wtorek, 15 grudnia 2009

…uważaj na kieszonkowców…

Okradli mnie!
W centrum mego własnego miasta, w rodzimej linii tramwajowej w towarzystwie dziesięciorga różnych ludzi, którzy na moją tragedię życiową nie zareagowali ni współczującym pokiwaniem głową…
Znieczulica no!
Ale może po kolei…
XXX
Godziną późną, popołudniową, po wyjściu z jednego centrum handlowego udałam się z absztyfikantem na przystanek. Pogadaliśmy jeszcze chwil kilka na zimnym wietrze, po czym nadjechał tramwaj w swej własnej, spóźnionej nieco osobie.
Coś mi mówiło w głębi jestestwa by do niego nie wsiadać tylko poczekać na kolejny ale  z racji okropnego zimna nie posłuchałam mego głosu wewnętrznego i wsiadłam sobie do tramwaju.
Mówiąc ściślej: raczej nie wsiadłam a dopchałam się do wejścia gdyż przez opóźnienie w rozkładzie na przystanku stało mnóstwo ludzi i każdy chciał wsiąść kosztem zgniecenia stóp pobratymców swoich… Mi się jakoś udało dostać do wagonu bez wybitnych ofiar w ludziach, pomijając odepchnięcie stojącego mi na drodze jakiegoś śmierdzącego wódką dziadka.
Ten nie powiedział nic na me przepychanki tylko jakoś przesunął się był w moim kierunku jakby w poszukiwaniu miejsca do trzymania.
Zdziwiło mnie to nieco, gdyż tam gdzie uchwyciłam się cudem nie było ni centymetra dla nikogo innego, choćby nawet ten ktoś był królem Arabii Saudyjskiej…
Dziadek najwyraźniej za takiego się miał, gdyż dosłownie wcisnął się koło mnie, przygniatając mnie swoim śmierdzącym ciężarem i depcząc mnie po nogach.
Wtedy to moja torba, najpewniej pod wpływem zbyt dużej masy ludzkiej naciskającej na nią, przechyliła się na lewą stronę bardziej w pobliże pijanego dziadka. Ów pan jakoś dziwnie wtedy przytulił się do pewnego metalowego prętu którego się trzymał a w pobliżu którego była moja torba.
Nie próbowałam jej wydostać chwilowo gdyż ścisk był okropny. Nie pomyślałam nawet wtedy, że coś z torbą może się stać, skoro nie ma gdzie palca dookoła wcisnąć, nie mówiąc o zabraniu jej.
Dopiero na następnym przystanku rozluźniło się nieco i wobec braku reakcji ze strony dziadka kiedy zaczęłam szarpać torbą, musiałam mu rzec w jego alkoholowe oblicze, żeby się przesunął bo mi gniecie moją własność.
Ów właściciel alkoholowego oblicza się szybko odwrócił, odskoczył jakby rażony prądem i w ostatniej chwili wysiadł z tramwaju.
Coś mnie tknęło i spojrzałam zaraz na torbę.
No tak, magnes od zamka rozwarty, kieszonka w głębi odsunięta…
Portfela nie ma!
Za późno było na okrzyki: ZŁODZIEJ!
Za późno na winienie współpasażerów stojących obok mnie…
Tak się ów dziadek uwinął z robotą specjalistycznie, że nikt nic nie widział…
XXX
Szczęście w nieszczęściu że żadnych dokumentów mi nie zabrał.
Jedynie mój piękny, granatowy portfel z zawartością 12 groszy polskich…
Jeśli zatem liczył na kokosy rabując studentkę filologii polskiej to się przeliczył.
Niech mu te 12 groszy stanie w gardle!
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz