środa, 3 marca 2010

…porozmawiajmy o licencjacie…

Praca licencjacka była z założenia od początku studiowania naszym celem numer jeden.
To do tego celu uczono nas znajomości różnego rodzajów stylów językowych i poprawnego posługiwania się gramatyką ojczystą i jej składnią.
Licencjat.
Wykształcenie wyższe.
Jak to poważnie brzmi.
XXX
Do końca drugiego roku nikt sobie nie brał na poważnie owej pracy pisemnej co ma udowodnić nam i postronnym że zasługujemy na dyplom.
Nawet w pierwszym semestrze już trzeciego roku samo wybieranie tematu do tej pracy było jedynie miłą formalnością.
 Ja swój zmieniałam dwa razy jako że po wstępnej konsultacji ze specjalistą i tu nie mam na myśli mojej promotorki której wszystko jest jedno, uznałam że mój pierwszy temat jest za mądry dla mnie (miałam pisać o Norwidzie).
Nie mniej jednak przysłowiowa nagonka abyśmy się wzięli do roboty i pisania rozpoczęła się w semestrze jaki właśnie rozpoczęłam czyli 6.
Może gwoli słuszności powiem że u innych promotorów ta nagonka się rozpoczęła…
Moja pani promotor wyraźnie traktuje nas z przymrużeniem niebieskiego oczka i twierdzi że co napiszemy to będzie dobre.
Mając takie nastawienie u samego promotora nie dziwota że moja grupa nic nie robi.
Ja jednakże zebrałam się w sobie i usiadłam ambitnie nad mym tematem (teraz wałkuje Mickiewicza Adama).
Siedziałam tak pół godziny i dumam.
Jak tu zacząć to dziadowstwo?
Najbardziej standardowo powinno się zaczynać od tego o czym w ogóle będę lała tu wodę. No dobra to jazda. Góra słowników przede mną pode mną i za mną.
Napisałam pierwsze zdanie.
Czuję się mądra.
Napisałam drugie zdanie, a potem trzecie i czwarte.
Zmęczyłam się.
Na dziś starczy.
  
…jak miło się dowiedzieć z wyróżnionej notki że jestem szmaciarą, panną z kompleksami i głupią lalą…;p
Uwielbiam inteligentne rozmowy z ludźmi na poziomie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz