wtorek, 9 kwietnia 2013

Porozmawiajmy o internetowych randkach…

Można powiedzieć, że w wieku 24 jestem istną randkową wyjadaczką. Byłam bowiem już na jakiś 50 spotkaniach damsko-męskich. Wynik całkiem pokaźny, jeśli wziąć pod uwagę fakt, iż randkować zaczęłam bodajże jak miałam 16 lat. Z matematyczną zatem precyzją można wyliczyć iż przez te 8 lat randkowałam statystycznie około 6 w roku, co w istocie daje rezultat jednej randki co 2 miesiące. I co najbardziej zaskakujące – owych panów najczęściej wynajdowywałam przez portale randkowe!
Zapytacie czemu aż tyle spotkań towarzyskich odbyłam z nieznajomymi z sieci. Czy aż tak naprawdę byłam zdesperowana w poszukiwaniach tej drugiej połówki? Odpowiedź moja brzmi: może i byłam zdesperowana, ale przede wszystkich cierpiałam na brak męskiego towarzystwa. Moje studia – filologia polska – nie były i nigdy nie będą zasobne w płeć brzydką. Na 200 studiujących osób na pierwszych roku, było – uwaga! – aż 5 facetów, przy czym trzech było zajętych a dwóch pozostałych miało odmienną orientację. Tak więc opcja poznania chłopa ze studiów – odpadała. Dalej, potencjalny chłopak z imprez u znajomych. Tu również nie było szału. Na te kilkadziesiąt imprez studenckich, w sumie tylko paru osobników przykuło moją uwagę na tyle, aby wdać się z nimi w jakąś relację głębszą. I od razu dodam, że relacje te nie trwały zbyt długo…
Co zatem pozostawało mi, spragnionej męskiego towarzystwa?
Randkowanie w sieci!
XXX
Internetowe randkowanie można porównać do niewypału – nigdy nie wiesz, kiedy taki wybuchnie, ani kiedy się trafi. W swojej karierze wirtualnej randkowiczki poznałam bowiem tak wiele ciekawych osobistości i indywiduum, że potrzeba kilkudziesięciu stronic A4, aby to wszystko opisać.
Nie mniej jednak, pokuszę się o krótkie przytoczenie jednej z owych „wybuchowych” randek stulecia.
XXX
Niniejsza historia wydarzyła się w niedługim czasie po tym, jak założyłam konto na wirtualnym portalu randkowym. Z początku nie ogarniałam jeszcze tych wszystkich funkcji wyszukiwania potencjalnego partnera życiowego np. po wzroście, wieku, koloru oczu i wykształceniu; raczej biernie przeglądałam pierwsze lepsze profile męskie i zastanawiałam się w duszy jaki jest ten czy tamten pan na żywo. Nie spieszyłam się jednak z rozpoczynaniem konwersacji, bowiem – święcie przekonana – liczyłam, iż ów Jedyny, Wymarzony, sam znajdzie drogę do mnie, a konkretnie do profilu mego. Tymczasem owszem, dostawałam wiele różnych wiadomości od nieznajomych, ale były one najczęściej o treści „ Siemka laska, brykniesz ze mną na miasto?” Rzecz jasna taki powalający poziom inteligencji nie przemawiał do mnie, więc tego typu podobne maile ignorowałam. I czekałam na Tego Właściwego nadal.
Aż tu jednego dnia, otrzymałam pewną interesującą wiadomość . Otóż pewien Pan – ok. 5 lat starszy ode mnie, wzrost 185, szczupłej budowy, wykształcony – napisał do mnie w całkiem poprawnej polszczyźnie, dopytując się o me zainteresowania górskie, perfumeryjne pasje, a także o pasjonujące studia humanistyczne. Nie powiem; brzmiało to inteligentnie a ponadto wyglądał na zdjęciu całkiem uroczo. Oto mój Romeo się zjawił!
Po przegadaniu z nim kliku dni za pomocą maili a następnie za pośrednictwem komunikatora, nastał czas na spotkanie oko w oko. Umówiliśmy się w pewnym centrum handlowym w mieście moim, na kawę i pogawędki o sensie życia. Znakiem rozpoznawczym miała być biała róża. Warto podkreślić w tym miejscu, iż nie zezwoliłam na wcześniejszą wymianę telefonów, ot względy bezpieczeństwa jakieś muszą być zachowane.
Dzierżąc zatem biały kwiat w ręku przybyłam pierwsza na meeting. I czekałam. Minęło pięć minut, potem dziesięć. I tak oto tłumy męskich osobników – czasem w parze, czasem bez pary – krążą w jedną i drugą stronę, lecz żaden z tych samotnych egzemplarzy, nich nie ma róży białej w garści, ani nie wygląda jak ów Pan ze zdjęcia. Cóż, czyżby Romeo się rozmyślił? W końcu zmartwiona i zła już miałam wyruszać czym prędzej w drogę powrotną, gdy wtem usłyszałam dobiegające do mych uszu piskliwe: „Kasiu Kasiu, poczekaj, Twój książę przybywa!”
Odwróciłam się powoli zszokowana i oczom nie wierzę. Stało przede mną jakieś młodociane chłopię z białą różą, na dodatek z połamanymi listkami. Niższy ode mnie o jakieś pół głowy, trądzik na twarzy, kolczyk w nosie i w uchu. Brzuszek pokaźnej objętości wylewał mu się zza spodni, paznokcie brudne i obgryzione a w oczach zezik. I to ma być mój Romeo?
Moje zaskoczenie było tak wielkie, że aż zabrakło mi słów na niecenzuralne okrzyki odnośnie oszustwa zdjęciowego, wiekowego i tym podobne. Amant mój – jednakowoż niezrażony wcale moim stanem ducha – radośnie usiłował wcisnąć mi różę do ręki, mówiąc z uroczym seplenieniem: „No co, nie miałem swego ładnego zdjęcia to wstawiłem brata. I nieśmiały strasznie jestem, więc brat mi Ciebie wyrwał. A on zna się na kobietach jak nikt, bo jest w końcu gejem… Ale mam nadzieję, że się nie gniewasz? Jestem troszkę młodszy od Ciebie, ale to chyba nie problem, nie?”
Jak tylko dotarło do mnie, co ów szczylek powiedział – zbaraniałam. I żeby wyjść z tej całej chorej sytuacji z resztą honoru, rąbnęłam mego niedoszłego amanta różą po ramieniu, odwróciłam się z premedytacją na pięcie, i jak najszybciej opuściłam teren galerii handlowej, odprowadzana rozbawionymi spojrzeniami przypadkowych świadkowych tego jakże romantycznego spotkania.
Oddalając się, słyszałam jeszcze długo protestujące piskliwe okrzyki: „Ale co się stało???”
XXX
Teraz na samo wspomnienie powyższej sytuacji, dostaję takiego ataku śmiechu, że aż ciężko mi się jest uspokoić.
Mimo tego, całkiem miło wspominam wirtualne randki.
Żaden z poznanych przeze mnie panów nie okazał się napalonym sadystą czy też bezmózgim szowinistą. Spędziłam naprawdę miło wiele romantycznych chwil, spontanicznych przygód, czy też szalonych eskapad w towarzystwie panów z sieci. Z niektórymi chłopakami weszłam w głębsze, związkowe relacje, inni zostali nieoczekiwanie moimi bliskimi przyjaciółmi ,kumplami, którzy do tej pory służą dobrą radą; z jeszcze innymi kontakt się urwał niestety po kilku spotkaniach.
Co mogę rzec.
Na nudę – zdecydowanie polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz