trwałości; dawny bowiem wstręt do zakorzenienia więzi emocjonalnych z kimś na stałe powoli zanika. Gdzieś, głęboko, głęboko, tlić się zaczyna nutka tęsknoty… Własny dom, rodzina, pies, ogródek, mąż, dziecko?
I tak odbijam się w myślach od mniej więcej trzech miesięcy, od ściany jednych marzeń, do drugich, szepcąc sobie w duchu, że jak tylko uporam się z tym głupim papierkiem na pozwolenie jazdy, to zacznę działać w kierunku lepszego jutra. By nie przespać życia, by nie zmarnować siebie, by nie żałować, że owszem „chciałam” ale nie „zrobiłam”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz